Każdy rodzic chce dla swojego dziecka jak najlepiej. I każdy wybiera swoją metodę.
Na przykład mieszkanki najbogatszej dzielnicy Manhattanu – Upper East Side – lubią zaplanować sobie dokładną datę poczęcia dziecka – są miesiące, w których urodzić jest się najlepiej, bo sprzyja to funkcjonowaniu dziecka na edukacyjnym szczeblu i takie, których należy unikać, bo może to pogrążyć przyszłość dziecka. Następnie, całą swą energię skupiają na procesie rekrutacji pociechy do najlepszego i najdroższego żłobka, przedszkola i szkoły. Wszystko to, by potem, w przyszłości, dostało się na Uniwersytet Harvarda, zdobyło najlepsze wykształcenie i zarabiało miliony dolarów.
Projekt: dziecko
Niewyobrażalnie bogate matki, bohaterki książki „Naczelne z Park Avenue” Wednesday Martin (polecam książkę) mają poczucie, że jeżeli nie zrobią wszystkiego, co w ich mocy, by zadbać o jak najlepszą przyszłość swoich dzieci, skażą je tym samym na zagładę. Zatrudniają trenerów od posiłków dla wybrednych maluchów, osobistych doradców ubrań, by brzdąc doskonale wyglądał, organizują oseskom bale urodzinowe za dziesiątki tysięcy dolarów, by utrzymać je na odpowiednio wysokim poziomie i by zechciały na nich zagościć dzieci z tzw. „bardzo dobrych domów”, z którymi warto budować sieć relacji, która może zaprocentować w przyszłości.
Nie tylko milionerki z Manhattanu, ale i wielu współczesnych rodziców ma to – jakże stresujące – poczucie całkowitej odpowiedzialności za przebieg rozwoju dziecka. Ich życie jest podporządkowane pracowaniu na sukces dziecka. To dawanie z siebie wszystkiego i przekonanie, że jeżeli odpuścisz, zrujnujesz mu życie. Powołaniem rodzica staje się pomoc dziecku, a właściwie wytrwała praca w ich interesie. Ciągłe inwestowanie w nie, dbanie o to, by miało wszystko z górnej półki: najlepsze wakacje, najwspanialsze zabawki i ubrania, najatrakcyjniejsze pozalekcyjne zajęcia dodatkowe.
Ja tą drogą nie poszłam, być może dlatego, że po prostu nie byłam milionerką. 😉 Moje córki nie chodziły na żadne zajęcia pozalekcyjne i swoje pasje rozwijały w domu. Kupowałam im zwykłe ubrania – wychodząc z założenia, że przecież i tak z nich wyrosną. (Teraz, gdy są nastolatkami jest inaczej – wygląd ma dla nich dość duże znaczenie). Na wakacje jeździliśmy co roku nad to same banalne, choć piękne jezioro. Zabawek miały niezbyt dużo, a i tak najchętniej bawiły się drewnianą kuchenną łopatką i zawartością torebki mamy. 😉
Co mogę dać moim dzieciom
To, co starałam się im dać, to przede wszystkim miłość, czas i uwagę. Wychowywałam je w duchu kultu wiedzy: przedstawiałam naukę jako coś bardzo pożytecznego i godnego uwagi, podkreślając, że to tak naprawdę od nich zależy, w jakim stopniu przyswoją wiedzę i zgłębią zainteresowania. Na razie mi się udaje: dziewczyny osiągają bardzo dobre wyniki w nauce i lubią się uczyć. W ich głowach zarysowują się już pomysły na przyszłe zawody, kierunki studiów – co pewnie jeszcze kilka razy ulegnie zmianie. Cieszę się, gdy tego słucham, trochę zazdroszczę, że „mają jeszcze całe życie przed sobą”, staram się nie wywierać żadnej presji, nie chcę projektować im przyszłości, mogę jedynie delikatnie je w wyborach wspierać.
Jednak jakiś czas temu zaczął mnie dopadać lęk o przyszłość. Gdy zamykałam oczy i niczym bohater filmu „Strażnik czasu” przenosiłam się w czasie i widziałam przyszłość, odczuwałam niepokój. Oczyma wyobraźni widziałam moje córki, które chcą studiować w innym mieście, co pociąga za sobą koszty, a ja nie dysponuję wystarczającą ilością funduszy, by móc je w tym wesprzeć. Im więcej o tym myślałam, tym bardziej przekonywałam się do tego, że powinnam na ten cel zacząć odkładać już teraz. By za kilka lat czuć spokój i mieć świadomość, że będę mogła je co nie co wesprzeć. Nie mam pewności, jak za kilka lat będzie wyglądała moja sytuacja finansowa, więc chcę zabezpieczyć się już dziś.
Nasz strażnik przyszłości
Półtora roku temu zdecydowałam się ubezpieczyć swoje życie. Pieniądze nie zrekompensują bliskim sytuacji, w której mnie zabraknie, ale mogą pomóc ją przetrwać. Dodatkowo, w ramach ubezpieczenia mogę oszczędzać na przyszłość, jest to więc dla mnie szansa na zmobilizowanie się do odkładania określonej sumy, która może przydać się, gdy moje dzieci rozpoczną dorosłość. Zrobiłam wtedy przegląd rynku i mój wybór padł na Nationale-Nederlanden i polisę „Sposób na Przyszłość”. Tego wyboru dokonałam prywatnie, jako Natalia Tur. Dziś, gdy półtora roku później to Nationale-Nederlanden zapukało do moich, tym razem Nishki drzwi, pisząc o tym, czuję się z tym w porządku, bo polecam Wam ofertę, na którą sama z siebie jakiś czas temu zdecydowałam się.
Ta forma: comiesięcznego przelewu bardzo mi odpowiada: z jednej strony mobilizuje mnie do oszczędzania, bo wiem z doświadczenia, jak łatwo potrafię „przejeść” pieniądze i wydać na „głupoty”, podczas gdy mogę je odkładać, gromadząc kapitał. Jednocześnie nie chcę wpadać w paranoję i stać się sknerusem, dusić każdy grosz i oszczędzać na wszystkim co się da. Najbardziej odpowiada mi wyrobienie w sobie nawyku comiesięcznego przelewania środków na jedno miejsce. Mam ustaloną stałą kwotę, ale czasem, gdy dysponuję większą, przelewam większą. Robię przelew i zapominam. Traktuję to jako dokładanie cegiełki na poczet przyszłości dzieci i tego, żeby być w miarę gotową, gdy wkroczą w dorosłość i będą potrzebowały mojej pomocnej dłoni i rodzicielskiego wsparcia. Nie chcę moich dzieci wyRĘCZAĆ, lecz dać im pomocną DŁOŃ. Będę namawiać córki, by jako studentki znalazły sobie jakąś mało angażującą pracę, dzięki której będą mogły zarobić na swoje „kaprysy”, ale chcę też jakoś je wesprzeć.
Jak macie ochotę, możecie pójść moim śladem i również tak jak ja zdecydować się na zawarcie ubezpieczenia na życie. Wiem, że brzmi to nieco przerażająco i jak powiedziałam mężowi, że wykupiłam mu polisę na życie to w pierwszej chwili obraził się. 😉
– Ha! Teraz będziesz czyhać na moje życie! – żartował.
Dla zainteresowanych dodam, że wszyscy, którzy do końca tego roku zdecydują się na polisę „Sposób na Przyszłość” będą mogli skorzystać ze specjalnej oferty „Strażnik Przyszłości” przygotowanej z myślą o dzieciach. Myślę, że warto, bo w jej ramach, oprócz ubezpieczenia na co dzień na wypadek niespodziewanych zdarzeń w życiu rodzica czy dziecka i możliwości regularnego oszczędzania z pełną ochroną kapitału, otrzymujemy także dodatkowy bonus – nawet do 500 zł premii raz w roku. Przy czym, to co z nią zrobimy – np. przeznaczymy na bieżące potrzeby rodziny, edukację dzieci lub też po prostu zaoszczędzimy – zależy wyłącznie od nas. Więcej informacji znajdziecie TUTAJ.
Każdy na swój sposób
I ja, matka Polka, i matka z Upper East Side na Manhattanie kochamy swoje dzieci, troszczymy się o nie, chcemy dla nich jak najlepiej i pragniemy zapewnić im spokojny i bezpieczny start w dorosłe życie. Różnimy się tym, ile pieniędzy inwestujemy na poczet tego. 🙂 Ja w teraźniejszości nie inwestuję w teraźniejszość, lecz w przyszłość. Interesuję się przyszłością, bo to w niej spędzę resztę życia.*
♦
* Autorem słów: My interest is in the future because I am going to spend the rest of my life there, które przetłumaczone na polski użyłam w tytule tekstu jest Karol Franklin Kettering: amerykański inżynier, naukowiec, wynalazca i filozof, autor ponad 300 patentów.
Wpis powstał we współpracy z moim ubezpieczycielem – marką Nationale-Nederlanden – więcej o nim możecie przeczytać tutaj.