Dialogi z autostopowiczami


Trzy mrożące krew w żyłach historie, które przytrafiły mi się, gdy podwoziłam ludzi samochodem. 🙂

Miejscowość, w której od kilku lat mieszkam, oddalona jest kilkanaście kilometrów od miasta, a do najbliższego przystanku autobusowego trzy kilometry, dlatego gdy jako kierowca spotykam na drodze pieszego, oferuję mu pomoc. Opowiem Wam dziś trzy historyjki, które zrodziły się podczas takich przejażdżek.

ZIMA

Mroźny luty, minus siedemnaście. Widzę kobietę walczącą z zimnym wiatrem. Zatrzymuję się i proponuję:

– Zapraszam, mogę panią podwieźć.

– Dziękuję, chętnie – odpiera. Dostrzegam, że jej kurtka ledwo dopina się.

Ryzykuję i pytam:

– Który miesiąc?

– Dziewiąty, mam na dziś termin porodu.

–  Słucham?! – nie potrafię ukryć zdziwienia. Scenarzysta mógłby tu dodać jakieś hamowanie z piskiem opon, które kończy się wpadnięciem w poślizg, ale na szczęście to nie film. Jadę dalej, próbując wczuć się w sytuację tej kobiety.

Ma na dziś termin porodu i kilka kilometrów brnie przez śnieg, siedemnaście stopni poniżej zera, potem myk do PKS-u i kolejne kilkanaście kilometrów na wertepach, a na samym końcu, już w mieście przesiadka do autobusu, kilka przystanków i wreszcie w szpitalu!

– Tak, to już trzecie, w domu dwójka została z tatą – odpiera ze spokojem.

Myślę sobie wtedy o tych wszystkich ciężarnych „z miasta” co to od siódmego miesiąca ani nogą ani ręką już nie ruszają.

Dziś, po trzech latach od tamtego zdarzenia widuję czasem tego malucha, który na szczęście nie urodził się w moim samochodzie, a w szpitalu, do którego zdążyłam dowieźć go razem z mamą 🙂

WIOSNA

– Dobrze, że się pani zatrzymała, myślałam już, że szlag mnie trafi – mówi donośnym, mocnym i chrypiącym głosem kobieta, postrach miejscowości. Jak legenda niesie, kiedyś pobiła na rozprawie sądowej sędziego.

– Każdy ma jakieś nałogi – kontynuuje. – Jedni piją na potęgę, inni narkotyki, a ja mam problem z z papierosami. No nie mogę się odzwyczaić od tego cholerstwa, wie pani. Chciałam rzucić, ale tak mnie przed chwilą matka wkurwiła, że myślałam że ją normalnie zabiję! – wykrzykuje.

Mój oddech robi się coraz szybszy, w myślach liczę do dziesięciu i robię sobie bilans życia. Co ci przyszło do głowy, żeby ją podwozić? – pytam się siebie i zastanawiam się, ile czasu zajęłoby mi zatrzymanie się i ucieczka z samochodu. Pal licho, stracę auto, ale zyskam życie.

– Ale wtedy zobaczyłam panią i pomyślałam, że zabierzemy się razem do sklepu po fajki – snuje dalej swoją opowieść.

– A więc warto było, ocaliłam życie jakiejś matki – myślę, ale nie mówię, bo jestem wciąż na bezdechu.

– Zaraz dojeżdżamy na miejsce to powiem pani tak: życzę zdrowia dla całej rodziny, pomyślności, żeby wszystko się układało po myśli. I jeszcze jedno. To radio wyjmujcie z samochodu na noc, bo mogą ukraść, a żal byłoby.

LATO

– Dzień dobry i zapraszam! – wykrzykuję radośnie na widok jednego z moich ulubionych sąsiadów, nazwijmy go Tadeuszem.

Ucinamy sobie miłą pogawędkę, po jakimś czasie otrzymuję propozycję.

– Pani Nishko, wiozę dwie butelki mleka dla wnuków. Może pani zechciałaby jedną butelkę?

– Nie, panie Tadeuszu, dziękuję.

– A może jednak? Dobre, świeże mleko, taka pani miła.

– Nie, dziękuję, przez cały dzień bez lodówki, może się zepsuć.

– Ech, a myślałem, że będę miał trochę lżejszą torbę – wzdycha.

Przeczytaj również Inne dialogi

Komentarze: