Gdy państwo zagląda obywatelom do łóżka

Nie wiem jak Wy, ale ja się na to nie godzę i nie potrafię przejść obok tego obojętnie.

Obserwując, co się dzieje na arenie polityczno-obyczajowej, boję się, że wkrótce jedyną legalną metodą antykoncepcji będą metody naturalne, oparte na obserwacji cyklu kobiety.

Dlaczego podejmuję dziś ten temat?

Otóż Minister Zdrowia Konstanty Radziwiłł rozważa zmianę regulacji prawnych dotyczących dostępności antykoncepcji awaryjnej. Może to doprowadzić do zdjęcia jej z listy leków dostępnych bez recepty, a następnie, kto wie: może delegalizację?

Istnieje silna grupa osób bardzo zaangażowanych w działania mające na celu wycofanie antykoncepcji awaryjnej z polskiego rynku. Petycja, pod którą zbierane są podpisy, nafaszerowana jest niezgodnymi z prawdą informacjami o działaniu tzw. pigułki „dzień po”: jej rzekomym działaniu aborcyjnym, zabijaniu nienarodzonych dzieci, promowaniu rozwiązłości, deprywacji i demoralizacji młodzieży. Ludzie niezorientowani w tym temacie, widząc takie oskarżenia, chętnie podpisują się pod petycją.

Dlatego chciałabym zachęcić Was, żebyście podpisali się pod PETYCJĄ drugiej strony, która walczy o swobodny dostęp do antykoncepcji i sprzeciwia się związywaniu nam rąk w sprawach, w których mamy prawo do wolności i nieskrępowania. Pokażmy, że grupa aktywistów konserwatywnych nie reprezentuje całego społeczeństwa.

Antykoncepcja awaryjna wzbudza emocje od roku. W styczniu, decyzją Komisji Europejskiej, tzw. pigułka „dzień po” została zdjęta z listy leków dostępnych na receptę. W polskich mediach i internecie zawrzało. O mitach, jakie wyrosły wokół antykoncepcji awaryjnej pisałam w tekście Pigułka po, czyli jak manipuluje się faktami. Następnie, w obliczu różnych wątpliwości, które powstały, napisałam tekst 8 ważnych, a mało znanych faktów o antykoncepcji awaryjnej.

Jednym ze sztandarowych argumentów przeciwników było to, że pigułka po jest pigułką wczesnoporonną. Tymczasem JEDYNYM mechanizmem działania tego leku jest przesunięcie jajeczkowania o 5 dni, w rezultacie czego nie dochodzi do zapłodnienia. Pigułka po nie przerywa ciąży ani nie oddziałuje na zarodek.

Nie zawsze zajście w ciążę jest mile widziane

Gdy para z różnych względów unika zajścia w ciążę, stosuje antykoncepcję. Zdarzają się jednak sytuacje, w których antykoncepcja zawodzi: pęka prezerwatywa, kobieta uświadamia sobie, że zapomniała przyjąć pigułkę antykoncepcyjną, odkleił się plaster hormonalny lub pomyliła się w obliczaniu dni płodnych. Słowem: zadziewa się AWARIA. Istnieje prawdopodobieństwo, że może dojść do ciąży.

I co wtedy? Różnie. Czasem można zdać się na los. Będzie jak ma być: zajdę w ciążę lub nie. Czasem jednak myśl o zajściu w ciążę wprost paraliżuje i budzi totalny sprzeciw. Kobieta/para zdecydowanie nie chce lub nie może sobie na to pozwolić. I właśnie w takich sytuacjach sprawdza się antykoncepcja awaryjna, czyli lek, który przesuwa jajeczkowanie, dzięki czemu nie dochodzi do zapłodnienia.

Dlaczego będzie fatalnie, jeżeli pigułka „dzień po” wróci na receptę?

Bo w praktyce zamknie to do niej dostęp.

Omawiając rzecz bardziej szczegółowo:

Po pierwsze, kluczowy jest czas przyjęcia tej tabletki

Im szybciej przyjęty lek, tym większe prawdopodobieństwo, że zadziała. Jeżeli w organizmie kobiety doszło już do owulacji: lek nie działa (bo nie ma co przesuwać). Nie bez powodu sytuację tę nazywa się awaryjną: zdarza się awaria, zawiodła inna metoda antykoncepcji i nie ma czasu na szukanie lekarza i wypisywanie recept! A co, jeżeli zdarza się to w weekend, czyli w okresie, kiedy statystycznie odbywa się najwięcej miłosnych tête-à-tête? Znaleźć lekarza w niedzielę? Nic prostszego.

Po drugie, wielu lekarzy odmawia wypisania recepty na antykoncepcję

Kilkanaście dni temu opowiadał mi o tym doktor Medard Lech: ceniony w Polsce i na świecie lekarz położnik i ginekolog. (Cały wywiad do przeczytania tutaj). Spytany przeze mnie o to, czy lekarze często odmawiają wypisania recept na antykoncepcję awaryjną, odparł, że niestety tak i wyróżnił trzy grupy takich lekarzy:

1. „Nie, bo jestem przeciwny stosowaniu JAKIEJKOLWIEK antykoncepcji, wobec tego jej nie przepiszę i mam takie prawo.” (klauzula sumienia)

2. „Nie, bo nie mam czasu. Ja tu się zajmuję poważniejszymi sprawami, a nie jakimiś głupotami. Idźcie do kogoś innego”. (odmowy w szpitalach)

3.„Nie, bo nie mam kontraktu na przepisywanie środków antykoncepcyjnych”. (lekarz zawiedziony nie otrzymaniem za taką wizytę wynagrodzenia z NFZ).

Trafić na lekarza, który wypisze receptę na antykoncepcję awaryjną wcale nie jest łatwo. Mieszkanka większego miasta może spróbować udać się do innego lekarza (z pewnością czuje się z tym bardzo komfortowo, umawiając się na kolejne wizyty i opowiadając po co i dlaczego potrzebuje recepty). Mieszkanka mniejszego miasta ma związane ręce.

Po trzecie, czarny rynek antykoncepcji

Osoba, która chce sięgnąć po antykoncepcję awaryjną jest zdeterminowana do tego, by nie zajść w ciążę. Jeżeli więc nie będzie mogła jej kupić legalnie – w aptece, zacznie szukać tego w tzw. podziemiach. A ten niestety jest obfity w masę różnorakich ogłoszeń oferujących niewiadomego pochodzenia pseudomedykamenty. Przykładem jest np. Kraków, który jest jedną z białych map dostępności pigułki „dzień po” bez recepty (trudno jest ją tam kupić) i w którym kwitnie handel środkami poronnymi sprzedawanymi w siłowniach.

Po czwarte, aborcja

Niechciana ciąża w wielu przypadkach kończy się niestety jej przerwaniem, czyli aborcją. I zakazy nic nie dają. Pigułkę RU 486, czyli pigułkę poronną, mimo że w Polsce jest zakazana – można kupić kilkoma kliknięciami w komputerze i otrzymać pocztą w ciągu kilku dni. Osoby zdeterminowane to zrobią.

Przykłady państw Europy Zachodniej pokazują, że szeroka dostępność antykoncepcji w połączeniu z rzetelną edukacją seksualną przyczyniają się do zmniejszenia liczby aborcji.

Po piąte, ograniczanie praw kobiet

Zgodnie z Powszechną Deklaracją Praw Seksualnych przyjętą i rekomendowaną przez Światową Organizację Zdrowia, każdy człowiek ma prawo do podejmowania wolnych i odpowiedzialnych decyzji dotyczących posiadania potomstwa. Prawo to obejmuje możliwość decydowania o posiadaniu lub nieposiadaniu potomstwa, jego liczbie, różnicy wieku między potomstwem, a także prawo do pełnego dostępu do środków regulacji płodności, czyli korzystania z antykoncepcji. Gdy ktoś chce mi to prawo zabrać lub ograniczyć, gdy ktoś mówi mi, jakie metody antykoncepcyjne mogą stosować a jakich nie: budzi się we mnie sprzeciw.

