6 typów mężów, których nie chcę mieć ;)

fot. Agnieszka Dzieniszewska

Z okazji Nowego Roku postanowiłam przeanalizować teksty męża, które mnie najbardziej denerwują, tworząc tym samym sześć typów mężów. Koniec z tym! Nowy Rok, nowa żona, nowy mąż. 😉

MĄŻ DIETETYK
„Może już nie jedz więcej tej czekolady?”

Ach, jak ja nie lubię uwag męża sugerujących, że jem za dużo słodyczy! Czy tabliczka czekolady dziennie to dużo? Czy jeżeli otwieram opakowanie wafelków i jem je od razu, jak człowiek, od początku do końca, od pierwszego do ostatniego, nie bawiąc się w dwa, trzy wafelki, to czy to ze mną jest coś nie tak, czy z tym, któremu za słodko po dwóch kawałkach?


Być może kojarzycie „Test Marshmallow”, zwany też „Testem Cukierkowym”, czyli eksperyment, który 40 lat temu przeprowadził, a jakże: amerykański psycholog Walter Mischel. Zaprosił do niego kilkaset kilkuletnich dzieci. Każde z nich, po wejściu do pokoju, w którym na talerzyku leżała słodka pianka (pianka marshmallow, wówczas ulubiony słodycz dzieci), usłyszało:

– Jak chcesz, możesz ją zjeść. Jeżeli jednak zaczekasz kilkanaście minut (czyli dla kilkulatka wieczność), i powstrzymasz się przed zjedzeniem pianki, otrzymasz w nagrodę dwie.

Część dzieci nie wytrzymało i zjadło od razu słodycz, część, stosując rozmaite strategie (odwracały uwagę od słodycza powtarzały sobie, że czeka je nagroda, zasłaniały oczy, śpiewały itp.) powstrzymało się przed zjedzeniem pianki. Po 12 latach autorzy eksperymentu wrócili do uczestników, żeby zobaczyć, jak radzą sobie w życiu. Okazało się, że większość osób, które jako dzieci wykazały się samokontrolą, w przyszłości osiągały lepsze wyniki w nauce,w mniejszym stopniu ulegały pokusom, łatwiej się skupiały, były pewniejsze siebie, mniej zestresowane, rzadziej wpadały w złość, nie zrażały się niepowodzeniami, częściej planowały swoje zadania, bardziej wytrwale dążyły do celów. 

No więc ja na pewno nie zdałabym tego testu. 🙂 Jestem impulsywna i działam pod wpływem chwili. Wielokrotnie sprowadziło mnie to na manowce, ale też dzięki temu podjęłam się różnych życiowych projektów, do których nie doszłoby, gdyby nie moja impulsywność. Dlatego nie mów mi, mężu, że powinnam przestać jeść słodycze, zwłaszcza, że ciągle mi sprawę utrudniasz! Argh 😉

Podsumowując ten wątek: owszem, ze świadomością, że mam słabość do słodyczy bywa mi źle, zwłaszcza, że wiem, że cukier uzależnia bardziej niż kokaina, przyznaję również, że po ciąży wciąż zostały mi 4 kg – ale ja to naprawdę doskonale wiem, nie trzeba mi tego przypominać! 🙂

Faktem też jest, że mniej więcej od roku nie włożyłam innego ubrania niż legginsy lub sukienka – zgadnijcie, dlaczego. 🙂

Choć czasem wystarczy tylko przecież wciągnąć brzuch… 🙂

Niniejszy tekst czynię publiczną deklaracją poprawy. Moje postanowienie na najbliższy tydzień (miesiąc nie przejdzie mi przez klawiaturę, a chcę podejść do postanowienia poważnie) – deklaruję, że nie jem słodyczy!
Ale Ty, mężu, nie wypowiadaj się na ten temat! 🙂

Następny punkt jest bardzo związany z pierwszym:

MĄŻ TRENER
A może zaczniesz ćwiczyć z Chodakowską?”

Uch, ja ja nie lubię tego rodzaju sugestii! Owszem, przyznam, przed ciążą prowadziłam znacznie aktywniejszy tryb życia: co drugi dzień biegałam. Syn ma już prawie pół roku i jakoś wciąż nie było okazji, żeby wrócić do tego stylu życia. Pamiętam, że chciałam na Wigilię, ale miałam tyle potraw do zrobienia, że nijak się nie udało… Myślałam o tym, żeby pobiegać wczoraj, ale masz ci los, nie było z kim zostawić dziecka. Że co? Że mogłam pobiegać, jak już wrócisz z pracy? Wypraszam sobie takie sugestie!

Prawda jest taka, że nie znoszę, gdy mąż mówi mi co mam robić i do tego, żeby zacząć się ruszać, muszę dojść SAMA. Zresztą Agnieszka, która robiła mi zdjęcia, uchwyciła moje zainteresowanie skakanką i kołem hula hop, więc kto wie, może 2017 rok upłynie mi pod znakiem bycia fit i zejdę wreszcie z tej kanapy?! 😉


MĄŻ NICZYM OJCIEC
„Co Ty byś beze mnie zrobiła?”

Argh, jak ja tego nie lubię. Mąż potrafi czasem palnąć, że gdy mnie poznał, byłam nieogarnięta (może dlatego, że miałam 17 lat, a on 23?! Widziały gały, co brały! 🙂 ) i fakt, że się rozwinęłam, jest w dużej mierze jego zasługą.

– Jeżeli tak jest, to pamiętaj, że twój rozwój jest w równej mierze moją zasługą! – odpieram.

Choć przyznam, że trochę rozumiem, skąd jego postawa: otóż czasem w niektórych sprawach niestety bywam Nishką Bezradnishką i wchodzę w rolę ofiary dwie lewe ręce i mówię np.:

– Nie wiem, jak podłączyć drukarkę..
– Nie wiem, jak uruchomić pralkę i zmywarkę.. (niestety na to nigdy się nie nabiera).

Gdy przyszła przesyłka z tabletem, który trzymam na zdjęciach (z „tekstami męża”, które wypisał sam mąż we własnej osobie! 🙂 ) to pierwszym zdaniem, które wypowiedziałam do męża było:

– Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj.

Ekhm, wróć:

– Masz, ać ja rozpakuję karton, a ty uruchom sprzęt i rozpracuj, jak działa.

To, żebym to JA zrobiła, nawet nie przyszło mi do głowy!

Nie znam się, nie ogarniam: taką sobie wygodnicko przyjęłam strategię na przetrwanie jeżeli chodzi o funkcjonowanie sprzętowo-manualne i stąd pewnie wynika traktowanie mnie przez męża w niektórych sprawach jak „dziecka”.

O grze małżeńskiej Jestem bezradna pisałam kiedyś w tym tekście – muszę sobie go przypomnieć i wziąć do serca, bo nie mam zamiaru słyszeć już tekstu, o tym że nic bym bez niego nie zrobiła!


MĄŻ POMOCNIK
„Jak chcesz, mogę pomóc Ci posprzątać”

Pomóc? Hellou, a czy przypadkiem dbanie o porządek nie jest naszym wspólnym obowiązkiem? No tak, ale przecież musi być sprawiedliwie: skoro ja ugotowałam obiad, to ja też powinnam po nim posprzątać, prawda? Zwłaszcza, że na ciebie przecież również czeka wielkie zadanie: musisz mianowicie zjeść tenże posiłek!  Znacie te klimaty? Wspaniałomyślnych mężów, którzy oferują Wam pomoc w domu? 🙂 A czy wiecie, że w dużej mierze to my, kobiety, odpowiadamy za taki stan rzeczy? Pisałam o tym tutaj: Mąż pomaga w domu? Jaki wspaniały bohater.

Podobnie uwielbiam teksty związane z pomocą przy naszym synu: to doprawdy miłe, gdy mąż chce mi POMÓC w opiece nad MOIM dzieckiem. 🙂

Skoro jesteśmy przy MOICH dzieciach to niezmiernie uwielbiam tekst:

„Zobacz, co zrobiła Twoja córka…”
MĄŻ BEZDZIETNY

Gdy któreś z naszych dzieci zachowa się niepoprawnie, to okazuje się, że to tylko moje dziecko! Mąż okazuje się być dochodzącym panem, nie mającym zupełnie nic wspólnego z tymi pociechami! Dlatego, gdy słyszę ten tekst, mój wewnętrzny złośliwiec aż rwie się, żeby rzec do córek:

– Powiedzcie panu dzień dobry i do widzenia, choć już być może nigdy nas nie odwiedzi, kto wie…

Innym wymiarem tego pierwszorzędnego tekstu jest zawoalowany komunikat jakoby „negatywne” cechy, które pchnęły dziecko do tego niepoprawnego zachowania, odziedziczyło po MNIE! Wiadomo: wszystko co złe po mamusi, a o dobre po tatusiu!

(nie dziwcie się ilością wykrzykników w dzisiejszym tekście, próbuję właśnie przy okazji pobić rekord użycia przez blogerkę wykrzykników!!!! 🙂 )

MĄŻ SYN MAMUSI
„Moja mama powiedziała, że …..”

To jedyny punkt z dzisiejszej listy, z którym szczęśliwie nie mam problemu, ale przedstawiam go na znak solidarności z żonami, które muszą borykać się z tym, co powiedziała Mamusia i jak lepiej ogarnia życie i że właśnie bardzo synka w domu potrzebuje, a mamusi się nie odmawia, więc jedzie do niej i nie wie, kiedy wróci. Mam szczęście, bo mój mąż ma poprawne relacje z rodzicami, w tym sensie, że pępowina została dawno zerwana. Gdy słyszę czasem, jak silną więź ma część dorosłych mężczyzn ze swoimi mamami, codziennie rozmawiają z nimi przez telefon, radzą się, „przyjaźnią”, dzielą swoimi troskami, biegną na każde zawołanie, szczerze im wszystkim współczuję. Tym mężczyznom, którzy skoro wciąż nie oderwali się od mam, nie mogą tak naprawdę w pełni stać się dorosłymi, tym mamom, które najwyraźniej tak bardzo boją się „utraty” synka, że kurczowo się go trzymają, zamiast puścić w świat, wreszcie: żonom, które mają poczucie, że muszą konkurować z matkami swoich mężów.

Na dzisiejszych zdjęciach towarzyszyło mi Lenovo YOGA Book, które otrzymałam do przetestowania od sklepu x- komUżywało mi się go bardzo przyjemnie, między innymi ze względu na jego „wielozadaniowość”: YOGA Book można używać jako tradycyjnego laptopa czy tablet, przeglądać na nim strony internetowe, pisać mejle, ale też traktować jako szkicownik i notatnik. Piszesz rysikiem na papierze leżącym na magnetycznej podkładce, a litery pojawiają się na monitorze, czary mary! To właśnie na nim mój mąż wypisał własną ręką teksty, których ja tak nie lubię słuchać. 🙂 Do tego ma bardzo wydajną baterię i może bez ładowania pracować aż 14 godzin i jest wyjątkowo cienki i lekki i fit – prawie jak ja. 😉 Więcej informacji o sprzęcie i tym, ile kosztuje przeczytacie tutaj → klik klik.

*

Podsumowując moje dzisiejsze rozważania, mam oto następujący komunikat:

MĄŻ TO SKARB
a skarb trzeba zakopać… 🙂

🙂 

Komentarze: