fot. Bartek Goldyn
Dziś o kilku bardzo ciekawych efektach psychologicznych, którym często podlegamy, choć zwykle o tym nie wiemy. Ostrzegam: gdy się je zrozumie i zdemaskuje, doznaje się iluminacji i wszystko zaczyna wyglądać nieco inaczej. 🙂
Efekt bycia lepszym niż przeciętnie: złudzenie wyjątkowości
Objawia się naszą skłonnością do przeceniania swoich umiejętności i cech w porównaniu do innych ludzi. Tak, tak, niby jesteśmy skromni, niby mamy kompleksy i wiele w stosunku do siebie zastrzeżeń, ale tak naprawdę, w głębi ducha uważamy, że jesteśmy wyjątkowi. Zwłaszcza, gdy porównamy się do innych pod względem cech charakteru, podejścia do życia, stylu pracy, stosunku do ludzi itd. W naszym bilansie wypadamy od innych lepiej. Dlatego ta iluzja: złudzenie wyjątkowości, nazywana jest również efektem bycia lepszym niż przeciętnie. Iluzja, bo skoro każdy czuje się lepszy niż przeciętnie, to coś tu nie gra. 😉
Zjawisko to związane jest z tzw. autowaloryzacją – tendencją do podtrzymywania, obrony i podnoszenia samooceny. Badania dowodzą, że człowiek przejawia skłonność do nierealistycznego przeceniania siebie: uważania się za bardziej niż inni uczciwego, wspaniałomyślnego, pracowitego, altruistycznego, zdolnego, inteligentniejszego, dojrzalszego, rozsądniejszego itd. Przykładowo, 80% kierowców uważa się za lepszych niż inni uczestnicy ruchu drogowego. Ciekawe więc, kto jest tym gorszym kierowcą, skoro wszyscy są lepsi. 😉
Efekt atrybucji
Innym złudzeniem, któremu podlega większość z nas, są tak zwane atrybucje w służbie ego, czyli wyjaśnianie za pomocą tzw. „naiwnych teorii przyczynowości” przyczyn swojego oraz cudzego zachowania. Dla siebie zwykle jesteśmy łaskawsi i gdy coś nam pójdzie źle, szukamy przyczyn poza sobą, w czynnikach zewnętrznych: w świecie, w niesprzyjających nam okolicznościach lub innych ludziach. Natomiast gdy spotka nas sukces, przyczyn dopatrujemy się w sobie, czynnikach wewnętrznych, naszych cechach i zdolnościach: jestem zdolny, zaradny, odpowiedzialny, dojrzały, inteligentny. Co ciekawe, zwykle działa to odwrotnie, gdy oceniamy innych. Najłatwiej będzie ukazać to na przykładach. Myślimy więc zwykle:
Jeśli mam oszczędności, jest to wynikiem moich umiejętności, ciężkiej pracy, zaradności, dojrzałości finansowej i odpowiedzialności: myślę o przyszłości moich dzieci.
Jeśli nie mam oszczędności, wynika to z tego, że trudno jest w tych czasach coś odłożyć, życie jest takie drogie i niesprawiedliwe, ciężko żyć w tym kraju i pracować w moim miejscu pracy, zwłaszcza, gdy ma się tak skąpego szefa, który mało płaci.
Jeśli ktoś inny ma oszczędności, szczęściarz: znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie, zna kogo trzeba, ma wysokie zarobki, więc niedziwne, że udało mu się odłożyć.
Jeśli ktoś inny nie ma oszczędności, jest pewnie rozrzutny, nie szanuje pieniędzy i trwoni je na przyjemności, wygląda więc na to, że jest nieodpowiedzialny, niedojrzały, nie myśli o przyszłości swojej rodziny.
albo:
„- Spaliłam dziś zapiekankę, bo mam trójkę dzieci i naprawdę ciężko to wszystko ogarnąć.”
„- Wyszła mi dziś świetna zapiekanka, bo jestem dobrą i bystrą kucharką!”
„- Mąż spalił dziś zapiekankę, bo jest rozkojarzony i niezorganizowany”.
„- Zapiekanka męża wyszła dziś pyszna, bo to naprawdę prosta potrawa, zresztą przepis miał ode mnie”.
Brzmi znajomo? 🙂
Atrybucje w służbie ego tak fałszują interpretację rzeczywistości, abyśmy mogli wzmocnić swoją samoocenę: ze mną wszystko jest w porządku, ze światem niekoniecznie. Znacznie łatwiej jest dla swojego psychicznego komfortu zrzucić winę na innych (szefa, rząd, system), zamiast przyjrzeć się sobie i np. swoim wydatkom. Zwłaszcza, że żeby oszczędzić, wystarczy odkładać nawet małe sumy pieniędzy, ale regularnie. A jak wynika z Raportu Dojrzałości Finansowej Polaków, blisko połowa ankietowanych potwierdziła, że zamiast oszczędzać, chętniej wydaje pieniądze na codzienne przyjemności. Aż 65% osób przyznaje, że pod wpływem impulsu kupiła w ostatnim roku coś, czego nie potrzebowała.
Nierealistyczny optymizm
Choroba? Wypadek? Owszem, zdaję sobie sprawę z tego, że takie rzeczy dzieją się i szczerze współczuję osobom, którym to się przytrafia. Ale ja się ich nie boję, bo mnie to nie spotka – myśli większość z nas. Skoro większość z nas jest o tym przekonanych, to kogo w takim razie to ryzyko dotyczy? 🙂
Liczne badania psychologiczne pokazują, że powszechną skłonnością ludzi jest tendencja do uprzywilejowanego widzenia siebie i własnej przyszłości w porównaniach z innymi. Zdecydowana większość ludzi pozostaje w iluzji, że jest bardziej niż inni predysponowana do doświadczania zdarzeń pozytywnych i mniej niż inni narażona na zjawiska negatywne.
Skąd ta skłonność? Takie figle płata nam umysł, tak jest wygodniej myśleć i radzić sobie z frustracją, lękiem i niepokojem. Przyjemniej jest pozostawać w złudzeniu i magicznym myśleniu, że nas nieszczęście się nie uczepi. Z jednej strony ma to oczywiście pewne plusy. Po co martwić się na zapas, snuć czarnowidztwo, stresować się i „przyciągać” złe myśli?
Tymczasem, jak wskazują badania, przekonanie, że nic złego nam się nie stanie, może być demotywujące, bo sprzyja bierności w obliczu realnych czy choćby potencjalnych zagrożeń. Z badań wynika, że np. motocykliści optymiści rzadziej wkładają podczas jazdy na głowę kask, młode kobiety wykazujące nadmierny optymizm i wiarę w to, że nie zajdą w ciążę, rzadziej stosują antykoncepcję. Optymiści częściej też lekceważą zalecenia lekarskie, rezygnując z profilaktyki i prewencji.
Z usposobienia wydaję się być optymistką: często jestem wesoła i pogodna, mam dużo wiary i nadziei. Jednak tak naprawdę drzemią we mnie duże pokłady pesymizmu, które dawały o sobie znać na przykład podczas studiowania: zawsze byłam przekonana, że dostanę na egzaminie trudne pytania, lękałam się porażki, w związku z tym miałam większą motywację, by poświęcić więcej czasu na naukę. Summa summarum wychodziłam na tym dobrze, bo od wiedzy głowa nie boli. 😉
Podobnie, któregoś dnia, gdy zastanawiałam się nad przyszłością, dopuściłam do siebie myśl, że może mi się przytrafić coś złego: np. mogę ulec wypadkowi, zachorować itd – i ta myśl skłoniła mnie do wykupienia polisy na życie, bo zadałam sobie pytanie: co, gdy mnie zabraknie, stanie się z moimi dziećmi?
Według wspomnianego już raportu 86% osób ocenia się jako odpowiedzialne i dojrzałe, ale tylko 26% ma wykupiona polisę na życie. Ponad 2/3 osób, które nie posiadają żadnego ubezpieczenia twierdzi, że stara się unikać w życiu ryzyka. Jako główne powody nieposiadania indywidualnego ubezpieczenia na życie wymieniane są: zbyt duże koszty ubezpieczenia, posiadanie ubezpieczenia grupowego oraz brak takiej potrzeby. Przyznam, że przez wiele lat należałam do tej grupy i konsekwentnie odmawiałam rozmów z konsultantami ubezpieczeniowymi, bo wydawało mi się, że nie stać mnie na to: nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to wcale niewysoki koszt: polisę na życie można wykupić za dosłownie 100 zł miesięcznie, a gdy ubezpieczonemu coś się stanie, uposażeni, np. małżonek lub dzieci otrzymają naprawdę dużą wielokrotność tej kwoty. Oczywiście w żaden sposób nie zrekompensuje to naszego odejścia, ale choć w małym stopniu złagodzi i tak ciężki los. Może to zabrzmi dziwnie, ale świadomość, że jeżeli coś mi się nieszczęśliwego przytrafi, moje dzieci i mąż nie zostaną na lodzie, daje mi psychiczny komfort. Wiem, że to samo czuje mój mąż.
Efekt Pollyanny
Część z Was być może kojarzy książkę „Pollyanna” Eleanor Porter. Ojciec tytułowej bohaterki nauczył ją „zabawy w radość”, która polegała na tym, żeby znaleźć w każdej, również nieprzyjemnej sytuacji lub osobie, pozytywne cechy. Ta umiejętność przydała się dziewczynce, bo po śmierci ojca trafiła pod skrzydła srogiej i despotycznej ciotki, postrachu całego miasteczka. Dzięki „zabawie w radość”, udało jej się nie tylko przetrwać, ale i przez swoją pogodę i radość ducha zmienić na lepsze ciotkę.
Jednak, jak słusznie przestrzegają psycholodzy, warto mieć w tej zabawie umiar. Bawimy się w nią, ilekroć w trudnych chwilach mówimy sobie „wszystko będzie dobrze, nic złego się nie stanie”, a czasem jednak warto stanąć z problemem oko w oko i spróbować się z nim zmierzyć, a nie koloryzować rzeczywistość.
Ignorowanie przykrych i nieprzyjemnych aspektów może na chwilę przynieść ukojenie, jednak jest to tak zwane myślenie życzeniowe, które Melchior Wańkowicz nazywał chciejstwem – to, że chcemy, żeby tak było, niekoniecznie musi się ziścić. Warto otworzyć się na myślenie racjonalne, np. w kwestii myślenia o przyszłości i finansach.
Pamiętam jak 2 lata temu zrozumiałam, że jeżeli sama nie zadbam o swoją przyszłość, nikt tego za mnie nie zrobi. Dotarło do mnie, że nie mam pewności, czy mogę liczyć w tej kwestii na państwo w wystarczającym stopniu, a jednocześnie wolałabym nie liczyć na dzieci i oczekiwać, że będą mnie finansowo wspierać na zasadzie „dowodu wdzięczności, że je wychowałam” (o tej filozofii życia pisałam tutaj: Dziecko nic ci nie jest winne). Odkładam samodzielnie na emeryturę m.in. dlatego, żeby nie obciążać w przyszłości finansowo moich dzieci, a wręcz wprost przeciwnie: żeby móc je ewentualnie wesprzeć, np. gdy zdecydują się studiować w innym mieście. Ja je, a nie one mnie. Zwykle zostanie rodzicem mobilizuje ludzi do podjęcia decyzji o oszczędzaniu. Jak wynika z Raportu Dojrzałości Finansowej 60 % 30-latków deklaruje, że rozpoczęło odkładać pieniądze na przyszłość dziecka w momencie jego narodzenia. Ja zaczęłam oszczędzać mając 34 lata – późno, ale lepiej późno niż wcale. 🙂
Choć w sumie mogłabym, w myśl bycia niepoprawną optymistką liczyć na to, że wygramy w lotto (choć, motyla noga, nie gramy) albo odziedziczymy spadek po prababci kuzyna naszej stryjenki milionerki z Florydy (o której istnieniu wciąż jeszcze niestety nie dowiedziałam się), mogę też powiedzieć sobie, że mnie ten problem nie dotyczy i zawsze będę młoda, zdrowa i bogata, albo niczym Polyanna zabawić się we „wszystko będzie dobrze”. Mogę też po prostu zadziałać i w myśl zasady „Nie wiesz, na kogo liczyć? Licz na siebie”, wykupić polisę na życie oraz oszczędzać. Dwa lata temu mój wybór padł na Nationale Nederlanden, dlatego gdy to Towarzystwo zaproponowała mi współpracę, której wyrazem jest dzisiejszy tekst, bez wahania zgodziłam się.
Strażnik Przyszłości
Dla zainteresowanych dodam, że wszyscy, którzy w okresie od 22 maja do 25 czerwca br. zdecydują się na polisę „Sposób na Przyszłość” będą mogli skorzystać ze specjalnej oferty „Strażnik Przyszłości” przygotowanej z myślą o dzieciach. Myślę, że warto, bo w jej ramach, oprócz ubezpieczenia na co dzień na wypadek niespodziewanych zdarzeń w życiu rodzica czy dziecka i możliwości regularnego oszczędzania z pełną ochroną kapitału, otrzymujemy także dodatkowy bonus – coroczną premię w wysokości do 500 zł, wypłacaną do 18. urodzin najmłodszego dziecka objętego polisą. Więcej informacji znajdziecie TUTAJ.
Wpis powstał we współpracy z moim ubezpieczycielem – marką Nationale-Nederlanden