Im więcej czasu spędzam przy telefonie, tym bardziej czuję się zalękniona, wyobcowana, nerwowa, spięta i z siebie niezadowolona. Im więcej czasu spędzam przy książkach, tym większy ogarnia mnie spokój, satysfakcja i psychiczny komfort.
Przy książce mój mózg i wyobraźnią wyostrzają się. Gdy przedawkuję ekran telefonu, czuję jak z każdą kolejną chwilą stępiam swój intelekt i czucie. Pomyślałam, że tylko czytanie może mnie i nas uratować. Postanowiłam co jakiś czas polecać Wam książkowe pozycje, które zrobiły na mnie wrażenie, wciągając w swój świat.
Tym razem Waszą uwagę chcę zwrócić na książkę Jakuba Małeckiego „Nikt nie idzie”. Przeczytałam ją w dwa wieczory, żałując, że się kończy. To niedopowiedzenie, z którym zostawił mnie autor, budzi jednocześnie złość, ale też ulgę: że nie podał mi wszystkiego na tacy, zmuszając do tego, bym zajęła się tym sama.
Gdyby ktoś kazał mi jednym zdaniem streścić tę książkę, powiedziałabym, że opowiada o poczuciu wyobcowania wynikającym z zafiksowania się na utracie. Utracie dziecka, męża, marzeń, pieniędzy, wolnego czasu, poczucia bliskości z drugim człowiekiem. Wszyscy bohaterzy książki są wyalienowani, choć każdy w inny sposób. Żaden z wątków nie wydaje się być dominujący, a jest jedynie delikatnie zarysowywany.
Nie sugerujcie się jednak moim streszczeniem, bo myślę, że każdy odnajdzie w niej coś innego. Ja być może również jestem zafiksowana na utracie i dlatego dostrzegam to u innych.
Jednocześnie „Nikt nie idzie” nie jawi mi się jako książka smutna ani pesymistyczna. Raczej skłaniająca do refleksji i zadumy i wbrew pozorom dająca nadzieję. Dobrze mi się ją czytało.
Tym, co bardzo podoba mi się w stylu pisania Jakuba Małeckiego, to prostota, która nie przechodzi w banalność i oszczędność słów, która nie wynika z braku możliwości. Lubię taki taki styl pisania.
Przyznam, że dotychczas nie znałam twórczości Małeckiego. Zamówiłam właśnie wcześniejsze książki tego autora, czyli „Rdzę”, „Dygot” i „Ślady” – ostatnie nominowane do Nagrody Literackiej NIKE. Jestem ich bardzo ciekawa.
Jedyne, co w książce mi się nie podobało, to początek – gdyby nie fakt, że została mi polecona jako dobra i wartościowa, pewnie po kilku stronach przestałabym ją czytać. Bo jestem typem impulsywnego niecierpliwca, który nie potrafi kontynuować czegoś, co nie sprawia mu radości. Jednak w tym przypadku, dałam szansę i po kilku/nastu stronach, wiedziałam, że warto. I Was również do tego zachęcam. 🙂