Po szóste, początek jeszcze bardziej rewolucyjnych zmian w zakresie kontrolowania płodności obywateli

Aktywność przeciwników antykoncepcji awaryjnej, może wymusić szerszy zakres zmian prawnych. Puszczam wodze wyobraźni, co może zdarzyć się:

1. przywrócenie pigułki „dzień po” na receptę
2. zdelegalizowanie antykoncepcji awaryjnej
3. zdelegalizowanie antykoncepcji hormonalnej
4. zdelegalizowanie prezerwatyw

Bo przecież wszystkie wyżej wymienione metody antykoncepcji nie dopuszczają do zapłodnienia, czyli ingerują w proces zapłodnienia! Czyżby wkrótce jedyną legalną metodą antykoncepcji miały być metody naturalne, oparte na obserwacji cyklu kobiety i wstrzymywaniu się od współżycia podczas dni płodnych?

– Nie przesadzaj – ktoś mógłby rzec. – Aż tak nie będą się wtrącać…

Czyżby? A czymże innym jest chęć zabronienia sprzedaży pigułki „dzień po”, skoro wszelkie dostępne badania mówią, że nie ma NIC wspólnego z działaniem aborcyjnym, a jedynie antykoncepcyjnym? Czemu ma służyć przywrócenie tego leku na receptę, mimo że w całej Europie jest dostępna bez recepty? Temu, żeby ograniczyć, a wreszcie zamknąć do niej dostęp. Zakazać. Zabronić. Nie pozostawić ani kawałka przestrzeni do samego decydowania o sobie, swoim ciele, odpowiednim momencie na zajście w ciążę. Zawiązać ludziom ręce.

Gdy państwo zagląda do łóżka obywatela

2 listopada weszła w życie ustawa o in vitro. Dzięki niej, pary cierpiące na niepłodność mogły liczyć na zrefundowanie leczenia niepłodności za pomocą tej metody. Dzięki tej metodzie na świecie urodziło się kilkanaście milionów dzieci. Dzieci, które NICZYM nie różnią się od tych urodzonych za pomocą metod naturalnych (więcej o faktach i mitach w ciekawy i przystępny sposób pisze Kasia Gandor w tym tekście). W Polsce około 1,5 miliona par nie może mieć dzieci. Zapłodnienie in vitro dawało im na to szansę. Jedyny problem z in vitro to, że jest to metoda droga, niedostępna dla kieszeni zwykłego śmiertelnika. Program dofinansowania był skierowany właśnie w stronę tych osób.

Dokładnie miesiąc później, 2 grudnia, Minister Zdrowia Konstanty Radziwiłł ogłasza, że rząd nie będzie dofinansowywał już programu in vitro. Ideologia wygrała z medycyną.

Żebyście nie mieli wątpliwości, jak sprawa wygląda pod kątem finansowym:
3-letni kosz programu o dofinansowaniu leczenia in vitro wyniósł 300 milionów złotych.
Program „500 zł na dziecko” ma wynieść 15 miliardów – w jednym roku.

Czy następnym krokiem będzie zakazanie leczenia in vitro? Boję się o tym myśleć, ale to jest możliwe. 🙁

Gdy władza wtrąca się w kwestie ludzkiej prokreacji i chce decydować o tym, czy i jak para ma zajść lub nie zajść w ciążę, otwiera mi się nóż w kieszeni. Wiadomo: im bardziej intymne sfery życia próbuje się kontrolować, tym bardziej ma się obywatela w garści.

Ja się na to nie godzę. Mam nadzieję, że Wy również nie, dlatego gorąco zachęcam Was do podpisania petycji a możecie to zrobić TUTAJ.
Warto to zrobić, chociażby dlatego, żeby pokazać, że grupa aktywistów konserwatywnych nie jest jedynym głosem i nie reprezentuje całego społeczeństwa.

Komentarze: