Zgadzam się z Natalią Hatalską: ze współczesnym dzieckiem wszystko jest w porządku. Jednak widzę innym poważny problem: współczesnego rodzica. Rodzica, który zrzuca część procesu wychowawczego na urządzenia, który wciska dziecku tablet i smartfon do ręki, żeby mieć dziecko „z głowy”.
Od wczoraj furorę robi w Internecie film Natalii Hatalskiej, który zrealizowała w ramach Projektu OnOff, czyli cyklu filmów dokumentalnych poświęconych trendom społecznym. Pierwszy odcinek poświęcony jest Generacji Z, czyli pokoleniu osób, które nie znają świata bez internetu. Autorka próbuje zderzyć się ze stereotypami, które narosły wokół Pokolenia Z i na podstawie rozmów i obserwacji zbadać, jacy naprawdę są przedstawiciele tej generacji. Natalia Hatalska stwierdza, że nie ma powodów do niepokojów. Natalia Tur jest zaniepokojona.
Do pokolenia Z należą osoby, które urodziły się po 1995 roku. Wspólnym tzw. „przeżyciem pokoleniowym” (które jest niezbędnym elementem, by mówić o „pokoleniu”) jest nieznajomość świata bez internetu i doświadczenie życia wyłącznie w świecie analogowym. Posługując się terminologią Prensky’ego: tak jak nas można określić „cyfrowymi imigrantami”, tak nasze dzieci są „cyfrowymi tubylcami”. Mówi się, że urodziły się z myszką w ręku. Przez wielu nazywane są Pokoleniem Ekranów. Głównym niepokojem, któremu wyraz daje się opisując Pokolenie Z, jest nadmierne korzystanie z technologii, zbyt duże pochłonięcie światem wirtualnym i odrealnienie od świata rzeczywistego.
Tymczasem Natalia Hatalska, na podstawie rozmów, obserwacji i wniosków z ogólnodostępnych badań (linki dostępne tutaj) konstatuje, że nie ma czego się bać. Że zbyt demonizujemy urządzenia i ich wpływ na współczesne dzieci i młodzież, że przesadzamy mówiąc, że technologia zastępuje im kontakt bezpośredni, bo mając do wyboru rozmowę lub pisanie wybierają to pierwsze: żywego człowieka. Technologia i nowe media są dla Pokolenia Z tylko narzędziem.
Zachęcam, obejrzyjcie film, bardzo ciekawy materiał:
Główny wniosek płynący z filmu brzmi:
Jak spojrzymy na tę generację szerzej to tak naprawdę widać, że wszystko z nimi jest w porządku. Patrząc na generację Z powinniśmy mieć w sobie więcej optymizmu.
Zgadzam się z Natalią Hatalską: ze współczesnym dzieckiem wszystko jest w porządku. Jednak widzę innym poważny problem: współczesnego rodzica. Rodzica, który zrzuca część procesu wychowawczego na urządzenia, który wciska dziecku tablet i smartfon do ręki, żeby mieć dziecko „z głowy”.
Internauci udostępniali film na potęgę (nie dziwię się, też byłam jedną z nich). Część komentarzy, które padały podczas udostępniania, utrzymanych było w tym tonie:
„Jeżeli obawiacie się, że Wasze pociechy zbyt intensywnie korzystają z technologii, w szczególności powinniście zobaczyć ten film!”
„Nie demonizujmy tabletów!”
Słyszałam zbiorowe odetchnięcie z ulgą.
— Uff. Synuś, a jak tak się bałam, że za dużo grasz. A przecież ty jesteś innym pokoleniem, JESTEŚ POKOLENIEM ZET i inaczej to wszystko odbierasz.
Film Natalii jest dla nas: rodziców, bardzo kojący. Znikają wyrzuty sumienia, które budzą się, gdy kolejny raz dla świętego spokoju dajemy kilkulatkowi do zabawy tablet lub gdy nie reagujemy widząc, że nastolatek kolejną godzinę siedzi wlepiony w smartfon.
Coraz więcej rodziców czyni urządzenia elektronicznymi niańkami.
Znam rodziców, którzy dają 2-3-letnim dzieciom do łóżeczka tablet jako przytulankę. I dziecko przez godzinę, a bywa, że dłużej gra sobie na nim w gry.
Znam rodziców, którzy jako lek na nudę aplikują dziecku kilka razy dziennie smart-pigułkę. Turbo Maxi, o przedłużonym działaniu. To przecież takie edukacyjne i zwiększające iloraz inteligencji.
Znam rodziców, którzy włączają dzieciom dla świętego spokoju na kilka godzin bajki, ryzykując że dopadnie je syndrom tzw. tępego warzywa, o którym pisałam tutaj.
Znam rodziców, którzy nie reagują gdy ich nastoletnie dzieci zarywają przez gry komputerowe noce.
Znam rodziców, którzy wolą, żeby nastolatek siedział w domu, cóż że wlepiony przez przez kilka godzin w ekran komputera. W domu jest bezpieczny: bez papierosów, alkoholu, dopalaczy i seksu.
Znam rodziców, którzy wolą kupić dziecku Furby, czyli elektroniczne zwierzę, które można w każdej chwili wyłączyć, i z którym nie trzeba chodzić na spacery, po którym nie trzeba sprzątać kup i którego nie trzeba karmić śmierdzącą karmą.
Niepokój, który odczuwamy widząc, że dziecko jest zbyt zaangażowane w świat wirtualny lub korzystanie z nowych urządzeń jest jak najbardziej na miejscu. Warto niepokoić się i czuwać: od tego jesteśmy. Nowe technologie i media niosą wiele dobrego i są świetnym narzędziem, ale to też masa zagrożeń: problemy z koncentracją uwagi, uzależnienie od internetu, cyberprzemoc. Pisałam o tym m.in. w tekście Uzależnienie dziecka od internetu: 5 wskazówek, jak do tego nie dopuścić. oraz tutaj.
Moje córki też mogłyby wystąpić w tym filmie. Zobaczylibyście dwie rezolutne, inteligentne, komunikatywne i uśmiechnięte dziewczyny: 9 i 14-latkę.
Jednak po drugiej stronie tej całej układanki jestem ja: ich mama, która kontroluje sytuację. Która nie ogranicza im dostępu do sieci i urządzeń, ale jednocześnie czuwa, żeby nie zostały przekroczone granice, o co wbrew pozorom nie trudno.
Gdybym nie wprowadziła pewnych zasad korzystania z sieci i urządzeń, gdybym nie zachęcała ich do innych aktywności to siedziałyby ze smartonem lub tabletem większość czasu. Przerabiałyśmy już to wielokrotnie. Owszem, młodsza córka wciąż woli zamiast siedzieć w domu z tabletem w ręku iść do sąsiada…. gdzie grają razem na Xboxie i oglądają sobie razem filmy na Youtubie. Owszem nie mam w tym nic złego, dopóty dopóki nie oddają się ten czynności dłużej niż kilkadziesiąt minut. To zwykle mama sąsiada jest tą, która mówi:
— Dość już dzieciaki, zmykać na podwórko.
Same raczej na to nie wpadają.
Gdy proponuję moim przyklejonym do monitorów dzieciom wspólne zaangażowanie się w inną aktywność (grę w planszówkę, wspólne upieczenie ciasta, spacer, rozmowę itd) w pierwszej chwili słyszę:
— Mamo, daj spokój.
Jednak nie poddaję się i kilka minut później są ze mną, swoją mamą, a nie elektroniczną niańką.
*
Natalia Hatalska w swoim tekście podaje przykład chłopca, który na pytanie, z jakich urządzeń korzysta, wymienia ciągiem laptop, telefon i … czajnik 🙂 Kilka dni temu w naszym domu rozbrzmiał dialog, który pozwolę sobie zacytować.
Młodsza córka szuka szczotki do włosów. Od kilku minut nie może jej znaleźć.
— Mamo, ale byłoby fajnie, żeby można było do tej szczotki zadzwonić, prawda?
— Haha, tak — kiwam ze zrozumieniem głową.
— Fajnie byłoby mieć w telefonie taką listę kontaktów do różnych przedmiotów, które mi się często gubią: np szczotka do włosów, gumka do ścierania, ludzik LEGO — kontynuuje wypowiedź 9-latka. — Dzwonisz do czego chcesz, i zaraz wiesz, gdzie to jest.
🙂