7 powodów, dla których życie z dwulatkiem bywa trudne – tekst ku otusze ;) 


fot. Agnieszka Dzieniszewska  

Dużo mówi i pisze się o tym, jak trudne może być bycie rodzicem niemowlęcia, a przyznam, że dla mnie osobiście najbardziej wyczerpujące jest bycie rodzicem dziecka mającego 1,5- 2 lata.

Choć kto wie, może za rok zaktualizuję ten tekst pisząc, że najtrudniejszy jest 3 rok życia. 😉 Żeby nie było: kocham mojego syna ponad życie. Mam czasem ochotę z miłości go zjeść. Patrzę na niego z błyskiem w oku. Gdy wyjeżdżam z domu na dłużej niż dobę i widzę jego machające rączki wsparte akompaniamentem „papa-mamo, papa-mamo, papa- mamo” kręci mi się w oku łza. Gdy widzę go po powrocie, biegnę radośnie i przypominam sobie obrazy z książek i filmów z zakochanymi, którzy spieszą w swojej stroną, witając się po rozłące. 

Co najmniej 15 razy dziennie patrzę na mojego 2-latka zafascynowana, pełna podziwu, miłości i czułości.  Ale też, co najmniej 5 razy dziennie, wstrzymuję oddech, przewracam oczami, zaciskam zęby, wzdycham albo w duchu przeklinam, rzucając przekleństwa typu „motyla noga”, „niech to dunder świśnie” itp. 😉 Dlaczego? Dlatego, że życie z dwulatkiem to jest owszem, smaczny, ale też twardy orzech do zgryzienia!


Partnerem tekstu jest producent maści ochronnej Bepanthen Baby, którą polecam wszystkim mamom maluchów jako jeden z niezbędnych elementów wyprawki: nie zawiera konserwantów, parabenów, substancji antyseptycznych, barwników i substancji zapachowych. Stosowałam tę maść od pierwszych dni życia syna, bo jest lekka („nie zasłania” skóry), nie wysusza (tak jak popularny kosmetyk z tlenkiem cynku), nie uczula, nie podrażnia i zapobiega odparzeniom pieluszkowym. 

 

Przedstawię Wam dziś kilka najpopularniejszych sytuacji, które wywołują we mnie zdenerwowanie – choć nie zawsze i od razu, zwykle wtedy, gdy przekroczony zostanie mój limit cierpliwości. 😉 Jeżeli ktoś czuje to, co ja, może oto odetchnąć z ulgą, że nie jest sam. 🙂 

ulubione słowo nr 1: NIE 

Syn zapytany lub poproszony o cokolwiek, odmawia. Idziemy się przebrać? Nie. Umyjemy rączki. Nie. Zmienimy pieluszkę? Nie. Chcesz pić? Nie. Zjesz kolację? Nie. Wytrwale zaprzecza nawet, gdy go trollujemy, pytając, czy chce czekoladę. Nie. A batonika? Nie. Ciasteczko, lody? Nie. Po czym, gdy któraś z sióstr zaczyna zajadać któryś z tych smakołyków, brat od razu sięga po: 

ulubione słowo nr 2: DAJ 

Oczywiście koniecznie coś, czego nie powinien dostać.
 
Siostra je loda: daj. Mama pije kawę: daj. Tato trzyma pieprzniczkę: daj. Na stole leży opakowanie jajek: daj. Ktoś kroi nożem chleb: daj. Podpala zapalniczką świeczkę: daj.

A jak zaproponujesz coś typowego dla 2-latka, np. jego zabawkę, bezcukrowego herbatnika czy wodę: NIE. 

ulubione słowo nr 3 : SAM. 

A jeżeli już na wodę się zdecyduje, to koniecznie SAM musi ją sobie nalać, albo gdy jest już nalana, przelać gdzie indziej. Woda to jeszcze nic, wyobraźcie sobie podłogę i blaty kuchenne pochlapane zupą lub jogurtem, które SAM musiał zjeść… Sam będzie mył zęby, włosy, smarował się maścią Bepanthen, nakładał pieluszkę, ubierał się. W efekcie czego każda z czynności zajmuje nam dwa razy więcej czasu. Sam też najchętniej chodziłby wszędzie po podwórku – nie że w samotności, lecz SAModzielnie, żadnego trzymania w wózku ani za rączkę. Sam. Nie byłoby w tym żadnego problemu, gdyby nie to, że: 

Nie chodzi. Biega! Ciągle w ruchu! 

Niedawno mąż wyjął z piwnicy wózek, który dostaliśmy w ubiegłym roku od jego bratowej. I to był strzał w dziesiątkę, bo nowy wózek jawi się naszemu łobuzowi jako atrakcja, więc jak na razie chętnie i dumnie w nim transportuje się. Jednak życie mnie nauczyło, żeby zbyt długo się tym nie cieszyć i czuję, że zaraz sięgnie po repertuar ulubionych słów:

 NIE (na „wsiadaj do wózka”), DAJ („mi wolność”), SAM („będę szedł).

Przebranie go czy zmiana pieluszki nie jest możliwe, gdy nie dasz mu potrzymać jakiejś wyjątkowo atrakcyjnego przedmiotu. (oczywiście nie zabawki, phi ‚;) Jak sobie przypomnę beztroskie przewijanie niemowlęcia i cały szereg czynności pielęgnacyjnych wykonywanych niespiesznie, wspominam to z rozrzewnieniem. Pisałam o tym niedawno w TYM tekście.

Wszędobylski! 

A gdy już jest w ruchu, wciąż penetruje otoczenie, wyciągając wszystko ze wszystkąd. Prawie w ogóle nie jest zainteresowany zabawkami, czyli tym, co jest przeznaczone specjalnie dla niego, tylko wprost przeciwnie: tym, co nie jest! Czyli komputerem mamy, drukarką taty, okularami siostry, aparatem fotograficznym, oczywiście nie tym zepsutym, który podsunęliśmy mu do zabawy, lecz tym sprawnie działającym. Ilekroć natrafiamy na sprzęty już nie działające, cieszymy się: o, damy mu! Nasza radość trwa tylko chwilę, bo „dzidziuś” od razu orientuje się, że przyrząd jest niesprawny ergo rodzice nie będą go używać ergo on też nie będzie. 

Emocjonalny!!! 

Gdy coś nie idzie po jego myśli, urządza nam awantury, lamenty, a ostatnio również histerie. Zaś gdy ma dobry humor, wariuje z radości, jakby najadł się szaleju.
– Ratunku! – mamy czasem ochotę zawołać! Czy nie może funkcjonować wciąż w tym samym trybie, najlepiej w Trybie Spokój? 🙂 

Mamisynek i tatysynek 

Najchętniej przy rąbku spódnicy mamy lub nogawkach taty, zwłaszcza, gdy są czymś zajęci. Patrzcie na mnie, podziwiajcie mnie, bijcie brawo, bądźcie ze mnie dumni i mną zainteresowani. Pocieszające, że postać taty jest równie ważna, co postać mamy, co sprawia, że gdy jedno pod ostrzałem brzdąca, drugie może odetchnąć.


A potem nagle – zwykle wtedy gdy już śpi 🙂 – doznajemy iluminacji i zaczynamy patrzeć na to wszystko z zupełnie innej strony. I każdy z tych punktów, widziany wcześniej na pokładzie zniechęcenia i zniecierpliwienia, zaczyna nabierać zupełnie innego wymiaru. 

Bo przecież to, że chodzi, że wciąż jest w ruchu jest li tylko oznaką zdrowia. To wspaniale, że ma w sobie tyle energii!

Niepokojące byłoby, gdyby wciąż siedział, leżał – jak staruszek. Oczywiście, że z rozrzewnieniem wspominam czasy, w których syn leżał na przewijaku nieruchomo, najwyżej delikatnie przebierając drobnymi nóżkami, ale przecież to wspaniale, że rośnie i rozwija się i nabiera siły i mocy. 

Przecież to jego „NIE” to niebywale ciekawy trening asertywności, który na dodatek sam sobie napisał i ćwiczy. Oby zostało mu to jak najdłużej! Owszem, mógłby trochę zaprzyjaźnić się ze słowem „TAK”, ale niech nie boi się też protestować, gdy coś jest nie po jego myśli. 

Jak mogę denerwować się na jego SAModzielność? Czy wolałabym, żeby we wszystkim się mną wyręczał? Dziś „mamusiu nałóż mi buty”, za 20 lat „mamusiu, nałóż mi krawat”? 

A już za to moje irytowanie się tym, że jest ciekawe świata i penetruje otoczenie, powinnam dostać pstryczka. Serio, Nishko? Wolałabyś, żeby leżał bezwolnie wgapiony w telefon lub telewizor?

Męczy cię, że chce mieć rodziców za towarzyszy? I piszesz to ty, matka nastolatek, która wiesz, że dziecko po 12 roku życia najchętniej spędza czas z rówieśnikami, nieomalże zapominając o rodzicach? Tak naprawdę jesteś przeszczęśliwa, że syn jest wpatrzony w ciebie jak w obraz. 🙂
 

Męczy Cię, że pozwala sobie na uzewnętrznianie emocji? Wiem, kusi, żeby powiedzieć: cicho, nie płacz i nie denerwuj się albo czemu śmiejesz się jak wariat. Ale czy aby na pewno chcę nauczyć dziecko tłumienia emocji? Wprost przeciwnie: cieszę się, że potrafi wyrażać swoje emocje i oby zostało mu to jak najdłużej! 🙂 

              Artykuł powstał we współpracy z firmą Bayer L.PL.MKT.08.2018.6734 

Komentarze: