To, co mnie spotkało, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Od jakiegoś czasu mało się u mnie działo. Godziną za godziną, dzień za dniem, tydzień za tygodniem, żadnych sensacji. Typowe życie matki niemowlaka. Przyznam, że skrycie tęskniłam za jakąś aferą albo chociaż małym zamieszaniem. Któregoś dnia, gdy karmiłam akurat syna, nagle znalazłam rozwiązanie.
– Eureka! Eureka! – krzyknęłam i nieomalże, niczym Archimedes, wyskoczyłam półnaga na ulicę, by realizować swój plan.
Postanowiłam, że udam się w jakieś publiczne miejsce i …. nakarmię tam moje dziecko piersią. Owszem, zdawałam sobie sprawę z tego, że może to się spotkać z krytyką otoczenia, ale przekuję to niemiłe doświadczenie na coś dobrego i napiszę poruszający serca i umysły tekst, który rozpocznie ważną dyskusję społeczną, doprowadzającą być może do zmian. Oczyma wyobraźni już widziałam mój tekst:
Karmię dziecko piersią i jestem z tego dumna. Nie krytykuję mam, które tego nie robią, bo wiem, że za tą decyzją stoją różne powody. Ale nie potrafię przejść obojętnie obok tego, z jaką werbalną napaścią na mnie: Matkę Karmiącą, dziś się spotkałam. Ile docinek i złośliwości na mnie spadło! Ile zgryźliwych uwag! Ile kąsliwych spojrzeń! Mam już tego dość. Ilekroć karmię syna w miejscu publicznym, jestem narażona na społeczny ostracyzm. Gdyby spojrzenia ludzi mogły zabijać, już byłabym martwa. Koniec z krucjatą matek karmiących! Koniec!”
Jeszcze tego samego dnia przystałam na propozycję córek, byśmy zjedli obiad w restauracji. W pewnym momencie, już przy deserze, syn wyraźnie zgłodniał. Nakarmiłam go więc przy naszym stoliku, bo nie widziałam powodu, dlaczego miałabym iść do toalety, jak czasem sugeruje się niektórym matkom karmiącym. Czy ty, człowieku, jesz obiad w toalecie? Masz ochotę zrobić sobie stolik z sedesu? No właśnie, niech mi tylko to ktoś teraz spróbuje zasugerować… – pomyślałam.
Rozejrzałam się po sali. I nic. Żadnych oburzonych spojrzeń. Żadnych westchnięć pełnych pogardy. Każdy zajęty swoim posiłkiem, na posiłek mojego syna zupełnie nie zwrócili uwagi. Owszem, ze trzy osoby przez moment zawiesiły na nas wzrok, rzuciły w naszą stronę miły uśmiech, po czym odwróciły się w stronę swoich towarzyszy i kontynuowały z nimi rozmowę. A o nas zapomnieli. 🙁
Kilka dni później szykowała mi się podróż pociągiem. Jazdę „do” spędziłam niestety w wygodnym przedziale dla matki z dzieckiem, więc nie miał się kto do mnie przyczepić. Za to w drodze powrotnej, gdy konduktor powiedział mi, że będę musiała siedzieć w zwykłym przedziale i to w otwartym, czyli w polu mojego wzroku widziałam wiele osób, odetchnęłam z ulgą, że może wreszcie coś się zacznie dziać.
W pewnym momencie syn zaczął być głodny, więc go nakarmiłam. I nic, żadnego zbulwersowania, westchnięć, irytacji, fukań, nul. 🙁
To samo na konferencji, na której siedziałam z synem wśród wielu osób słuchających wystąpień i którym zupełnie nie przeszkadzało, że gdzieś obok jakaś matka (czyli ja) karmi piersią swoje dziecko. Żadnych nieuprzejmych uwag, gburowatych spojrzeń, nic. 🙁
Przez kilka dni testowałam jeszcze moje publiczne karmienie piersią: w parku na ławce, w kawiarni, w alejce galerii handlowej, w samochodzie na parkingu pod sklepem odwiedzanym przez tłumy klientów. I nikt nie udzielił mi żadnej reprymendy i nikt nawet nie spojrzał nieprzychylnym okiem, a jak zerkali, to bez żadnego oburzenia. 🙁
Doszłam wtedy do wniosku, że robię chyba coś nie tak. Może powinnam bardziej spektakularnie karmić? Zdjąć całą bluzkę, a nie odchylać tylko jej dyskretną część (a resztę zakrywa główka dziecka) tak jak to zawsze robię i jak to robią wszystkie przeze mnie widziane matki karmiące?
Może powinnam zacząć paradować z gołymi piersiami, tak jak to sobie wyobrażają tzw. „przeciwnicy publicznego karmienia piersią” protestujący przeciwko inwazyjnemu i obrzydliwemu epatowaniu negliżem??!!
A tak poważnie to tak: na przestrzeni ostatnich miesięcy rzeczywiście byłam w tych wszystkich miejscach i karmiłam „publicznie” mojego syna. I tak: nigdy nikt nie spojrzał na mnie złym okiem: albo mnie nie widział, bo był zajęty swoimi sprawami albo, gdy nasze oczy spotkały się, to widziałam w nich życzliwe spojrzenie. Jedyne, z czego stroję sobie żarty to fakt, że rzekomo chciałam wywołać skandal i aferę, bo nie chciałam. 🙂
I nie rzucam teraz aluzji w stronę kobiet, które publicznie żaliły się na niemiłe doświadczenia, bo uważam, że gdy dzieje się krzywda, trzeba o tym głośno mówić, a nie zamykać się ze swoim problemem w czterech ścianach. Powyższy tekst to aluzja skierowana w stronę „przeciwników karmienia” sugerujących, że matki karmiące żalące się na krytykę specjalnie chcą wywołać wokół siebie zamieszanie i sensację. Nie dość, że robią publicznie coś tak obrzydliwego, to jeszcze zbijają na tym rozgłos.
Jak coś, co zapewniło naszemu gatunkowi przetrwanie, może brzydzić i budzić sprzeciw? Mleko modyfikowane (a nigdy nie spotkałam się z protestem przeciwko „publicznemu karmieniu butelką”) to melodia ostatnich kilkudziesięciu lat, wcześniej, przez miliony lat jedyną opcją przeżycia dziecka było wykarmienie go mlekiem matki. Owszem, kilka procent kobiet nie jest w stanie tego zrobić, i kiedyś, przed erą mleka modyfikowanego, na pomoc przychodziła im instytucja tzw. mamek, czyli kobiet karmiących nieswoje dzieci.
Żeby nie było wątpliwości, nie mam problemu z rodzicami karmiącymi dzieci mlekiem modyfikowanym i ich nie potępiam. I nigdy nie spojrzałam na nich krytycznym wzrokiem widząc, że ich dziecko trzyma „publicznie” w buzi butlę.
I tego samego oczekuję od ludzi, gdy „publicznie” karmię piersią. Coś mi jednak szepcze, że tak naprawdę to marginalny problem, że większość ludzi nie ma z tym problemu, po prostu mała grupka przeciwników bardzo głośno krzyczy. Ja na szczęście ich nigdy nie spotkałam. A szkoda, bo miałabym dobry tekst. 😉