Dlaczego dobry nastrój matki powoduje dobry nastrój dziecka?

fot. Agnieszka Dzieniszewska

Płaczące dziecko w łóżeczku na zewnątrz jest lustrzanym odbiciem „płaczu wewnętrznego dziecka”.  Jest nieszczęśliwe i spięte, ponieważ jego matka jest nieszczęśliwa i spięta.

Miewasz czasami chwile, w których mimo, że kochasz swoje potomstwo ponad życie, odzywa się w Tobie głos, który krzyczy: A ja, a ja, a ja?!!

– Czy mam być wyłącznie matką? Czy to już moja jedyna rola, przez którą będę definiowana? – pytasz się siebie.
– Tak.
– Czy decydując się na zajście w ciążę, podpisałam cyrograf, że odtąd będę już tylko (a raczej aż!) Jadłodajnią, Przewijalnią, Pluszowym Misiem, Komikiem, Psychoterapeutą, Taxówarzem, Wózkarzem i Pralnią na usługach mojego Łysego Szefa, czyli dziecka?
– Tak, podpisałaś. Gdy zaczęły się skurcze porodowe, podsunęli ci przecież załącznik do umowy, w której jak wół wypisany był harmonogram twoich zadań matkowych. Nie pamiętasz, jak go podpisywałaś?

Tekst powstał w ramach cyklu Dovartościuj dziecko i siebie, w którym dzielę się ciekawostkami psychologicznymi związanymi z macierzyństwem i dzieciństwem. Ambasadorem cyklu jest marka Baby Dove – producent linii kosmetyków dla dzieci. Kosmetyki są hipoalergiczne, nie szczypią w oczy, mają neutralne pH i można je stosować od pierwszych dni życia.


Nie pamiętam. Nic nie podpisywałam! – protestujesz. – Czy straciłam prawo do zadbania o swoje potrzeby? Mnie jako kobiety? Mnie jako człowieka?! – zaczynasz ze złości tupać nogami.
– Tak, straciłaś. Sorry, taki mamy klimat.
–  Dlaczego to podpisałam? Dlaczego zrzekłam się wszystkich swoich praw człowieka na rzecz praw matki??? – dramatyzujesz, patrząc w niebiosa i unosząc ręce do góry.
– Wariatko, żartuję przecież, nic nie podpisywałaś.
– Nie podpisywałam?
– No przecież nie, głuptaku.
– Motyla noga! – przeklinasz. – Ale się przestraszyłam.
– A wiesz, kto tak w tobie teraz krzyczał, histeryzował, tupał nogami i domagał się uwagi?
– Kto?
– To twoje wewnętrzne dziecko.
– O nie, a ty znowu o moim dziecku? – tragizujesz. – Tylko dziecko i dziecko. Dziecko i dziecko. A ja? Miałyśmy przecież rozmawiać o mnie.
– Spójrz mi teraz w oczy i posłuchaj uważnie. Nie Twoje dziecko, lecz Twoje  w e w n ę t r z n e  dziecko, czyli Ty. Powtórz, co powiedziałam.
– Moje wewnętrzne dziecko, czyli ja. A ono – rzucasz spojrzenie na wózek z niemowlęciem – to moje zewnętrzne dziecko, tak?


– Brawo, bystrzaku. Ale my zajmiemy się dziś tobą, czyli twoim wewnętrznym dzieckiem. Jest taka świetna książka „Żyć w rodzinie i przetrwać” opublikowana w formie rozmowy Robina Skynner’a, psychiatry i psychoterapeuty z Johnym Cleesem.
– Tym od Monty Pythona?
– Tak. I Robin Skynner, przy okazji pionier terapii rodzinnych i grupowych, mówi, zresztą w rozdziale poświęconym właśnie matkom, w pewnym momencie tak:

Każdy z nas ma w sobie wewnętrzne dziecko. Kiedy wszystko toczy się normalnie, ono jest jakby uśpione. Ale pod wpływem stresu zaczyna kwilić. I jeśli sami nie zatroszczymy się o nie, jeśli nie dostanie od nas dużo uczucia i wsparcia, a pewnie też jeśli nie uda się zmobilizować innych, żeby nam dostarczyli wsparcia.. możemy wylądować w szpitalu. Załamujemy się. Brak pokrzepiających emocji może mieć aż tak poważne skutki fizjologiczne.

– Co to dla nas oznacza? – pytasz.
– Ano to, że dopiero gdy zaopiekujemy się sobą: swoim wewnętrznym dzieckiem, możemy mieć siłę i szczerą chęć zaopiekowania się innymi, np. swoim „realnym” dzieckiem.

W pełni wyposażeni i gotowi na wszystko, dużo czasu spędzamy na podwórku i jednym z akcesoriów, z którym nie rozstaję się, są nawilżane chusteczki, którymi mogę wytrzeć np. ubrudzone rączki lub nóżki dziecka. Chusteczki Baby Dove uwielbiam, ponieważ są grube, dobrze nawilżone i ładnie pachną.

–  Co ciekawe, Robin Skynner dodaje:

Płaczące dziecko w łóżeczku na zewnątrz jest lustrzanym odbiciem „płaczu wewnętrznego dziecka”.  Jest nieszczęśliwe i spięte, ponieważ jego matka jest nieszczęśliwa i spięta. 

Żeby pocieszyć i wprowadzić w dobry nastrój swoje „realne” dziecko, trzeba najpierw zaopiekować się swoim „wewnętrznym” dzieckiem – bo zignorowane, zlekceważone, odsunięte na bok wprawi nas w zły nastrój, w którym nie będziemy w stanie poświęcić uwagę swojemu prawdziwemu dziecku. Nawet jeżeli będziemy z nim 24 godziny na dobę, to w rzeczywistości nieobecni, sfrustrowani, napięci, nieszczęśliwi. Obecni tylko ciałem, ale nie duchem. Dziecko to wyczuje i też będzie czuło się niedobrze, co będzie sygnalizować płaczem, niepokojem, marudzeniem, spięciem.

– Opowiedz mi to na swoim przykładzie – prosisz.
– Dobra – odpowiadam ci, czyli sobie, bo to mój wewnętrzny dialog, który prowadzę sama ze sobą podczas spaceru z synkiem.
– Czyli monolog.
– Tak, czyli monolog.
– A więc jestem takim typem człowieka, że nie potrafię poświęcać się w pełni wyłącznie jednemu obszarowi życia, na przykład dzieciom. Kocham je ponad życie, ale jednocześnie muszę mieć swoją przestrzeń i nie potrafię skupić się wyłącznie na byciu mamą. Zawsze wynajdowałam sobie jakieś terytorium, które było tylko moje i mogło być moją odskocznią. Przy pierwszym dziecku, już odkąd było niemowlęciem, były to studia – wychodziłam codziennie z domu na 3 godziny, przy drugim praca, do której wróciłam na 1/3 etatu, czyli też 3 godziny, przy trzecim dziecku jest to blog i pisanie nań tekstów.
– Na przykład ten, który teraz piszesz.
– Tak. I nie ma przy mnie syna, bo gdyby był, to zabierałby mi teraz komputer.

 Dla swojego zdrowia psychicznego muszę mieć codziennie te 3-4 godziny, w których jestem sama ze sobą. Inaczej wariuję, inaczej moje wewnętrzne dziecko drze się i domaga uwagi, krzycząc: a ja, a ja?
– Tęsknisz wtedy za swoim synem?
– Nie. Nie byłabym w stanie rozstać się z nim na cały dzień, nie mówiąc już o kilku dniach, co więcej uważam, że w pierwszym roku życia dziecka więź z mamą jest bardzo ważna, więc nie chciałabym nawet na dłużej się z nim rozstawać, ale 3-4 godziny? Czemu nie, zwłaszcza, że wiem, że jest w dobrych rękach: taty, niani lub babci?
– Cieszysz się, gdy wraca?
– Pewnie! I gdy wraca, jestem gotowa i chętna, by w pełni mu się poświęcić, bo wtedy to jest NASZ czas. I nieważne, czy spędzamy go w domu, czy na podwórku – jesteśmy razem: fizycznie i „psychicznie”, czyli emocjonalnie.
– A może są matki, które nie mają potrzeby oddawania dziecka pod skrzydła innej osoby i bycia „samej ze sobą”?
– Możliwe, że takie są! Jednak ja taka nie jestem i nie czuję się przez to od nich gorsza. Ani lepsza! To, co chciałam dziś powiedzieć, to żeby być w zgodzie ze swoim wewnętrznym dzieckiem, czyli sobą, bo to dopiero pozwoli nam znaleźć „zgodę” ze swoim prawdziwym dzieckiem i resztą świata.
🙂

Komentarze: