Dziś o dwóch typach kobiet w ciąży: Sentymentalnych i Nierozczulających Się.
Widząc, że przekaz płynący do nas z mediów, blogów, książek, seriali przesycony jest trendem pt. „Mega Wzruszenie Ciążą” wpadło mi do głowy, że kobiety, które odczuwają to nieco inaczej, mogą poczuć się nieswojo i zacząć mieć wyrzuty sumienia. Ten tekst jest więc słowem otuchy skierowanym w ich stronę.
Żudit zwierzyła mi się:
– Wiesz, jak byłam na badaniu USG, to widząc obraz dziecka, nie byłam wzruszona.
– Cieszysz się, że jesteś w ciąży?
– Tak. Ale podczas USG bez roztkliwień i uniesień. Zastanawiałam się, czy może następnym razem powinnam, patrząc na monitor, zacząć z rozrzewnieniem wzdychać „ach i och”? Bo, wiesz, co lekarz sobie o mnie pomyśli. Haha.
– Nie przejmuj się, mam tak samo. Obraz z USG jest dla mnie niczym czarno-biały film z lat 30., którego fabuły raczej nie ogarniam. Owszem, świadomość, że moje dziecko sobie tam we mnie żyje i rozwija się, jest bardzo przyjemna, ale gdy dzięki aparaturze mogę je podglądać, nie wywołuje to lawiny emocji. Co więcej, jest to dla mnie trochę creepy. Ten mały kosmita, który we mnie siedzi i wygląda, nie oszukujmy się, dziwnie.
– Kosmita, powiadasz? Wiesz, jak ja nazywam swojego przybysza? Alien.
Porównywanie się do innych jest naturalną skłonnością człowieka. Gdy wychodzisz za mąż, przypatrujesz się innym nieszczęśliwcom szczęśliwcom zmieniającym stan cywilny. Gdy urządzasz dom, zaczynasz interesować się magazynami wnętrzarskimi. Gdy jesteś w ciąży, lubisz co jakiś czas podejrzeć inne ciężarne.
Czasem, gdy zastanawiam się, czy za aktualny rozmiar mojego brzucha odpowiada stan, w którym się znajduję czy może jednak nadmierna ilość jedzenia, jakie ostatnio pochłaniam, podglądam inne panie. Wpisuję wtedy na instagramie hasztag, np. #19tc i monitoruję inne przedstawicielki Stanu Brzemiennego.
I właśnie na podstawie takich przeglądów internetów, które czasem sobie urządzam, mogę skonfrontować nasze postawy wobec ciąży. Gdybym miała wyodrębnić dwie, nazwałabym je:
Mega Wzruszenie Ciążą, czyli Ciężarna Sentymentalna
versus
Zimna i Opanowana, czyli Ciężarna Nierozczulająca się
Należę do tej drugiej grupy. Zanim to wyjaśnię, muszę wyraźnie coś podkreślić:
Nie odbierajcie mojego tekstu jako krytyki lub wyśmiewania się z obcych mi postaw. W żadnym momencie nie sugeruję, że moje podejście jest lepsze, zdrowsze, słuszniejsze. Co więcej, zakładam, że może być wprost przeciwnie! Po prostu szczerze piszę, jak jest. Pamiętajmy: żadna z nas nie ma monopolu na prawdę. Szanujmy swoje wobec ciąży postawy. 🙂
A więc lecimy.
Nie nazywam dziecka Fasolką
Z dala od metafor warzywnych i owocowych. Ani nie wzruszają ani nie przemawiają do mnie określenia, których pełne są ciążowe poradniki i aplikacje, nazywające dziecko Truskawką, wróć: Truskaweczką, Jabłuszkiem, Pomarańczką i Arbuzikiem. I najpopularniejsza: Fasolka.
Fasolka, która wkrótce wykiełkuje ♥.
I którą jakiś czas temu zasiał we mnie, na naszej glebie, mój ukochany partner ♥.
Nie, nie, nie. Jestem po prostu: w ciąży. Kilka miesięcy temu doszło do zapłodnienia. Zdecydowanie bliżej mi do określeń zygota, zarodek i płód niż truskaweczka, fasolka i kartofelek.
Półtora miesiąca temu, gdy z Sarą Ferreirą ucinałyśmy sobie na fejsbukowym czacie pogaduchy, w pewnym momencie spod palców mojej rozmówczyni padło sakramentalne:
– Jak się czujesz?
Byłam wtedy w 13 tygodniu ciąży, który to stan był owiany ogromną tajemnicą, nawet Wy, drodzy czytelnicy, o tym jeszcze nie wiedzieliście, nawet Wy! 🙂
– Czuję się super, zero mdłości. Aż dziś poszłam na USG, żeby sprawdzić, czy ciąża jest żywa, bo nic nie czuję, żadnych dolegliwości ani objawów. Ale spoko, żywa. 🙂
– Czy ciąża jest żywa! Ty chyba nie kochasz tego dziecka, toż to Rozkoszna Fasola! Może w ogóle „płód”, co?
– Wyobraź sobie post na fejsbuku: „Poszłam dziś sprawdzić, czy ciąża jest żywa. Żywa.”
– Taaaaaaak! Zrób to! 🙂
Byłoby hardkorowo, gdybym tak napisała, co?
Moim stałym Czytelnikom zapewne to by się spodobało. Przeczuwam jednak, że z różnych stron internetu przybyłyby osoby oburzone moim postem, zarzucające mi bezduszność, nieczułość, obojętność. Tymczasem przecież fakt, iż poszłam na USG oznaczał, że byłam zaniepokojona, czuwałam nad ciążą i w trosce o dziecko, które w sobie noszę, poszłam na badania. Wszystko jest kwestią nazewnictwa i w żadnym wypadku nie świadczy o tym, że „mniej kocham swoje dziecko”.
Będąc w ciąży nigdy nie mówię o „nas” w liczbie mnogiej
Jeżeli kiedykolwiek padnie z moich realnych lub wirtualnych ust określenie: „rośniemy”, „jemy”, „tyjemy”, „idziemy spać”, „czujemy się dobrze”, „jesteśmy w ciąży” będzie to oznaczać, że zostałam porwana. Ratujcie mnie wtedy! Sama z siebie nigdy bym tak nie powiedziała. Jestem JA nosząca w sobie moje dziecko. Jestem ja, jest dziecko. Razem, ale osobno. 😉
Mąż nie chodzi ze mną na badania USG
Ostatnio uświadomiłam sobie, że wszystkie badania ciążowe, które w życiu przeszłam, przeszłam sama, samusieńka jak palec. 🙁
W gabinecie lekarskim tylko ja, ginekolog, sroga biel gabinetu i mroczne czarno-białe zdjęcia mojego wnętrza emitowane przez aparat ultrasonograficzny. Nie cieszą się popularnością i dużą ilością odsłon: oglądamy je tylko ja i doktor, nikt więcej. On wszystko rozumie i tłumaczy mi, że tu proszę pani jest serduszko, tu nóżka, tu główka. A ja, mimo, że wytężam wzrok, widzę Niezidentyfikowanego Kosmitę. Może gdyby był wtedy przy mnie mąż, dysponujący doskonałą wyobraźnią przestrzenną, więcej bym kumała? Może byśmy mogli razem stwierdzić, do kogo nasz syn jest podobny?
Szczerze? Ani mnie ani ojca dziecka specjalnie nie interesuje, jak teraz wygląda nasze dziecko. Nie oszukujmy się: nie wygląda teraz dobrze. 🙂 Badanie USG traktuję wyłącznie jako badanie lekarskie mające stwierdzić, czy ciąża rozwija się prawidłowo, a nie po to, żeby pooglądać tego Brzydala, kochanego, ale brzydala.
I tak jak po każdym badaniu telefonuję do męża z informacją o stanie zdrowia jego potomka, tak nie widzę potrzeby, żeby w trakcie tychże siedział i trzymał mnie za rękę i „przeżywał to razem ze mną.” To szczęście, że mamy podobne podejście, bo gdyby zależało mi na towarzystwie męża, a on robiłby to bez przekonania i pasji – sprawiałoby mi to pewnie przykrość.
Na szczęście dobraliśmy się: oboje tacy zimni, bez krztyny ckliwości i sentymentalizmu. 🙂
Myślicie może, że to dlatego, że to już moja kolejna ciąża. Nie, 10 i 15 lat temu też go na badania nie zapraszałam, a on wcale nie martwił się z tego powodu.
Mąż będzie przy porodzie, ale nie dlatego, że to „piękna chwila”
Będzie, tak jak i był przy poprzednich dwóch porodach, bo zanudziłabym się sama przez te kilkanaście godzin na śmierć. 🙂
(ale jakby nie chciał być, bo bałby się tego, zaakceptowałabym to i uszanowała).
A po drugie i najważniejsze: będzie, bo to moment, w którym na świecie pojawi się nasze dziecko, na które teraz czekamy i dla którego uruchomimy pokłady czułości i miłości.
Z dzieckiem, z którym jestem teraz w ciąży ciężko mi złapać kontakt, wszystko sprowadza się raczej do wyobrażenia i wizualizacji człowieczka, który do nas przybędzie. Nie mogę go przytulić, dotknąć, pocałować. Owszem, dbam o siebie jak mogę: chodzę na spacery, zdrowo się odżywiam, łykam witaminy, definitywnie wyeliminowałam wszystkie używki, nawet kawę ograniczyłam tylko do jednej dziennie (co było nie lada poświęceniem, bo przed ciążą piłam cztery filiżanki). Staram się nie narażać na stresujące sytuacje i ciężkie emocje.
Kocham je, a raczej moje wyobrażenie o nim. Bo prawdziwa przygoda zacznie się, gdy się narodzi. Teraz pozostaję Nieckliwą i Niesentymentalną Brzemienną. 😉