Mam 19 lat i jestem w ciąży

Więc masz 19 lat i jesteś w ciąży? Widzisz, jesteś o krok przede mną, ja wtedy nie miałam dostępu do komputera, a co dopiero mówić o wyszukiwarce google, poprzez którą do mnie dotarłaś.  Chodź, opowiem Ci moją historię.

19-lat-w-ciazy

PRZESTRASZONA

Jest maj 2000. Za kilka dni, dokładnie w dniu swoich 19 urodzin, będę zdawać maturę. Jestem w trzecim miesiącu ciąży. Przerażona, spanikowana i załamana.

Moja mama już o tym wie: po kilkunastominutowym szoku, w który wpada, dowiedziawszy się o tym, szybko dochodzi do siebie i zapewnia mnie, że mogę na nią liczyć. Gorzej jest z tatą. Postanawiam, że powiem mu o ciąży dopiero po egzaminach maturalnych.

Maturę zdaję na piątki. Chwalę się tacie. Korzystając tego, że jest przepełniony radością i dumą z córki, informuję go, że zostanie dziadkiem. Dobry humor znika w ciągu sekundy, tato obraża się na mnie i na kilka dni przestaje odzywać. To dla mnie cios.

W końcu, po kilku dniach podejmuje ze mną rozmowę:

–  Jestem skłonny zaakceptować to pod dwoma warunkami. Po pierwsze: podchodzisz teraz do egzaminów wstępnych na studia i studiujesz w trybie dziennym – oświadcza.

–  Tak, ja już to wszystko przemyślałam! Zdam teraz na studia, wezmę urlop dziekański i za rok, jak już dziecko będzie odchowane, wrócę na uczelnię! – wykrzykuję.

–  Nie, lepiej żebyś nie brała urlopu dziekańskiego – wtrąca się mama – po roku przerwy będzie ci trudno wrócić na uczelnię, poza tym wbrew pozorom opieka nad dzieckiem rocznym, półtorarocznym jest bardziej absorbująca, niż nad niemowlęciem – dodaje.

–  Po drugie: szukacie sobie jakiegoś niezależnego lokum, mieszkanie z nami nie wchodzi w grę – kontynuuje swój wywód tato.

– Aha… – odpieram zaskoczona.

– Wiem, mamy dość duży dom, ale jestem przeciwnikiem mieszkania pod jednym dachem kilku pokoleń i rodzin, wspólne mieszkanie mogłoby wyrządzić więcej szkody niż pożytku. Mielibyśmy siebie w pewnym serdecznie dość. Wolę, żebyśmy z przyjemnością spotykali się na imprezach rodzinnych i świętach.

Słowa taty potraktowałam poważnie. Przez najbliższe dwa miesiące prawie nie odchodziłam od książek i intensywnie przygotowywałam się do egzaminów wstępnych na studia. Czułam, że te egzaminy są sprawą życia i śmierci.

Teraz po latach jestem wdzięczna rodzicom, że „kazali” mi się od nich wyprowadzić i iść na studia.

Z dwóch powodów zależało im na tym, żebym studiowała. Z jednej strony nie chcieli, żebym zboczyła z zaplanowanej już wcześniej drogi edukacyjnej, której jednym z elementów było studiowanie. Z drugiej strony, znając mój temperament wiedzieli, że jeżeli utknę w domu z małym dzieckiem i swoimi 19 wiosnami, przeżyję psychiczne załamanie.

Fakt, że miałam kontakt z rówieśnikami, że musiałam wyjść z domu, ubrać i uczesać się, że musiałam czytać, uczestniczyć w dyskusjach i wykładach, był dla mnie pewnego rodzaju wybawieniem. (Co ciekawe, kilka lat później, gdy zostałam mamą po raz drugi, poszłam w zupełnie inną stronę: zostałam w domu i przez kilka miesięcy nie robiłam nic poza zajmowaniem się niemowlęciem, dni mijały mi na leżeniu z nim w łóżku, leniuchowaniu, spacerach, nie czułam potrzeby działań, wyzwań itp. Ale o tym opowiem innym razem).

ZORGANIZOWANA

Dziecko urodziłam pod koniec listopada, na uczelnię wróciłam po 6 tygodniach. Tak sobie ułożyłam plan zajęć (chodząc na niektóre zajęcia z innymi grupami), żeby nigdy nie być poza domem dłużej niż 2 godziny. Czasami nie było mnie 4 godziny, ale rozbijałam to: na rano i późne popołudnie. W opiekę nad niemowlęciem zaangażowanych było kilkoro osób, mieliśmy grafik, którego ściśle trzymaliśmy się. Przykładowo: w poniedziałki moja siostra, we wtorki mama, w środy teściowa, w czwartki znów moja siostra, w piątki i każde popołudnie mąż.

Pierwszy rok wiązał się z szalonym kursowaniem między uczelnią a domem (zamieszkaliśmy blisko uczelni co było świetnym rozwiązaniem, bo traciłam minimalną ilość czasu na dojście do szkoły). Czasami podczas spacerów zahaczałam o uczelnię i załatwiałam różne sprawy. Kilka moich dobrych koleżanek z uczelni, z którymi do dziś utrzymuję kontakt, co jakiś czas naśmiewa się ze mnie, wspominając, jak przychodziłam czasem pod uczelnię z wózkiem obwieszonym warzywami. Przychodziłam pod uniwersytet, żeby oddać lub pożyczyć notatki, a przy okazji wskakiwałam do warzywniaka. No co? Zaradna pani domu! Te same koleżanki żartują, że tak naprawdę całe studia przeszłam „na dziecko”, czyli skierowane w stronę nauczycieli akademickich prośby, błagania, branie na litość. Żartownisie!

Czasami jest tak, że im więcej obowiązków się ma, tym sprawniej je się realizuje.

Nie traci się czasu na wielokrotne analizowanie, gdybanie, kręcenie się w kółko, błądzenie po Internecie, lecz po prostu działa się.

Oczywiście nie da się ogarnąć wszystkiego i najbardziej ucierpiał na tym porządek a właściwie nieporządek… Nasze mieszkanie przypominało wtedy obraz po trzęsieniu ziemi: wszędzie książki, smoczki, notatniki, grzechotki, odbite na ksero kartki pozakreślane markerami, gumowe zabawki.

Ach, było jeszcze jedno bojowe zadanie, które mnie pochłaniało. Otóż używałam wtedy pieluszek tetrowych, bo nie było nas stać na jednorazowe: wtedy były, przynajmniej dla mnie, towarem dość ekskluzywnym. Codziennie je prałam (pralkę na szczęście mieliliśmy), rozwieszałam, prasowałam… Żeby następnego dnia znów ów cykl powtórzyć, nie wnikajmy w to dlaczego. Pieluszki jednorazowe stosowaliśmy tylko w wyjątkowych sytuacjach: gdy szliśmy „w gości”, podczas podróży itp.

I Wy, matki, mówicie, że macie ciężko? 😉

ZDETERMINOWANA

Czy da się studiować z małym dzieckiem? Jak się chce, to się da.

Dziecko uczy samodyscypliny, organizacji, zarządzania czasem.

Miałam poczucie, że nie mogę odkładać nic na ostatnią chwilę, bo córka może mi wykręcić jakiś numer i np. rozchorować się. Przygotowując się do egzaminu czy kolokwium wszystko robiłam na bieżąco: czytałam, notowałam, pisałam itp.

Miałam poczucie, że liczy się każda minuta, bywało, że do egzaminów uczyłam się z dzieckiem przy piersi, każdą chwilę gdy spało starałam się wykorzystać na czytanie tekstów itd. Dzięki pomocy bliskich, mojej determinacji i dobrej organizacji udało się: nie przerwałam studiów, a nawet przez większość mojej studenckiej kariery, otrzymywałam stypendium naukowe (100 punktów do lansu).

ZAKOCHANA

Byłam bardzo zbuntowaną nastolatką. I was very very bad girl. Obawiam się, że bliscy mieli przypuszczenia, że urodziwszy dziecko zostawię je w szpitalu i ucieknę za granicę. A tu zaskoczenie: zakochałam się w nim. Przypomnij sobie swoją wielką miłość, ów stan zakochania, w którym ciągle o kimś myślisz, siedzi ci w głowie, gdy go widzisz jesteś rozanielona i masz motylki w brzuchu. Tak też jawiło mi się to moje dziecko. Gdy po roku podjęłam decyzję, że czas już skończyć je karmić, przez kilka dni chlipałam, że teraz to już pępowina przecięta na amen, już mnie nie potrzebuje, buuuuu! Nie miałam nieprzespanych nocy, kolek, ząbkowania. Choć z drugiej strony kto wie: może miałam tak mocny sen, że tego nie słyszałam?:) W każdym razie pierwszy rok życia wspominam jako sielankę, o tym, co było później napiszę innym razem.

ZNIEWOLONA

Żeby postawić sprawę uczciwie: wcale nie było tak kolorowo. Najtrudniejsze było to, że nie mogłam prowadzić normalnego życia towarzyskiego. Że koledzy i koleżanki z uczelni szli po zajęciach na piwo lub pizzę, a ja nie mogłam im towarzyszyć, musiałam pędzić do domu, żeby zmienić mamę lub siostrę, nakarmić córkę… Bo jedna rzecz nie pozostawia wątpliwości: dziecko to masa obowiązków. Zabierze ci co najmniej połowę wolnego czasu. Mając jako jedyną grupę odniesienia rówieśników, którym dzieci nie były w głowie jeszcze przez wiele lat, było mi bardzo ciężko. Ledwo co przestałam być nastolatką, zostałam mamą.

Nie mogłam zaznać wolności:najpierw jako dziecko swoich rodziców, potem jako rodzic swojego dziecka.

Wiele łez wylałam, łez bezsilność, łez niesprawiedliwości, łez zazdrości, łez niemocy. Myślałam sobie: – Kocham moje dziecko ponad życie, ale dlaczego nie mogło przyjść do mnie choć kilka lat później?!

POGODZONA

– Świetnie, że tak wcześnie zostałaś mamą, teraz jesteś tuż po 30-tce i masz już takie duże dzieci, a my jesteśmy pogrążone w tych pieluchach, albo stoimy przed decyzją: kiedy zostać rodzicem – słyszę czasami od znajomych.

Z jednej strony tak, rzeczywiście to duży komfort. Tak mała różnica wieku między mną a córką sprawia, że nadajemy na podobnych falach. Mam też większy luz i daleko za sobą te wszystkie czynności pielęgnacyjne, czuwanie czy nie wywróci się, nie włoży paluszków do kontaktu itp. Właściwie to już nie wyobrażam sobie, bycia znów być mamą małego dziecka i cieszę się, że mam już duże dzieci.

Z drugiej strony, nieważne, w jakim wieku jest dziecko, to wciąż twoje dziecko, czyli odpowiedzialność i obowiązki. Nie pytaj mnie, kiedy ostatnio kupiłam coś sobie. Za to co miesiąc kupuję coś dzieciom, które rosną. Muszę chyba zastosować swoje rady (vide: Co zrobić gdy dziecko zbyt szybko wyrasta ze swoich ubrań).

– Mamo, zepsuł mi się zamek w bluzie, kup mi nową. I spodnie. Mnie też, mamo tak samo właśnie! A ta kurtka już na mnie za mała. Mamo, na basen trzeba 300 zł. Mamo, buty na jesień. I dla mnie też, mamo!

– Chciałabym studiować za granicą, mogę na was liczyć?

Dziecko musi zdrowo i wartościowo zjeść, musisz je wozić i odbierać ze szkoły, kupować ubrania, dziecko to masa obowiązków i one niestety nie znikają wraz z dochodzącymi latami. Ramy finansowe to oczywiście tylko jeden z aspektów rodzicielstwa. Jest jeszcze lęk, czy jest bezpieczne, czy nie wpadnie w złe towarzystwo (vide: gimnazjum), czy nie zajdzie w ciążę w wieku 19 lat (hahaha). O dziecko troszczysz się i niepokoisz niezależnie od tego czy ma półtora roku, 12 czy 35 lat.

Rzuciłam już dziś kilka nishkowych mądrości à la Coelho, dlatego dodam jeszcze kilka:

Dziecko nie jest ani początkiem ani końcem.

Dziecko nic w Twoim życiu nie zmieni i zmieni wszystko.

Dbaj o nie jak najlepiej potrafisz, ale nie zapominaj też o sobie.

Nastolatko, nie wiem czy Ci pomogłam. Może moi komentatorzy zechcą? Bardzo chętnie Was wysłucham. W jakim wieku zostaliście rodzicami bądź planujecie nimi zostać? Czy można mówić o „najlepszym wieku” do zostania rodzicem?

PS: Od lat mam taki popisowy żart, który wypowiadam, gdy wchodzę do nowego grona, w którym chcę zabłysnąć. Mówię wtedy lub piszę:

– Hej, jestem Nishka. Jeżeli moja córka pójdzie w moje ślady, to zostanę babcią, mając 38 lat.

Niezłe, co? Wszystkim się podoba, lubią to! Wtem! Jedna z dziewczyn na forum matek blogerek tak oto odparła na moje powitanie:

– Hej. Jeżeli mój syn pójdzie w moje ślady to zostanę babcią mając 34 lata.

Ejże, zabrałaś mi moje show! 🙂

*
A tu tekst Mojej Mamy, w którym opowiedziała jak to wyglądało z jej perspektywy: Być matką matki nastolatki 🙂

Komentarze: