Czy cieszysz się, że Twoje dziecko rośnie czy trochę Cię to smuci?

fot. Mały Kadr

Wczoraj je urodziłaś, dziś maszeruje w świat. Czas z dzieckiem pędzi jak szalony! Cieszy Cię to czy smuci?

Pamiętam jak dziś: trzymam naszego syna kruszynę, wołam męża i zasmucona mamroczę:
– Ostatni raz go takiego widzisz.
– O czym ty mówisz? – pyta zaniepokojony.
– Od jutra już nigdy nie będzie noworodkiem.
– No i? – patrzy na mnie jak na wariatkę.
– Rozumiesz?
 Nigdy już nie będzie noworodkiem, nigdy, wyobrażasz to sobie?! – artykułuję jeszcze wyraźniej, widząc, że nie zrobiło to na nim większego wrażenia. – Serio nie wzrusza cię to?
– Tak serio to nie – odpowiada szczerze. 
– Jesteś bezduszny! – wykrzykuję, zalewając się łzami. Kilka tygodni po porodzie, jako bomba cykająca hormonami, nietrudno o łzy.
– Rośnie chłopak, rozwija się, będzie coraz większy. Fajnie – konstatuje mąż.

Ale ja już tego nie słyszę, pławię się w smutku nad galopującym czasem, który zabiera mi moje maleństwo.

Dziś mój syn kończy 15 miesięcy. Cieszy mnie to i akceptuję fakt, że za moment będzie miał 2 lata, chwilę potem 3, a nie minie kilka miesięcy i zdmuchnie na torcie 10 świeczek, ogłaszając się dumnym 10-latkiem, a zaraz 15-latkiem. Cóż, takie życie. 🙂

Tekst powstał w ramach mojego autorskiego cyklu Dovartościuj dziecko i siebie, w którym dzielę się ciekawostkami psychologicznymi i swoimi przemyśleniami związanymi z macierzyństwem i dzieciństwem. Ambasadorem cyklu jest Baby Dove – marka kosmetyków dla dzieci. Kosmetyki są hipoalergiczne, nie szczypią w oczy, mają neutralne pH i można je stosować od pierwszych dni życia. W serii znajduje się m.in. krem przeciw odparzeniom, szampon, emulsja do mycia ciała i włosów, chusteczki pielęgnacyjne oraz balsam.

Ów lęk-przed-płynącym-jak-wariat-czasem-który-nie-wróci czułam jeszcze przez kilka miesięcy. Znikł więc na szczęście dość szybko. Przyznam szczerze, że wcześniej podejrzewałam, że trudniej będzie mi zaakceptować tempo wzrostu najmłodszego pacholęcia, zwłaszcza, że jako mama nastolatek wiem, jak błyskawicznie ów czas mija. Ale oprócz tego histeryczno-panicznego epizodu, gdy mój syn przepoczwarzał się z noworodka w niemowlę i kilku kolejnych rozpaczliwie przeżywanych „miesięcznic”, kolejnych nie zanotowałam.

Mogę z dumą (przed samą sobą) przyznać, że udaje mi się z synem żyć w teraźniejszości, cieszyć się chwilą obecną, czyli ani nie wyglądać w przyszłość, wyczekując jaki będzie, ani być zawieszoną w przeszłości, z nostalgią wspominając dawne czasy. Po prostu z nim jestem DZIŚ i łapię tę chwilę, która trwa teraz: ani za wcześnie ani za późno.

Radość daje mi zwykłe bycie z nim: wygłupy, dotyk, przytulanie, całowanie, jedzenie jego kończyn (kiedyś Mataja wytłumaczyła doświadczenie, które pewnie odczuwa większość matek, mianowicie Dlaczego chcemy zjeść swoje dziecko  🙂), przewalanki po łóżku i takie tam.

Jestem z nim dziś i teraz. Nie zastanawiam się, co będzie jutro: kiedy zacznie mówić, zadawać pytania, jeździć na rowerze, dodawać i dzielić, czytać i robić na drutach. Nie tęsknię też do tego, co było wczoraj.
Owszem, czasem gdy zerkam na zdjęcia sprzed roku i widzę trzymiesięczne toto, wzruszam się, ale nie są to łzy nostalgii i smutku nad upływającym czasem i przemijaniem, lecz łzy rozrzewnienia i czułości na myśl o tym, jak z takiej kruszyny mającej główkę mniejszą niż moja pierś i będącej krótszą niż moje prz”edramię, przeistoczył się w takiego szkraba jak dziś.

Owszem, za każdym razem, gdy odhaczam w głowie kolejny miesiąc życia syna (nie mówiąc o kolejnych latach moich nastoletnich córek!) albo gdy chowam do pudełka jego stare ubranka, dziwiąc się, jak to możliwe, że jeszcze niedawno wchodziły na niego i wyjmuję nowe, które jeszcze niedawno wydawały mi się, gigantyczne, nie mogę wyjść ze zdziwienia. Ale ze zdziwieniem nad tak pędzącym czasem nie idzie smutek. Pozwalam moim dzieciom dorosnąć i akceptuję to, że rosną.

Kto śledzi mój cykl Dovartościuj dziecko i siebie, ten czytał tekst o lęku separacyjnym, następnie o roli przytulanki, która jest w pewnym sensie obiektem zastępującym dziecku mamę. Autorzy książki „Żyć w rodzinie i przetrwać”, na którą często się powołuję, a dokładniej psychiatra i psychoterapeuta Robin Skynner, mówi, że jednym z lepszych komunikatów, jakie może dać dziecku matka, brzmi:

Chciałabym, żebyś urósł i w końcu przestał mnie w ogóle potrzebować.
Jestem szczęśliwa, że rośniesz i odrywasz się ode mnie.

Oczywiście bardzo ważne jest, jaki przekaz emocjonalny to za sobą niesie oraz w jakim kontekście jest to osadzone. Nie chodzi o chęć pozbycia się dziecka, które jest dla matki udręką, „Uwolnij się wreszcie ode mnie, bym mogła odetchnąć”. Lecz: „Pozwalam ci dorosną. Rośnij śmiało! Cieszę się, że rośniesz, rozwijasz się, nabierasz coraz większej autonomii. Idź w świat, kochanie! Śmiało, idź!” Tak jakbyśmy dawali dziecku „zielone światło” na to by stawało się coraz bardziej samodzielne, duże, dorosłe, niezależne, gotowe na życie bez nas. A jednocześnie zachęcali do eksplorowania świata, a nie straszyli nim.

Zostając przy metaforze sygnalizacji świetlnej: ubolewanie nad ekspresowo prującym czasem może zapalić w dziecku pomarańczowe, a bywa że i czerwone światło i w pewien sposób je hamować i wpędzać w poczucie winy. Dlaczego fakt, że rosnę, wprowadza mamę w smutek? Co robię nie tak? W czym byłem atrakcyjniejszy, będąc bobasem?

A nawet jeżeli wprost tego mu nie mówimy, to daje się tę atmosferę rozczarowania i zawiedzenia wyczuć.

A teraz argument, który myślę, że da nam wiele do myślenia, a który wpadł mi do głowy, gdy zastanawiałam się nad tym tematem 🙂 Otóż jak byście się czuli, gdyby ktoś, na przykład mąż, ubolewał tak, patrząc na was.

– Ach Natalio, pomyśleć, że kiedyś byłaś taka młoda… To straszne, że tak szybko się zestarzałaś. Pamiętam, jak dziś, gdy miałaś 25 lat, a teraz masz już 36, ech, czasie zwolnij!

A co, ja 36-letnia jestem mniej wartościowa?! 🙂 W czym niby? W tym, jak zmienia się moje ciało i umysł? Czy może w tym, że jestem coraz bliżej śmierci, czyli musisz dopuścić do siebie myśl, że kiedyś mnie zabraknie? Cóż, takie życie. 🙂

Co mniej atrakcyjnego jest w dziecku 12-letnim niż w 2-letnim? Przecież to wciąż ta sama istota, z tą różnicą, że znajdująca się w innym stadium rozwoju. Istota, która rośnie, przekształca się, rozwija, starzeje. Tak, starzeje i kiedyś od nas, rodziców, odejdzie – nie mamy wyjścia, musimy to zaakceptować. Cóż, tak to nasze życie zostało pomyślane. 🙂

Jeżeli odczuwacie potworny smutek na myśl o tym, że Wasze dzieci rosną, nie miejcie z tego powodu wyrzutów sumienia, ani nie tłumcie go na siłę, bo to do niczego nie doprowadzi. Zachęcam Was, byście porozmawiali o tym z psychologiem lub psychoterapeutą. Taka rozmowa naprawdę może Wam, a dzięki temu również Waszym dzieciom pomóc. Mi w wielu sprawach pomogła. 🙂

A więc, syneczku, jestem szczęśliwa, że rośniesz i w końcu przestaniesz mnie potrzebować! Wielką radość dają mi chwile, gdy jesteśmy razem, ale nie będę cię zatrzymywać, gdy pójdziesz drogą w świat, zostawiając mnie w tyle. Powodzenia!

Komentarze: