fot. Mały Kadr
Mówi się, że dla małego dziecka nie ma ważniejszego zmysłu niż dotyk. Dzięki niemu odbiera i definiuje rzeczywistość: która – gdy dotyk jest częsty i pełen miłości – jawi mu się jako przyjazna, dająca siłę i moc albo wprost przeciwnie – gdy jest mechaniczny lub go brak – jako niebezpieczna i wroga.
Dotyk koi duszę. Czuły dotyk rodzica daje pocieszenie i wyciszenie, poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Uwalnia od lęku przed nieznanym, pomaga radzić sobie ze stresem i wzmacnia układ odpornościowy.
Dotyk buduje i wzmacnia więź. To dla dziecka sygnał miłości, troski, akceptacji, dzięki czemu nauczy się w przyszłości kochać i akceptować siebie i innych ludzi.
Dotyk masuje mózg. Pobudza receptory, aktywując połączenia między neuronami i rozwijając synapsy. Podejrzewam, że żadne zajęcia pozalekcyjne, extra pomoce naukowe czy super korepetycje, nie zrobią dla rozwoju intelektualnego dziecka tyle, ile czuły dotyk w okresie niemowlęcym.
Gdy troskliwie gładzisz dziecko po główce, muskasz jego skórę, gładzisz paluszki, pieścisz brzuszek, masujesz stópki, z czułością nacierasz kremem buźkę czy plecki, czuje, że jest kochane, a to dodaje mu siły i wiary we własne możliwości, dzięki czemu może swobodnie się rozwijać.
Dzieci nieprzytulane częściej chorują, gorzej się rozwijają. Mówi się, że brak czułego dotyku pozostawia siniaki na mózgu →link do smutnego, ale dającego do myślenia tekstu.
Nie przepadam za taką argumentacją, ale niechaj będzie: dotykanie dziecka jest wspaniałą inwestycją w jego przyszłość. Dlatego dużo noszę syna, przytulam, głaszczę i masuję. I tak też robiłam z córkami. Jednak nie dlatego, że wyczytałam o tym w poradniku, lecz podpowiadała mi to intuicja i dziś, kiedy czytam o tym w poradnikach, widzę, że słusznie. 🙂
– Nie noś za dużo, bo przyzwyczaisz – mawiają niektórzy.
Tymczasem nie ma czegoś takiego jak przyzwyczajenie dziecka do noszenia, bo przecież od początku swojego istnienia, jeszcze w świecie prenatalnym, jest przez matkę noszone w brzuchu. Jedyne, co możemy zrobić w życiu „postnatalnym”, to je od noszenia odzwyczaić. Ale dlaczego miałabym to robić, skoro odczuwa taką potrzebę? Gwarantuję Wam, a wiem, co mówię, bo mam już dwie nastoletnie córki – każde dziecko samo się w pewnym momencie od noszenia „odstawia”. Starszą córkę, dziś 16-letnią, nosiłam tylko do 12 roku życia. Któregoś dnia, jak zwykle wzięłam ją na ręce, żeby przenieść ją do drugiego pokoju, gdy nagle rzekła:
– Mamo, już mnie nie noś, już tego nie potrzebuję. Sama przejdę do salonu.
Byłam w szoku, zupełnie się tego nie spodziewałam, ale oczywiście uszanowałam jej decyzję. Młodsza córka: 11-letnia wciąż jeszcze chce być noszona, ale wiem, że jeszcze maksymalnie rok i się „odzwyczai”.
HAHAHA, ale Was nabrałam!!! 😀
Oczywiście, że moment odzwyczajenia od noszenia nastąpił zdecydowanie wcześniej niż w 12-tym roku życia. 🙂 Mimo, że widok Nishki z niemowlęciem na biodrze był codziennym widokiem przy wszystkich moich pociechach, to w pewnym momencie, myślę, że gdy miały około półtora roku, czyli gdy już dobrze opanowały umiejętność chodzenia, były coraz mniej zainteresowanie noszeniem ich. Skoro umie chodzić, chce chodzić! A nie być noszone przez mamuśkę.
Noszenie, głaskanie, masowanie, przytulanie zaspokaja ogromną potrzebę dotyku, jaką ma w sobie każde maleństwo, zresztą nie tylko człowiecze, ale i prawie każdy inny ssak. Potrzeba bycia dotykanym jest dla dziecka równie ważna jak jedzenie, a w pewnym sensie ważniejsza, bo karmi nie tylko ciało, ale i duszę.
Nie żałujmy dzieciom dotyku, zwłaszcza przez pierwszy rok ich życia. Nośmy, tulmy, całujmy, masujmy, głaszczmy, pieśćmy: miejmy z nimi jak najwięcej cielesnego kontaktu. Nie bójmy się, że je „zagłaszczemy” czy „zbyt przyzwyczaimy”. Zwłaszcza, że ten czas tak bardzo szybko leci! Mój syn wkrótce skończy pół roku, a mam wrażenie, że urodziłam go kilka tygodni temu.
Oczywiście nie zrozumcie mnie źle: nie noszę i nie dotykam dziecka cały czas, bez przesady. Ja przecież też potrzebuję czasu dla siebie. Są też momenty, w których leży sobie w łóżeczku i bawi się sam ze sobą, ale gdy po kilkunastu minutach zaczyna marudzić, podchodzę do niego, zagaduję go, czasem wystarczy pogłaskanie po główce czy złapanie za rączkę i daje mu to ukojenie. A czasem chce wylądować w moich ramionach, więc ląduje. Jak niedawno w ciekawym tekście wytłumaczyła Magda z Wymagające.pl – niemowlęta też się, zresztą jak i dorośli, zwyczajnie NUDZĄ! Kto by chciał leżeć ciągle sam, w tym samym miejscu i pozycji? 🙂
Dotyk dotykowi nierówny. Pospieszny, nerwowy, wymuszony czy przypadkowy nie ma dobrej mocy. Dziecko wyczuwa nasze emocje i potrzebuje dotyku czułego, świadomego, uważnego, życzliwego. Dotyku z miłością, a nie ze złością lub obojętnością. Dlatego, gdy jestem w złym humorze, podirytowana lub zdenerwowana – bo oczywiście, że miewam takie chwile, w którym mój syn mnie drażni i muszę choć na chwilę od niego odpocząć – staram się go nie dotykać. Przekazuję go mężowi i mówię:
– T e r a z t y s i ę n i m z a j m i j.
I gdy się uspokajam i wyciszam, wracam.
A gdy nie ma męża, staram się liczyć od dziesięciu do zera… 🙂 (dowiedziałam się niedawno, że lepiej, chcąc się uspokoić, liczyć malejąco niż rosnąco).
Nie trzeba robić z dotyku specjalnej ceremonii, przecież jest mnóstwo okazji, by mieć z dzieckiem cielesny kontakt. Ja na przykład podczas każdego przewijania przez chwilę delikatnie masuję syna w stópki lub gładzę po brzuszku. Gdy jest niespokojny, głaszczę po główce. Gdy go przebieram, a robię to kilka razy w ciągu dnia, bo lubię zmieniać mu stylizacje i outfity, haha, ale dziś ze mnie żartownishka, wróć: bo syn dużo ulewa – wtedy przez kilka chwil robię mu masaż.
.
Jeszcze innym, świetnym pretekstem do dotyku jest kąpiel, ale to już domena ojca mojego dziecka. To u nas novum. Przy córkach wszystko robiłam sama i to na własne życzenie – opowiem Wam o tym wkrótce. Powyższe zdjęcie jest więc ewidentnie pozowane, kąpałam syna może trzy razy w życiu. A wiecie dlaczego? Właśnie dlatego, że bardzo chciałam, żeby jego tato: często zapracowany i zajęty, nawiązał z nim silną więź, a ceremonia kąpieli jest świetnym na to sposobem. Kąpiemy, tzn. tato kąpie, syna codziennie, nie ze względów higienicznych, lecz jako codzienny rytuał.
Być tak codziennie pochlapaną wodą z wanienki, jak na zdjęciu poniżej? Nie, dziękuję! 😉 Po kąpieli, gdy syn jest już przez tatę wymyty, wymasowany i ubrany, wtedy do akcji wchodzę ja, cała na biało i przechwytuję go w swoje ramiona. 🙂
Od kilku tygodni używam kosmetyków NIVEA Baby Emolienty, które otrzymałam od NIVEA: Partnera tego wpisu. Zawierają emolienty – substancje o działaniu nawilżającym i natłuszczającym, które utrzymują odpowiednią elastyczność naskórka, wspierają naturalną barierę ochronną i zapobiegają utracie wody. Kosmetyki te otrzymały pozytywną opinię Instytutu Matki i Dziecka. Nie zawierają parabenów, alkoholu i barwników. Wy również możecie je, tak jak ja, przetestować: wejdźcie TUTAJ, wypełnijcie formularz i otrzymajcie w prezencie wybrany produkt z nowej serii Emolientów NIVEA BABY. Polecam!
Ja tymczasem idę zrobić mojemu synowi „idzie raczek nieboraczek, jak uszczypnie będzie znaczek”! 🙂