Może od razu wyłożę kawę na ławę: jeżeli Wasze pociechy idą do szkoły dopiero pierwszy raz, dobrze Wam radzę: nie dajcie wkręcić się w odrabianie z nimi lekcji! A jeżeli już daliście się, to sugeruję delikatnie i stopniowo zacząć wykręcać się z tej sytuacji i od września 2016 wprowadzić nowe nawyki. 🙂
– Nishka, czy kupowałaś dla ciebie i twojej córki dwa takie same krzesła do biurka, czy twoje było większe? – spytała mnie niedawno Marysia.
– Słucham? Nie rozumiem, o czym mówisz.
– Mówię o tym, że mój syn idzie od września do szkoły i w ramach przygotowań do wspólnego odrabiania lekcji szykuję nam wspólny kącik przy biurku – wyjaśniła.
– Absolutnie, nie zgadzam się na to, żebyś odrabiała z nim razem lekcje! – zaoponowałam. – Dlaczego chcesz to robić?
– Bo te zadania są jednak trudne, nie chcę narażać dziecka na stres.
– Ach, materiał szkolny taki skomplikowany i nieprzystępny, że bez codziennej matczynej pomocy nie uda się go ogarnąć? Znam twojego syna i wiem, że to inteligentny chłopiec. Ale wiadomo, nie tak jak mama…
– Tak, jest inteligentny, ale za to roztrzepany i istnieje duże prawdopodobieństwo, że przeoczy zadanie domowe albo na przykład zapomni zakreślić jakiegoś podpunktu w ćwiczeniu. Chcę temu zapobiec!
– A myślałaś o tym, jak będzie musiało być mu ciężko w szkole? Może porozmawiasz z nauczycielem, czy dałoby się przystawić do ławki syna jakieś krzesełko dla ciebie? 🙂
– Inna sprawa, że jest niezorganizowany i zapominalski i dam sobie rękę uciąć, że jak nie usiądę z nim, to nie zabierze się do lekcji, a nie chcę żeby siedział do nocy, bo przecież musi się wyspać – argumentowała dalej Marysia.
– Moja Droga, jeżeli nauczysz dziecko, że nie usiądzie do biurka dopóty dopóki ty z nim nie usiądziesz, to nic dziwnego, że tak będzie.
– Łatwo ci mówić, bo ty masz już duże córki: młodsza idzie już do piątej klasy, a starsza do liceum! – zauważyła Marysia.
– Ha! Jak były w pierwszej klasie, też same odrabiały lekcje! – wykrzyknęłam triumfalnie.
– Gdy myślę o szkole i tym, ile rzeczy codziennie do zrozumienia, napisania, policzenia, narysowania, spakowania, ogarnięcia to aż mnie przechodzi dreszcz. Brr! – wzdrygnęła się. – Dlaczego mam zostawiać mojego synka z tym samego? Beze mnie może sobie nie poradzić..
– Oczywiście, że bez ciebie sobie nie poradzi, bo będzie miał poczucie, że mama nad wszystkim będzie czuwać: dogląda, co zadane, baczy, czy wszystko spakowane, stróżuje, czy przypadkiem nie trzeba już wyjąć z szuflady nowego podręcznika, bo stary się kończy, trzyma rękę na pulsie w szkolnych sprawach dziecka. Pozbawiasz go tym samym możliwości nauki odpowiedzialności i samodzielności! – oburzyłam się.
– Jako rodzic jestem od tego, żeby go wspierać. Chcę, żeby wiedział, że zawsze może na mnie liczyć.
– Mhm, ja jako rodzic jestem od tego, żeby nauczyć dziecko, jak ma sobie radzić bez mojej pomocy. Moją rolą jest stworzenie mu odpowiednich warunków do tego, żeby mogło rozwijać się i funkcjonować samodzielnie, a nie wiecznie przyklejone do matczynej spódnicy. Dzieci, którym rodzice intensywnie pomagają w sprawach szkolnych, dostają zawoalowany sygnał: „Sam, beze mnie, sobie nie poradzisz”. To raczej nie jest zbyt dobry komunikat, prawda? Materiał szkolny jest tak zaprojektowany, żeby mógł go ogarnąć umysł kilkulatka. Serio, trochę wiary w możliwości własnego dziecka. 🙂 Dajmy im szansę na samodzielność, co da im poczucie sprawczości, wiary we własne siły i panowania nad własnymi sprawami.
