Czy rodzic powinien poświęcać się dziecku? Trzy powody, dla których nie warto tego robić

Wczorajszy tekst Czy możemy żądać od dzieci wdzięczności za nasze poświęcenie? wywołał gorącą dyskusję. Tych którzy to przeoczyli, zapraszam do lektury. Dziś spróbuję, zresztą zainspirowana Waszymi komentarzami, spojrzeć na to z innej strony: sensu poświęcania się dziecku.

Umówmy się, że na tym zdjęciu, stojąc na plaży tyłem do morza, zastanawiam się nad pytaniem zawartym w tytule tego tekstu 😉

Otóż uważam, że rodzice poświęcający się dzieciom krzywdzą tym nie tylko siebie, ale i dzieci.

Słowo poświęcać się ma, jak podaje Słownik Języka Polskiego, dwa znaczenia:

1. zrezygnować z czegoś dla czyjegoś dobra, dla jakiejś sprawy

2. wybrać sobie coś jako zawód lub cel życia

Jeżeli rodzic rezygnuje z siebie dla dobra dziecka lub jeżeli jako cel życia wybiera dziecko, to to się nie może dobrze skończyć. Uzasadnię to w kilku punktach, będę używała określenia „matka”, ale chętni mogą wstawić w to miejsce „ojca”. 😉

1. Poświęcanie się wywołuje frustrację

Matka Męczennica

Odda dziecku wszystko. Sama będzie chodzić w starym płaszczu, byle synkowi nie zabrakło, byle córcia mogła być zawsze modna i wystrojona. Kiedy była ostatnio na wakacjach? Nieważne, ważne, żeby dzieci miały atrakcyjnie wypełniony letni grafik. Mimo, że dobrze wspomina okres swojej aktywności zawodowej, to po narodzinach dziecka nie pójdzie do pracy i przez kilka lat zostanie w domu, bo nie chce, by dziecko na tym nie ucierpiało. W końcu jest matką, a bycie matką do czegoś zobowiązuje.

Niektórzy tak bardzo zatracają się w swoim rodzicielstwie, że ich istnienie sprowadza się wyłącznie do spełniania oczekiwań dziecka.  

Poświęcanie siebie nigdy nie wychodzi dobrze dla żadnej relacji, zarówno rodzicielskiej jak i małżeńskiej. Każdy, kto poświęca siebie, czyli de facto rezygnuje z siebie, zacznie w pewnym momencie odczuwać frustrację.

To uczucie pojawia się zwykle w dwóch momentach: gdy dzieci opuszczają rodzinne gniazdo (wtedy Matka Męczennica przerzuca się zwykle na wnuki, a gdy ich nie ma… bieda), albo   – jak trafnie zauważyła jedna z komentatorek pod poprzednim tekstem – gdy dzieci wchodzą w nastoletni okres buntu.

— Ja ci tyle poświęciłam, zrezygnowałam z pracy, pasji i podróży, a ty teraz tak się do mnie odzywasz?!

Zamiast mieć żal do siebie, mają żal do swoich dzieci…

2. Poświęcanie się dziecku wywołuje w nim poczucie dyskomfortu

Matka Zaharowana

Matka poświęcająca się nawet jeżeli deklaruje, że świetnie się w tym modelu sprawdza, w rzeczywistości nie jest szczęśliwa i ta frustracja zawsze jakoś się ujawni i będzie oddziaływać na dzieci i rodzinę.

— Taka jestem zmęczona, ale idę ugotować zupę — stwierdza podnosząc się ciężko z fotela.

— Mamo, może nie gotuj, może zjemy dziś coś szybkiego i prostego.

— Nie, musicie zdrowo się odżywiać. Wasze zdrowie jest najważniejsze. Nie to, co moje, ja czuję się okropnie, ale to nieważne, ważne, żebyście wy mieli w życiu dobrze. Żeby wam było łatwiej niż mi.

Co ma czuć dziecko, które to słyszy? Z jednej strony widzi poświęcenie matki i jest jej za to wdzięczne, z drugiej strony ma wyrzuty sumienia, bo czuje, że to przez nie matka ma tyle obowiązków. Jak ma się czuć się dziecko, które dostaje komunikat (nieważne, czy wprost czy zawoalowany) że jego istnienie jest dla rodzica ciężarem?

3. Poświęcanie się dziecku budzi w nim przekonanie, że wszystko mu się należy

Matka Niewolnica

Dzieci uwielbiają być w centrum zainteresowania. Lubią też bardzo testować rodziców i przekraczać ich granice cierpliwości.

Przykładowa sytuacja z naszego życia wzięta. Chcemy z mężem obejrzeć film. Włączamy go.

— A może ja teraz też chciałabym obejrzeć bajkę?! — oburza się zwykle młodsza córka.

— To niemożliwe, bo my teraz oglądamy swój film.

— Ale z was rodzice! Wszyscy inni rodzice ustąpiliby swoim dzieciom, bo dla nich dzieci są ważne! — lamentuje.

Jasne, już widzę jak wszyscy 😉 Jeżeli nawet to robią, jeżeli rezygnują ze swoich potrzeb na rzecz dzieci, to popełniają błąd. Wychowują małego terrorystę, który przez całe dzieciństwo, a często i w dorosłości, będzie przyjmował postawę:

— Należy mi się! Ja pierwszy! Jestem najważniejszy! Tylko ja się liczę!

A kiedy ktoś śmie mu odmówić, poczuje wściekłość lub smutek, bo tak właśnie został wychowany: jako ten, któremu wszystko się należy i któremu wszyscy poświęcają swoje dobro. A niestety: świat bywa okrutny i nie wszyscy są tacy łaskawi jak rodzice.

Co robić, jak żyć?

Zamiast Matki Męczennicy, Matki Zaharowanej i Matki Niewolnicy – proponuję Matkę Asertywną, czyli umiejącą otwarcie wyrażać swoje potrzeby i uczucia, ale jednocześnie szanującą potrzeby i uczucia innych.

Przy okazji, świetną typologię matek, w nieco innym kontekście zrobiła Lucy – polecam jej tekst Typologia Matek Irytujących,jak i cały blog 🙂

Poświęcajmy dzieciom czas i uwagę, ale nie poświęcajmy siebie

Matka Asertywna

Gdyby ktoś spytał mnie, co byłoby moją największą życiową tragedią to odparłabym, że śmierć mojego dziecka. Bez wahania poświęciłabym życie, by ratować moje dzieci.

Staram się wychować je najlepiej jak potrafię (choć oczywiście popełniam mnóstwo błędów, o czym wkrótce). Chcę, by były szczęśliwymi i przyzwoitymi ludźmi (pisałam o tym np. tutaj: 11 wskazówek, jak wychować dziecko, które będzie potrafiło spełniać swoje marzenia). Staram się zapewnić im dobre warunki do rozwoju psychicznego i fizycznego.

W swoich decyzjach biorę pod uwagę dobro dzieci, ale nie kosztem siebie.

Jeżeli jesteśmy głodni, a w chlebaku zostały 2 kromki chleba, zaś sklepy są już zamknięte, oczywiście, że oddam je dzieciom.

Ale jeżeli mam w portfelu ostatnie 3 zł, a do wypłaty zostały 2 dni, to kupię za to chleb, którym wykarmię i córki i siebie, a nie dwie słodkie bułeczki, o które proszą mnie córki. Nie, ja też muszę zjeść.

Nie mam problemu z tym, żeby odmówić dzieciom kupna zabawek, kosztem książki dla siebie czy wizyty u fryzjera, bo od kilku tygodni moja fryzura dobija mnie. Gdy muszę wybrać między kurtką dla siebie (bo moja jest zniszczona) a kurtką dla córki (bo ma taki kaprys), a dysponuję ograniczonymi finansami, kupuję kurtkę sobie i nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Nie czuję się wyrodną matką…

Gdy urodziłam córkę na pierwszym roku studiów (vide: Mam 19 lat i jestem w ciąży) nie miałam problemu z tym, żeby codziennie zostawiać ją – zaledwie kilkutygodniową – na 3 godziny z moją siostrą lub mamą. Nie, bo gdybym zrezygnowała wtedy ze szkoły na rzecz szczęścia dziecka, to byłabym nieszczęśliwą mamą. To oczywiście moja historia, każdy ma swoją definicję szczęścia. A jaka jest Wasza? 🙂

Nie chcę, żeby moje dziecko miało matkę rozgoryczoną, sfrustrowaną, mającą do wszystkich pretensje i niespełnioną. Chcę, by miało matkę z życia zadowoloną. No dobra, w miarę zadowoloną 😉

Komentarze: