„Mamo, nie będę opiekunką twojego dziecka” – o angażowaniu dzieci w opiekę nad młodszym rodzeństwem

fot. Agnieszka Dzieniszewska

Jak wiecie, mam dwie duże córki: w listopadzie skończą 11 i 16 lat.

– Ach, ile niań będzie miał twój synek, ile dodatkowych rąk do pomocy! – mówiło wiele osób, dowiedziawszy się, że w sierpniu urodzę trzecie dziecko.

I tak, i nie. Z jednej strony wiem, że to macierzyństwo będzie łatwiejsze, bo znając życie syn, jako najmłodszy w rodzinie będzie pewnego rodzaju maskotką. Wszyscy domownicy będą się nim zachwycać, rozpieszczać, zagadywać, nosić, zabawiać itd. Z drugiej strony, chciałabym niniejszym zadeklarować:

(Przy okazji, zdradzę Wam pewną tajemnicę. Otóż pisanie bloga czyni mnie lepszym człowiekiem. 🙂 Pisząc teksty, które są przecież deklaracją tego, jak myślę, żyję i postępuję, głupio potem postępować inaczej!)

Otóż chciałabym złożyć publiczne oświadczenie:

Nie uczynię moich córek opiekunkami mojego syna. Owszem, będę cieszyć się z każdej chwili, w której będą chciały spędzić z nim czas, zająć się nim, pomóc mi, ale jednocześnie nie będę wywierać na nie w tej kwestii presji i budzić w nich poczucia obowiązku.

Czy sama doszłam do tego wniosku? Niekoniecznie. Zainspirowała mnie do tego rozmowa sprzed kilku tygodni z moją starszą córką.

Weszła któregoś poranka do kuchni i pierwszą kwestią, którą wypowiedziała zamiast porannego „cześć” (tak jakby w nocy doznała jakiejś iluminacji) było:

– Od razu informuję cię mamo, że nie masz prawa zmuszać mnie do opieki nad dzieckiem. Cieszę się, że będę mieć brata, ale jeżeli liczyłaś na to, że będę jego opiekunką, to od razu uczciwie wyprowadzam cię z błędu. Nie będę się nim zajmować. Owszem, może czasem najdzie mnie ochota, wtedy jak najbardziej, ale to musi wypływać z moich chęci, a nie przymusu.

– Rozumiem.

– I mam nadzieję, że o tym nie zapomnisz. Może czasem, sama z siebie, podkreślam: sama z siebie, wezmę go na spacer, pobawię się z nim, nakarmię .. Jak już będzie starszy, to wiadomo: może na mnie, jako na starszą siostrę, liczyć. 

– Cieszę się. 

– Pamiętaj mamo, to poważna sprawa, żeby potem nie było, że nie uprzedzałam.

– Dobrze, rozumiem.

– Aha, jeszcze jedno: nigdy nie będę go przewijać: nawet o tym nie myśl!

– Ech, szkoda, też wolałabym tego uniknąć. 😉

Co czułam podczas tamtej rozmowy?

Rozczarowanie, że córka dba wyłącznie o swoje potrzeby?
Smutek, że nie kieruje nią wolą pomocy i wsparcia?
Dumę z jej asertywności?
Spokój, że potrafi dbać o swoje interesy?
Ulgę, że wypowiedziała to, co powinno zostać wypowiedziane? Że rodzice mają skłonność do zrzucania na starsze rodzeństwo ciężaru opieki i odpowiedzialności za młodsze?

Po trochu czułam to wszystko.

Chcę, żeby była z bratem blisko. Ale chcę, żeby wynikało to z jej chęci, a nie moich oczekiwań. Żeby więź, którą zbuduje z bratem była naturalna. Żeby brała go na ręce i przytulała z miłości. Żeby reagowała, gdy będzie dziać mu się krzywda z troski. Żeby czasem wzięła go na spacer z siostrzanej potrzeby pokazania bratu świata, a nie dlatego, żeby przypodobać się rodzicom, spełnić ich oczekiwania. Zdecydowanie nie chcę, żeby opiekę nad młodszym rodzeństwem traktowała jako przykry obowiązek.

Znam kilka osób, które jako dzieci żyły pod presją odpowiedzialności za młodsze rodzeństwo i odczuwały to jako ciężar. Będąc dziećmi czy nastolatkami, zdążyły już być rodzicami swojego rodzeństwa. Nie chcę zafundować tego swoim córkom.

Z drugiej strony, gdy będzie świadkiem nadchodzącej tragedii i zauważy na przykład, że brat wkłada rączkę do kontaktu lub monetę do buzi i nie zareaguje, w myśl założenia, że to nie jej sprawa, będzie to oznaczało moją rodzicielską  porażkę: że wychowałam ją na takiego człowieka. Na szczęście wiem, że tak nie będzie, że widząc zbliżającą się tragedię zareaguje i odwiedzie go od tego pomysłu. Następnie, znając moją córkę, przyjdzie do nas z reprymendą:

– Mamo, czy moglibyście wreszcie z tatą założyć na kontakty z prądem jakieś zabezpieczenie?! Co byłoby, gdybym nie zabrała w ostatniej chwili jego paluszków z kontaktu?! Jesteście skrajnie nieodpowiedzialni!

– A ty – tu zwróci się do młodszej siostry. – Czy zrozumiesz wreszcie, że koniec z zostawianiem w zasięgu dotyku Dzieciaka kubków z gorącą herbatą, kisielem i zupą? Przecież on może się poparzyć! Reprezentujesz totalny brak wyobraźni! – udzieliłaby jej reprymendy.

Wiem, że zareaguje, bo tak ją wychowaliśmy, żeby nie była obojętna i znieczulona na sytuacje, w których komuś dzieje się krzywda lub w której może dojść do tragedii. Jednocześnie wiem, że to ja: rodzic jestem odpowiedzialna za to, żeby stworzyć moim dzieciom warunki do bezpiecznego życia. To ja muszę nauczyć je zasad bezpieczeństwa (np. tego, że kilkulatek nigdy nie może chodzić sam nad rzekę czy jezioro lub wchodzić na taflę lodu itp.) i tak aranżować życie i otoczenie, żeby im sprzyjało. To moją: rodzica rolą jest opieka nad dzieckiem. I nie powinnam wyręczać się w tym obowiązku swoimi innymi dziećmi.

*

Półtora roku później:

Uff, udało mi się zrealizować to postanowienie. Nie uczyniłam córek opiekunkami syna.  Owszem, bywają chwile, gdy np. prowadzę ważną rozmowę przez telefon, a syn łobuzuje i wtedy szepczę do którejś córek szeptem błagalnym lub gdy jestem na skraju wybuchu szeptem nieznoszącym sprzeciwu:

– Proszę, pomóż mi i zajmij się nim przez 10 minut!

– ale zawsze jest to prośba o pomoc, a nie sugerowanie, że opieka nad nim jest ich obowiązkiem.

I dobrze przewidziałam, że jest rodzinną maskotką. 🙂
I za każdym razem gdy córki bawią się z nim, rozmawiają, rozśmieszają, tańczą z nim: serce pęka mi z radości. Nie tylko dlatego, że widzę, jak naturalnie i bez presji zrodziła się między nimi siostrzano-braterska więź, ale również bo mam wtedy wolną chwilę. 😀

Komentarze: