Z 15-letnią córką mam dobrą relację: rozmawiamy, żartujemy, wiemy co u siebie słychać, lubimy swoje towarzystwo. Jednak równie często jej wzrok mówi: „Nie mogę na ciebie patrzeć, mamo. Odejdź, zagiń, przepadnij.”.
Ten tekst opublikowałam trzy lata temu, ale przypominam go, bo to, co tu opisałam uważam za jedną z ważniejszych spraw związanych z wychowaniem dzieci, o których dowiedziałam się w swojej „karierze matki”.
Iskrzące między nami napięcie nie przypomina tego, które pcha ku sobie zakochanych, lecz bardzie to, które odpycha od siebie pary z bardzo długim stażem.
Bywa, że kontestuje wszystko, co powiem i zrobię: dobór składników do potrawy (fatalna kompozycja), sposób śpiewania piosenki w samochodzie (najgorszy z możliwych), komentarz do wydarzeń na świecie (zupełnie nietrafiony), wybór wakacyjnego miejsca pobytu, styl zakupionej sukienki itd.
Gdy piszę ten tekst, właśnie wbiegła wściekła do pokoju, krzycząc:
– Jak mogłaś zjeść pół słoika Nutelii??!
– Wcale nie zjadłam pół słoika, to były dwie ostatnie łyżki – bronię się i daję Wam słowo, to były dwie łyżki, no może cztery… – Wczoraj wieczorem robiłam dziewczynom (młodszej córce i jej koleżance) kanapki – dalej się bronię i nie wierzę własnym uszom. Dlaczego mam tłumaczyć się córce ze zjedzenia produktu, który kupiłam za własne pieniądze?
– Jak mogłaś to zrobić, mamo? Nie mogę na ciebie patrzeć! – krzyczy i znika za drzwiami DYNAMICZNIE zamkniętymi.
A teraz uwaga: w szafce stoi drugi, cały słoik tego czekoladowego kremu i córka o tym wie. Nie chodzi tu więc o to, że pozbawiłam ją przesłodkich kalorii, wtedy złość byłaby w pewnym sensie usprawiedliwiona. Tu chodzi o mnie. Tu chodzi o to, że drażnię ją i irytuję. Tym, że jestem.
Czasem, gdy siada obok mnie, mam wrażenie, że ma mi ochotę przyłożyć, bynajmniej nie porcji jedzenia. Jeżeli już to porcją. Przy obiedzie siedzimy sobie w miłej atmosferze, żartujemy, śmiejemy się, a już przy kolacji patrzy na mnie tak, że gdyby jej wzrok potrafił zabijać, to byłabym już martwa.
Żeby zacząć żyć swoim życiem, musimy najpierw oddzielić się od rodziców.
Jakiś czas temu spytałam o to znajomą psycholog i oto, co usłyszałam.
– 15-latka, która ma świetną relację z mamą opartą wyłącznie na miłości: TO byłoby dopiero podejrzane. Nie widzę nic niepokojącego w tym, co mówisz. To, że czuje do ciebie złość jest zupełnie normalne w tym wieku – wyjaśniła mi.
– Ale dlaczego tak się dzieje? – spytałam.
– Żeby łatwiej było się wam rozdzielić. Żeby córka mogła pójść własną drogą. Osoby, którym to się nie udało, które mają zbyt silny związek ze swoimi rodzicami, mają zwykle przez to wiele problemów w relacjach z innymi ludźmi i z samym sobą. Żeby zacząć żyć swoim życiem, musimy najpierw oddzielić się od rodziców.
– Nasza relacja bywa teraz taka trudna, żeby łatwo było jej się ode mnie oddzielić? – dalej pytałam, mimo że przecież przed chwilą to usłyszałam.
– Tak. Jej od ciebie, a tobie od niej. Bo przyznaj, ty też masz czasem dość córki, co?
– O tak 🙂 Czasem żartujemy sobie z mężem i mówimy do niej: „Słuchaj, a może liceum nie tylko z internetem, ale i z internatem, he? Na przykład może jakieś… we Wrocławiu? (czyli najbardziej oddalonym od naszego miasta mieście).
– Otóż to. W sytuacji, gdybyście były wciąż tak blisko związane: bezwarunkowo uwielbiałybyście się, nieustannie czułybyście się w swoim towarzystwie doskonale, to rozstanie byłoby bardzo bolesne, a może nawet niewykonalne.
W momencie, gdy to zrozumiałam życie stało się prostsze.
Niechęć do rodzica pomaga dziecku odejść
Rzeczywiście, gdyby moja relacja z nastolatką była porównywalna do tej jaką miałyśmy, gdy była młodsza, czyli relacji, w której dominował zachwyt, bezwarunkowa miłość, czułość, potrzeba bliskości (czyli porównując do relacji męsko-damskich: stan zakochania), to rozstanie sprawiłoby nam wiele bólu, jakby ktoś wyrżnął nam po kawałku serca.
Tymczasem teraz zaczynamy przypominać „ludzi, którym nie układa się w związku”. Drażnimy się nawzajem i irytujemy, jest nam zbyt ciasno, zaczyna nam brakować powietrza, czasem aż chce się powiedzieć: „Słuchaj, mam tego dość, koniec z nami!”
To, że coraz częściej tak trudno nam znieść swoje towarzystwo, sprawia że wkrótce będziemy mogły naturalnie i w miarę bezboleśnie odłączyć się od siebie. Moje dziecko będzie w stanie samo stanąć na własnych nogach.
Porównanie do związku dorosłych osób, których miłość już się wypaliła jest oczywiście niezbyt trafione, bo ja nigdy nie przestanę kochać mojej córki. I nie miałabym najmniejszej wątpliwości, żeby poświęcić za nią swoje życie. (ale w znaczeniu: oddać życie za nią, gdyby groziło jej niebezpieczeństwo śmierci, a nie poświęcanie życia w znaczeniu, o którym pisałam w tekście Czy warto poświęcać się swoim dzieciom? Trzy powody, dla których NIE warto tego robić.)
Kocham moje dziecko i dlatego pozwolę jej odejść
Bardzo kocham moją córkę i myśl o tym, że za kilka lat odejdzie, wyprowadzi się, może wyjedzie daleko od domu na studia bardzo mnie smuci, serio 🙁
Chlip chlip chlip.
Nie potrafię uwierzyć w to, że wkrótce to już koniec. Że moje dziecko pójdzie swoją drogą. Zacznie swoje życie, przestanie mnie potrzebować. Ale nie mam innego wyjścia: muszę się z tym pogodzić. Takie są koleje losu: muszę pozwolić jej żyć swoim życiem.
Muszę pozwolić jej pójść na swoich nogach w świat. I może nawet mieszkać w sąsiednim domu kilkanaście metrów obok mojego: ale to ma być jej świat, jej życie, jej droga. Pępowina musi być ostatecznie odcięta.
„Nie pozwolę mojemu dziecku odejść, za bardzo je kocham!”
Co, jeśli nie pozwolimy dzieciom odejść?
Może przedstawię to Państwu hasłowo, obrazami, resztę dopowiedzcie sobie sami:
– mężczyźni, którzy biegną na każde zawołanie mamy, nawet gdy byli umówieni z narzeczoną
– kobiety, które ciągle siedzą na telefonie ze swoimi mamami-przyjaciółkami (vide Twoje dziecko nie jest twoim przyjacielem)
– dorośli czujący potrzebę konsultowania z rodzicami swoich decyzji
– rodzice latami bombardujący dzieci miłością: „Jesteś całym moim światem”.
– dorosłe dzieci, które mają wyrzuty sumienia, bo poświęcają swoim rodzicom zbyt mało czasu, więc „poprawiają się” kosztem spędzania czasu ze swoimi dziećmi i partnerami
– teściowe, które mówią, nawet żartem „Matkę ma się tylko jedną, a żon można mieć kilka”
Czy chcę, żeby moja córka mając już swoją rodzinę, stała przed dylematami: ja czy mama? Moje dziecko czy moja mama? Nie.
Nie bez powodu jedno z ewangelicznych przykazań brzmi:
Opuści mężczyzna ojca swego i matkę i staną się z żoną jednym ciałem.
Dobrze napisane 🙂
Za każdym razem, kiedy okrutne oczy mojej córki zieją ogniem albo gdy jej nawibrowany złością głos wygłasza żale o to, że zjadłam jej słodycz, staram się spokojnie oddychać i niczym mędrzec, który posiadł tajemnicę wszechświata, mówię do siebie w myślach:
(choć przyznam, że zwykle w tych chwilach w duchu podśmiewuję się)
– Spokojnie. Ona, choć jeszcze o tym nie wie, próbuje się ode mnie oddzielić. Ona przygotowuje się do tego, żeby pójść własną drogą..