fot. Mały Kadr
Obserwujecie moje rodzinne perypetie, których bohaterami są w dużej mierze moje dzieci, ale nie wiecie ani jak mają na imię ani jak wyglądają. Nie ma pewności, czy w ogóle istnieją, bo czy ktokolwiek kiedykolwiek je widział? Może to dziecko z powyższego zdjęcia to wypożyczony niemowlęcy model?! 😉
Podejrzewam jednak, że nie ma to dla Was specjalnego znaczenia. Czy gdy czytacie książkę, zastanawiacie się, czy zdarzenia tam opisane są oparte na faktach czy na fikcji? Pewnie tak. Ale po chwili zapominacie o tym i dalej śledzicie fabułę. Podobnie jest z moim blogiem: znacie „młodszą córkę” i „starszą córkę” i od niedawna „syna” – pewnie darzycie ich sympatią, może czasem zastanawiacie się, jak wyglądają i jak mają na imię, ale tylko przez chwilę i z pewnością ta ciekawość nie spędza Wam snu z powiek.
O tym, dlaczego zdecydowałam się zagwarantować córkom anonimowość opowiadałam w tekście Dlaczego nie publikuję na blogu zdjęć dzieci?. W skrócie: zabroniły mi. Nie mogę syna potraktować inaczej, zresztą nawet gdybym chciała: starsze siostry czuwają!
Tak naprawdę fakt, że nie muszę ich fotografować jest mi na rękę. Nie tylko dlatego, że nie umiem robić ładnych zdjęć. Również z tego powodu, że zupełnie mnie do tego nie ciągnie. Łatwiej jest mi budować swoją historię na słowie niż obrazie. To trochę jak z tą odwieczną dyskusją o tym, co wolisz: najpierw obejrzeć film czy przeczytać książkę. Książkę, bo wolę uruchomić wyobraźnię i jej oczyma zobaczyć, jak wyglądają i zachowują się główni bohaterowie, niż dostać na tacy obraz. Zamiast prezentować Wam fotki dzieci, wolę, żebyście oczyma wyobraźni ujrzeli, jakie są i co mają do powiedzenia. Nie mam nawyku fotografowania rzeczywistości. Najważniejsze chwile zachowuję w głowie i sercu. (Jak widać jestem nie dość, że rozważna, to i romantyczna.) 😉
Pamiętam, że gdy kilka lat temu, chcąc uwiecznić na zdjęciach nasz pobyt, zabrałam nad morze aparat, miałam wrażenie, że umykało mi to prawdziwe życie. Zamiast usiąść i kontemplować zachód słońca, próbowałam uchwycić jego piękno w obiektywie. Gdy podeszłam z aparatem do młodszej córki budującej coś z piasku, usłyszałam:
– Mamo, nie rób mi zdjęć, zrób ze mną zamek.
Ciężko było, robiąc zdjęcia, być „tu i teraz”. Nie łapałam chwili, łapałam zdjęcie.
Coraz częściej wpadamy w poczucie, że jeżeli nie utrwalimy na fotografii jakiegoś wydarzenia to tak jakbyśmy go nie przeżyli.
W ubiegłym roku w centrum mojego miasta wybuchł pożar. Paliła się kamienica. Gdy przechodziłam obok niej, a musiałam, bo pod tym budynkiem zostawiłam samochód, nie mogłam wyjść z podziwu, wróć: ze zdziwienia. Otóż większość obserwatorów stała, gapiła się w ogień i …. fotografowała lub filmowała zajście swoim telefonem.
Byłam w tej krainie. Na wycieczce po łące, zamiast powąchać kwiatek, robiłam mu zdjęcie. W restauracji, zamiast zacząć jeść posiłek, robiłam mu zdjęcie, nawet kosztem tego, że wystygnie. Na spotkaniu patrzyłam na ludzi poprzez obiektyw swojego telefonu.
Współcześnie, mając do dyspozycji smartfony z wbudowanymi aparatami cyfrowymi, cykamy, często bezmyślnie, setki zdjęć. Kiedyś, gdy nie było zdjęć cyfrowych, zdjęcia były obdarzone większym „szacunkiem”. Tylko 24 miejsca na kliszy, nie można było pozwolić na ich zmarnowanie. Teraz cyka się je we wszystkie strony, zupełnie bez powodu, bo można. Only sky is the limit! Produkuje się setki takich samych ujęć, zamiast przystanąć i zachwycić się widokiem, chwyta się za telefon. A potem całą uwagę skupia na publikowaniu zdjęć na portalach społecznościowych. Często wychodząc gdzieś: np. na spotkanie ze znajomymi lub wyjeżdżając na wakacje, tak naprawdę wciąż nie wychodzimy z internetu.
Kiedyś organizowało się specjalne sesje zdjęciowe. Szanowało się każde ujęcie, dbało o kadr, pieczołowicie ustawiało się modeli. Starannie wywoływało zdjęcia, a potem troszczyło się o nie w specjalnym albumie lub wieszało w ramce. I takich sesji mi brakuje. I w takich sesjach, czyli sesjach ze znającymi się na rzeczy fotografami, to ja uczestniczyć mogę bardzo chętnie. 🙂
Fakt, że nie publikuję zdjęć dzieci w internecie nie oznacza, że nie chcę ich mieć na swój użytek. Zdjęć, nie dzieci. 😉 Oczywiście, że chcę – bo to wspaniała pamiątka. A te cholerne lata tak szybko mijają. Nie wierzę, że moje córki są już nastolatkami, motyla noga, nie wierzę! Czas leci tak bardzo szybko i mimo, że nadal najważniejszym wyzwaniem pozostaje dla mnie zachowywanie wspomnień przede wszystkim w głowie, to chcę też co jakiś czas, choćby raz w roku, zachować je na wyjątkowych zdjęciach. Dlatego z ogromną przyjemnością skorzystałam z usług Magdy z Małego Kadru. Zdjęcia przez nią wykonane są piękne, prawda? 🙂
Kliknij w dowolne zdjęcie, żeby zobaczyć galerię:
Inne zdjęcia „Małego Kadru” prezentowałam już w poprzednich blogowych tekstach: tutaj, tutaj, tutaj oraz tutaj.
Zachęcam i Was, którzy chcecie zatrzymać chwile na pięknych zdjęciach do kontaktu z Magdą 🙂 magda@malykadr.pl, tel. 606-67-22-55, fanpejdż: Mały Kadr. Zwłaszcza osoby mieszkające w Białymstoku i Warszawie – bo między tymi miastami Magda kursuje. Sesje wykonuje najchętniej w mieszkaniu osób zainteresowanych sesją, bo sprzyja to naturalnej i wyluzowanej atmosferze. Jeżeli jednak komuś bardzo zależy na zrobieniu sesji w studio – jest na to gotowa, bo takowym dysponuje (w Białymstoku). Magda fotografuje zarówno noworodki i niemowlęta, jak i starsze dzieci oraz ich rodziców. Jest mamą dwóch córeczek i emanuje z niej bardzo pozytywna atmosfera, którą dzieci wyczuwają. Gdy brała mojego syna na ręce, był zachwycony. 🙂 Na zachętę poniżej publikuję kilka zdjęć, które zrobiła innym dzieciom, ja się w nich zakochałam! I w dzieciach i zdjęciach. 🙂
Kliknij w dowolne zdjęcie, żeby zobaczyć galerię:
*
Wolę mieć kilka zdjęć wykonanych raz w roku, za to przez osobę, która zna się na rzeczy, niż kilkadziesiąt dziennie przeze mnie samą. Wolę zatrzymać się nad jedną piękną fotografią wykonaną przez osobą uważną i utalentowaną, niż tracić czas i miejsce na dysku na setki przypadkowych byle jakich zdjęć wykonanych przeze mnie. Wolę jakość niż jakoś. 🙂