Byłoby wspaniale gdyby inni rodzice niemowląt poszli w moje ślady, ale jeżeli nie zechcecie: zrozumiem to, żadnej presji. 🙂
Na wstępie chciałabym wytłumaczyć się z tematyki, której poświęcę dzisiejszy tekst. Dotychczas takich tematów unikałam, konsekwentnie odmawiając propozycji współprac z produktami typu podpaski, tampony, kosmetyki do higieny intymnej, leki na biegunkę i pieluszki. Ten tekst NIE jest wynikiem żadnej współpracy. Piszę go, bo mimo że produkt, o którym wspomnę, niezbyt „pasuje mi do bloga”, to idea oraz styl życia i myślenia, który z jego używaniem się wiąże – tak. I pomyślałam, że jeżeli uda mi się zachęcić choćby kilkadziesiąt osób do pójścia w moje ślady to będę miała z tego frajdę.
Jednocześnie chcę podkreślić, że w żaden sposób nie krytykuję osób, które wybrały inną drogę. Wyznaję zasadę: żyj jak chcesz i pozwól żyć i daleko mi od wywierania presji i naciskania, by ktoś przyjął mój światopogląd.
Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział mi, że świadomie zdecyduję się na takie rozwiązanie, puknęłabym się w głowę. Ale zacznijmy od początku.
Gdy 16 lat temu urodziłam starszą córkę…
… i moja sytuacja finansowa nie była zbyt ciekawa, liczył się każdy grosz, a pieluszki jednorazowe typu Pampers były, przynajmniej dla mnie, produktem luksusowym, i o wiele droższe niż dziś, używałam pieluszek wielorazowych z tetry. Codziennie je piorąc (w pralce, na to na szczęście było mnie stać), czułam się niczym:
– Cierpiętnica, która żyjąc w 2000 roku musi zachowywać się jakby był jakiś 1980!! – myślałam, ubolewając nad swoim losem.
Ekskluzywnego gadżetu, jakim były dla mnie wówczas pieluszki jednorazowe, używałam tylko podczas specjalnych okoliczności typu podróż lub święta. Gdybyśmy mieli nakręcić z tego film, to w scenariuszu znalazłoby się zapewne coś w tym stylu:
Nishka otwiera specjalną szafkę i przejęta wyjmuje z niej jakiś skarb. Widz nie wie, co to jest – ale obserwując jej przejętą minę i namaszczenie w ruchach, nie ma wątpliwości: musi być to coś wartościowego. Matka zbliża się do leżącego na łóżku niemowlęcia i pieczołowicie coś mu nakłada. Zbliżenie kamery i tajemnica rozwikłana: to pieluszka jednorazowa typu „Pampers”.
Gdy 11 lat temu urodziłam młodszą córkę…
… i moja sytuacja finansowa nadal nie była ciekawa, za to pieluszki jednorazowe, w związku z rozwojem dyskontów spożywczych i sieciówek były w tzw. „dostępnej cenie”. Wreszcie było mnie na nie stać! Używając ich, czułam się niczym Natalia Pływająca W Luksusie.
– Ha! Wreszcie mogę zaznać tej wygody! Wreszcie, mimo że nie przelewa mi się, mogę żyć NA BOGATO! – myślałam i z dumą i pewnego rodzaju nonszalancją nakładałam je sobie, wróć: córce (hahaha!) kiedy tylko była taka potrzeba.
Szef planu szepcze podirytowany do stażysty:
– Proszę dać Nishce wody, jej żarty są dziś strasznie suche!
Gdy trzy miesiące temu urodziłam syna…
… i moja sytuacja finansowa jest w porządku i stać mnie na wszystkie pieluchy, mogłabym sobie kupować je kartonami, słowem hulaj dusza, piekła nie ma, wróciłam do pieluch wielorazowych. Dlaczego?
Do tego eksperymentu namówiły mnie trzy osoby: zaprzyjaźniona blogerka Marysia Górecka, moja szwagierka Bogna, która mieszka w USA i kuzynka Karina, która mieszka we Włoszech. Okazuje się, że tam, na świecie 🙂 pieluchy wielorazowe cieszą się coraz większą popularnością. Mam nadzieję, że ta moda przyjdzie również do Polski!
Dlaczego?
Może podam to na własnym przykładzie. Gdy przez pierwszy tydzień życia syna używałam pieluch jednorazowych, przeraziło mnie to, ile śmieci produkuję. Codziennie reklamówka pieluszek, w ciągu miesiąca więc jakieś 30 reklamówek.
„Przeciętny maluch, zanim nauczy się korzystać z nocnika, zużywa 6-8 tysięcy jednorazowych pieluch. To prawie tona mieszanki plastiku, bawełny i polimerów. Tylko w USA daje to rocznie prawie 30 miliardów jednorazówek, czyli 3,5 miliona ton nierozkładalnych odpadów, które trafiają na wysypiska. Może nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale toniemy w pieluchach.”
czytam w tekście w Forbsa: Zużyte pieluchy, czyli kupa problemów.
Wiem, że moja postawa tego nie zmieni i będzie niczym kropla w morzu. Ale jeżeli takich jak ja będą tysiące, to ta kropla zmieni się może w jakąś cysternę? 🙂
(Oczywiście czasem używamy pieluch jednorazowych: zwłaszcza, gdy jesteśmy poza domem).
Wiedzcie jednak, że to nie są stare dzieje, dzieje naszych mam i babć i współczesne pieluszki wielorazowe to nie żadna tam tetra, lecz produkt znacznie bardziej zaawansowany technologicznie: ma lepszy materiał, system (zapinanie na rzepy, kolorowe otulacze, miękkie bawełniane lub bambusowe wkłady, „atrakcyjne” kolorowe majtki). Wielorazówki posiadają też szereg innych zalet: są zdrowsze, bo nie zawierają szeregu substancji chemicznych, z których wyprodukowane są pieluszki jednorazowe, wydzielają zdecydowanie mniej nieprzyjemny zapach niż jednorazówki (serio!), są tańsze: choć minusem jest to, że inwestycja zwraca się dopiero po kilku miesiącach. Ale już przy drugim dziecku, albo gdy przejmiemy pieluchy po koleżance czy siostrze: wychodzi za darmo.
*
Gdy wspominałam o tym półtora miesiąca temu na facebooku, pytaliście, gdzie można kupić takie pieluszki: ja polecam dwa miejsca w sieci: Eko Drogeria która dystrybuuje pieluszki marki Close i wiele innych ciekawych produktów oraz Mommy Mouse – szyte, projektowane i dystrybuowane od początku do końca przez polskie dziewczyny, tym bardziej więc warto je wesprzeć 🙂 Otulacze Mommy Mouse mają piękne wzory z myszkami, a wkłady spełniają swoje funkcje najlepiej jak potrafią – mój syn testuje to na własnej skórze 🙂
Dwa dobre teksty o pieluszkach wielorazowych napisała kiedyś Marysia Górecka: 6 tygodni z pieluszkami wielorazowymi oraz 7 najzabawniejszych reakcji na pieluchy wielorazowe – polecam zainteresowanym!
*
Naprawdę warto przejść na wielorazówki, zwłaszcza, że używanie tych pieluch wbrew pozorom nie jest uciążliwe. Ot, mam obok przewijaka wiaderko, do którego wrzucam zużyte pieluszki, które wieczorem niosę pod kran, płuczę i wrzucam do pralki. Całość zabiera mi z życia jakiś kwadrans. Owszem, muszę częściej przewijać syna, ale nie stanowi to dla mnie problemu, ba jest pewnego rodzaju korzyścią: choć wiem, że to brzmi dziwnie. 🙂 Już tłumaczę, dlaczego!
Kto jest rodzicem niemowlęcia wie, że relacja między nim a nami opiera się przede wszystkim na wspólnym patrzeniu sobie w oczy, gadaniu do dziecka (ja prawie ciągle coś do syna mówię), robieniu i odwzajemnianiu min, guganiu, słowem: wspólnym wibrowaniu. I ja branie mojego chłopaka na przewijak traktuję jako pretekst do wspólnego spędzania z nim czasu. Tak tak, to nic innego jak syndrom Pieluszkowego Zapalenia Mózgu: pięknego określenia, które pierwszy raz usłyszałam od Nebule. 🙂
Haha, mam nadzieję uniknąć swojego zdjęcia w tabloidzie z nagłówkiem pod tytułem: „Używała pieluszek wielorazowych, żeby spędzać z synem więcej czasu.” albo jeszcze lepiej: „Nie używam pampersów, bo chcę spędzać więcej czasu z synem. Natalia, lat 35.”. 😀