Masz w domu gości. Siedzicie przy stole, rozmawiacie i nagle jeden z nich potrąca filiżankę, wylewając herbatę na obrus. Przejęty przeprasza, próbując wytrzeć plamę chusteczką, a ty zapewniasz go:
– Nic się nie stało, żaden problem! Daj sobie spokój z tym wycieraniem. Phi, zaraz wrzucę obrus do pralki, na stół położę nowy i po problemie.
Inny gość, opowiadając coś z zaangażowaniem i gestykulując, strąca ze stołu kubek na podłogę, tłukąc go w drobny mak. Zawstydzony prosi o wybaczenie, a ty pełna entuzjazmu wyskakujesz z szufelką i miotełką i uspokajasz go:
– Naprawdę w ogóle się nie przejmuj. Mam mnóstwo takich kubków, jeden mniej czy więcej żaden problem. Gorzej, że nie masz już swojej herbaty, zaraz zrobię cię nową!
Cokolwiek zrobi Twój gość: coś rozsypie, rozleje, potrąci, wywróci, potłucze – nie przejmiesz się tym. Co więcej: zaopiekujesz się gościem i jego uczuciami: zapewniając go, że nic się nie stało i żeby w ogóle się tym nie przejmował. Bagatelizujesz skutki jego zachowania: potłuczone naczynie, zabrudzona tkanina: phi, rzecz nie warta troski.
Niechaj jednak spowoduje to nie Twój gość, lecz… Twoje dziecko! Uch, to zupełnie zmienia postać rzeczy, prawda?
– Znowu rozlałaś sok? Czy naprawdę nie możesz nie szaleć przy stole i być bardziej uważnym?
– O nie, znów pobiłaś kubek! Dziękuję bardzo – cedzisz przez zęby. – Teraz zamiast zjeść obiad trzeba zająć się posprzątaniem potłuczonego szkła. Szybko, przynieś odkurzacz!
Naczynie potłuczone przez dorosłego jest drobnostką, niczym, czym należałoby się przejmować. Wystarczy zmienić sprawcę czynu: urasta do rangi problemu i zmartwienia. Sok wylany przez dorosłego jest błahostką, przez dziecko: klęską.
To samo, niefortunne wydarzenie, a jakże inna reakcja:
W wykonaniu dorosłego banalizujemy, wykrzykując:
– Phi, nic się nie stało, nie bierz do głowy, przecież każdemu mogło to się zdarzyć!
W wykonaniu dziecka uwydatniamy, marudząc:
– Argh, stało się źle, weź to w końcu do głowy i zacznij nad sobą pracować, dlaczego to się zawsze zdarza akurat tobie?
Nie dajcie się zmylić mojemu moralizatorskiemu tonowi, w którym zdawałoby się, że pouczam Was, jak żyć. Ja siebie pouczam! Dzisiejszy tekst pisałam na bazie moich doświadczeń. Gościowi jestem w stanie wybaczyć wszystko i nie przychodzi mi to z żadną trudnością, obracam to w żart. Natomiast, gdy moje dzieci coś przeskrobią: budzi się we mnie Nishka Malkontent Zrzędnishka. To samo zdarzenie, a w zależności od aktorów: raz mogę uczynić z niego komedię, a z inną obsadą: tragedię!
Na swoje usprawiedliwienie dodam fakt, że u nas takie feralne zdarzenia i przygody pod tytułem: kładę na stół nowy, czysty, świeżo wyprasowany obrus i po chwili ląduje na nim sok z potrąconej łokciami którejś córek szklanki – są codziennością.
Jednak, kto wie, może zdarza to się tak często dlatego, że etykietki: „roztrzepana”, które wielokrotnie już przyklejałam córkom, wyjątkowo mocno się ich trzymają? I nie potrafią już inaczej, skoro ta łatka tak bardzo do nich przylgnęła? Może ma na to wpływ fakt, że zawsze tak bardzo akcentuję i wydobywam fakt, że coś zepsuły? Może gdybym przymknęła na to oko, machnęła ręką, puściła to mimo uszu, miała to w nosie i przede wszystkim: wyluzowała, działoby się inaczej? Dlaczego tak trudno jest mi powiedzieć dzieciom: „Nic się nie stało.”?
Takie mnie naszły niedawno refleksje. A obudziły się po tym, jak jedna z córek, widząc że na widok rozlanej przez gościa na stół kawy nie reaguję ani zniecierpliwieniem ani irytacją, lecz uśmiechem, obdarzyła mnie spojrzeniem pod tytułem: „A co by było, gdybym to ja rozlała tę kawę?”. Oto mój cel: traktować domowników równie uprzejmie, jak traktuję swoich gości. 🙂