Dziś podzielę się z Wami niezawodną radą na to, jak sprawić, by nasze dzieci były piękne, mądre i pewne siebie.
Kilka dni temu naszła mnie rzadko spotykana chęć posprzątania. Tym razem trafiło na naszą bibliotekę, postanowiłam uporządkować książki. Po kwadransie moje plany wzięły w łeb, bo uwagę przykuła książka „Zatrzymaj się” Wojciecha Eichelbergera, którą kiedyś chyba kupiła moja Mama.
– To musi być jakiś znak, muszę zatrzymać się w tym sprzątaniu i ją przeczytać – jak pomyślałam, tak sprytnie zrobiłam.
Kojarzyłam ją, ale nigdy doń nie zajrzałam, przekonana, że to książka o tym, żeby… się zatrzymać, nie pędzić, delektować życiem itd. Nie, żebym miała coś przeciwko, wprost przeciwnie, ale pewnie w związku z tym, że sama mam z zatrzymaniem się problem, od razu zaszufladkowałam ją jako przewidywalną.
Byłam w ogromnym błędzie, jaka to świetna pozycja! Każdy rozdział poświęcony jest innemu zagadnieniu. Poczuciu winy. Ciele. Kobiecie. Mężczyźnie. Zabawie. Relacji z matką. Relacji z ojcem. Agresji. Wierności. Przyjaciołom. Ciszy. Miłości. I kilku jeszcze innym sprawom.
Najchętniej całą bym Wam przepisała, ale lepiej i uczciwiej będzie jeżeli po prostu ją przeczytacie. 😉 Dziś przez chwilę zatrzymam się (sic!) przy wątku „piękna” i pozwolę sobie wkleić poniżej kilka cytatów.
Wojciech Eichelberger, psycholog i psychoterapeuta, spytany przez Renatę Dziurdzikowską, bo to książka w formie rozmowy, o to, jaką kobietę określiłby jako piękną, odpowiada:
„Jest tylko jeden rodzaj pięknych kobiet – to kobiety pogodzone ze sobą. Kobieta pogodzona ze sobą cieszy się, że jest kobietą, lubi siebie, swoje ciało, bez względu na to, jak się ono ma do aktualnie obowiązujących standardów estetycznych i mody. (…) Z kobietami, i w ogóle ze wszystkimi ludźmi, jest jak z drzewami. Tyle drzew, każde inne – dąb, brzoza, buk, osika czy sosna – i każde na swój sposób piękne.”
Dalej opowiada o tym, że pogodzona ze sobą kobieta nie kieruje się tym, czy się komuś podoba, czy nie, nie zależy jej na robieniu dobrego wrażenia na otoczeniu. Szuka przede wszystkim zgody ze sobą.
„Przekonanie, że najważniejsze to sprawiać wrażenie i podobać się, jest spuścizną niewolnictwa.” – dodaje dobitnie.
Spytany o to, co, gdy jednak ktoś rodzi się „brzydki”, odpiera:
„Wszyscy – czy to dziewczynki czy chłopcy – rodzimy się piękni, kochający i szczęśliwi. I mamy szansę tak się czuć i tak żyć, jeżeli tylko jakaś zła czarownica, macocha albo czarownik nie zaczaruje nas i nie uśpi swoją chorą nienawiścią.”
Przypomniał mi się wywiad, jaki kilka tygodni temu przeprowadziłam z psychoterapeutką Martą Chrostowską o poczuciu własnej wartości i tym, że na początku, gdy się rodzimy, każdy z nas jest wartościowy, godny szacunku i ważny tylko przez to, że jest. Dopiero potem musimy zacząć to: rodzicom i otoczeniu udowadniać.
Dalej Renata Dziurkowska pyta, co zrobić, by dziewczynka wyrosła na piękną kobietę? „trzeba ją zapewniać od dziecka, że jest piękna i mądra?” – dopytuje.
„Wystarczy od czasu do czasu mówić kocham cię. Umieć z nią być, mieć dla niej czas i uwagę, docenić jej możliwości i pomagać je rozwijać, tak jak ogrodnik docenia potencjał każdej rośliny. I niczego w sprawach wyglądu nie wymagać. Jeśli wolelibyśmy, żeby dziecko miało np. inne oczy, nos albo nogi, to skazujemy je na ból bezradności i odrzucenia. Nie chodzi o to, żeby czuło się nadzwyczajne i piękne, ale by się czuło ważne i kochane. Stąd rodzi się poczucie własnej wartości, które buduje wewnętrzne piękno.” – pięknie tłumaczy Eichelberger.
W innym rozdziale poświęconym właśnie poczuciu własnej wartości opowiada, że miłość i szacunek rodziców jest największym szczęściem, jakie może nam się przytrafić i daje nam niezniszczalne i mocno wewnętrznie ugruntowane poczucie własnej wartości. Poczucie, którego nie musimy rekompensować drogimi gadżetami, samochodami, ubraniami i innymi materialnymi „dowodami” naszej wysokiej wartości.
Tak jak w komiksie „Peanuts”, którego bohater Charlie Brown: mądry i wrażliwy chłopiec, ale tzw. „podwórkowa gapa” – wyśmiewany przez towarzystwo, nieporadny fizycznie, nielubiany…
…jednak do domu wracał pewnie siebie, bo wiedział, że czeka tam na niego tata, który go kocha. I to jest klucz. Świadomość, że ktoś nas bezwarunkowo kocha: mama, tata, a może choć dziadek lub ciocia, ważne, że wiemy, że jest ktoś, kto nas naprawdę kocha i jest zawsze gotów przytulić i akceptować nas takim, jakim jesteśmy, „mimo wszystko”, mimo np. naszej gapowatości czy nieporadności – jest dla nas tarczą ochronną. Tarczą, która daje nam siłę i chroni przed przykrościami i daje pewność, że jesteśmy wartościowi, piękni i mądrzy.
Gdy natomiast jako rodzice uzależniamy naszą miłość lub akceptację od tego, czy i jak dziecko coś zrobi (nauczy się, osiągnie, wypracuje, posprząta itp) lub wygląda, budzimy w nim uczucie, że na miłość, uwagę, akceptację trzeba zasłużyć, że musi się bardziej postarać… Nie wystarczy, że jest?
Teraz rozumiem tytuł tej książki. Warto, żebyśmy się nad tym tematem zatrzymali, do czego Was i siebie zachęcam. 🙂