– Czyli mam zupełnie „umyć ręce” od jego szkolnych spraw?! W ogóle się nimi nie interesować? – zawołała moja rozmówczyni podniesionych głosem.
– Nie, ale niech cię interesują jako życzliwego obserwatora. Bądź rodzicem dyskretnie czuwającym, a nie stale pilnującym i nadzorującym. Oferuj pomoc doraźną, a nie stałą.
– A jak to wygląda u ciebie?
– Na przykład gdy zbliża się dyktando, oferuję dziecku swoją pomoc w przećwiczeniu trudnych słówek. Chętnie sprawdzam wypracowania napisane przez młodszą córkę i pomagam wyłapać jej błędy interpunkcyjne, stylistyczne i ortograficzne. Pomagam nauczyć się wierszyka. Czasem spytam, co tam akurat przerabiają w szkole i chętnie wysłuchuję odpowiedzi. Ale, i to jest kluczowe, moje doglądanie spraw szkolnych córek nie jest rytuałem ani zwyczajem. Robię to tylko od czasu do czasu.
*
Powyższy dialog został wymyślony. 🙂 Owszem, Marysia ma syna, który lada dzień idzie do pierwszej klasy, ale nie planuje asystować mu przy szkolnym biurku, co deklaruje TUTAJ. Za kilka miesięcy spytam jej pierworodnego, czy dotrzymała słowa! 😉 Za to z przyjemnością zajęła się urządzaniem mu pokoju ucznia, co czego pretekstem był nie tylko zbliżający się wrzesień, ale i nasz wspólny blogowy projekt „Pokoje Dziecięce”, który dzieje się przy wsparciu IKEA, o czym za chwil kilka.
Przez chwilę, w kasku mojego męża, mogłyśmy poczuć się jak Panie Architektki 🙂
Wracając do naszej powyższej „rozmowy” o tandemie rodzic i dziecko przy szkolnym biurku, argumenty, które w niej padły nie są wcale wyssane z palca, bowiem od kilku lat obserwuję trend rodziców do brania szkolnych spraw dzieci w swoje ręce i przyglądam się ich sposobowi myślenia.
Rodzicu, nie bądź rodzicem helikopterem (vide Rodzic Helikopter: sprawdź, czy nim jesteś) krążącym nad biurkiem swojego dziecka. Uwierz w to, że dziecko da sobie radę bez Twojej pomocy. Choć wiem: to niełatwe, miło jest żyć ze świadomością, że bez nas, rodziców, świat się zawali. 🙂
Tandem: rodzic i dziecko przy biurku szkolnym –
znak naszych czasów?
Współczesne dzieci są coraz mniej samodzielne: rodzice wyręczają je w coraz większej ilości spraw. Od początku kariery szkolnej moich córek wychodziłam z założenia, że obowiązki szkolne są ich sprawą. Bo zastanówmy się: dla kogo jest szkoła i praca domowa? Dla rodzica czy ucznia? Dla ucznia, prawda? 🙂 Dlatego nie pomagam córkom w odrabianiu szkolnych prac domowych, nie sprawdzam ich plecaków, nie rozliczam z ocen. Chcę, żeby uczyły się przede wszystkim DLA SIEBIE, żeby miały motywację wewnętrzną, a nie, żeby zadowolić mamę dobrymi wynikami. Więcej o tym, dlaczego przyjęłam taką postawę, tłumaczyłam rok temu w tekście Twoje lekcje Twoja sprawa: nie odrabiam z dziećmi lekcji – zachęcam do lektury.
Po tym tekście otrzymałam mnóstwo komentarzy i listów, w tym kilka od nauczycieli, którzy dziękowali mi, a niektórzy pytali, czy mogą rozdać wydrukowany tekst rodzicom na wywiadówkach :).
„Nie mogę znaleźć zeszytu i ekierki” –
bałagan na biurku
Zgrywam teraz mądralę, a jednak są co najmniej dwie sprawy, z którymi jako rodzic mam problem i które bardzo chciałam zmienić, ale jakoś „wciąż nie było okazji”.
Po pierwsze, odwiecznym problemem z moimi dziećmi (niestety po mamusi) jest bałaganiarstwo i książkowo-zaszytowo-plastyczna dezorganizacja – wiecznie nie mogły czegoś znaleźć, zawieruszały, zapominały, gdzie kładły itp.
Po drugie, córki odrabiały lekcje nie w swoich pokojach, lecz w tzw. salonie. Trochę za to odpowiada fakt, jak jest zaprojektowany nasz dom: mianowicie posiada jedną dużą salę (około 70 m²) połączoną z kuchnią, w której toczy się całe życie i w którym najchętniej wszyscy spędzamy czas: ktoś na kanapie ogląda telewizję lub czyta książkę, ktoś obok siedzi z komputerem, a inny gotuje. I właśnie w tej przestrzeni córki zwykle rozkładały się ze swoimi zeszytami i książkami i odrabiały lekcje. W pewnym momencie zaczęło mnie to irytować, bo po pierwsze odbywało się to w chaosie (a odrabiając lekcje warto jednak się skupić), a po drugie były ze swoimi szkolnymi akcesoriami bardzo inwazyjne.
– Chciałabym przy stole wypić herbatę i zjeść ciasto, czy nie będzie ci, córeczko, przeszkadzać jeżeli odsunę twoją książkę z matematyki? – pytałam, udając onieśmieloną. – Oj, będzie? Przepraszam, wybacz, w takim razie przycupnę sobie gdzieś ze swoim podwieczorkiem z boku, na taboreciku… – ironizowałam, ale córki zdawały się traktować moje słowa poważnie.
– Tato, czy mógłbyś ściszyć telewizor?! Próbuję napisać wypracowanie z polskiego! – udzielała tacie reprymendy starsza córka.
W pewnym momencie coś w nas z mężem pękło. Postanowiliśmy, że dość tego.
– Macie swoje pokoje i tam od najbliższego roku szkolnego będziecie odrabiać lekcje! – huknęliśmy.
Warunki w ich pokojach rzeczywiście były niezbyt zachęcające i nauce sprzyjające (i to jest nasza wina, bo to rolą rodzica jest zapewnienie dziecku warunków), bo starsza córka nie miała biurka, a jedynie.. toaletkę z lustrem (dla niej: 16-latki kluczowy mebel i zawsze twierdziła, że biurka nie potrzebuje, a ja jakoś tego tematu nie rozwijałam). Natomiast młodsza córka miała biurko, ale z odpadającymi szufladami (bo mamusia chciała zaoszczędzić i kupiła mebel wątpliwej jakości).
W efekcie, książki i zeszyty trzymały luzem, w różnych miejscach, część w plecaku, część na biurku, część na przypadkowej półce. Mimo, że oceny w szkole miały zawsze bardzo dobre (choć ja nigdy nie wywierałam na nie w tej kwestii presji), to minusy za nieprzygotowanie łapały dość często.
Ale od września 2016 wszystko się zmieni! Wprowadzamy nakaz porządku i system segregacji przyborów i pomocy szkolnych. Koniec z chaosem.
– Od września 2016 wasze książki i zeszyty będę mogły znajdować się tylko w trzech miejscach: murach waszych szkół, murach waszych biurek i murach waszych plecaków! Zrozumiano?! – zaordynowałam.
Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy, oto pokoje moich uczennic, a dokładniej ich szkolne kąty.
Nowe biurko i kącik młodszej córki:
Tak nie robimy! Rodzicu, zwolnij miejsce przy biurku swojego dziecka!! 🙂
– Droga córko – rzekłam do każdej z moich córek. – Umowa jest taka: na co dzień twoje biurko ma być puste. Wszystkie zeszyty, książki i przybory chowasz do odpowiednich, czyli przeznaczonych na ten cel szuflad/ półek/segregatorów/pudełek. Wszystko ma swoje miejsce, dzięki czemu zawsze wiesz, gdzie co jest i nigdy niczego nie zapominasz. Sama dbasz o porządek, a ja raz na kilka dni robię niezapowiedzianą rewizję i sprawdzam, czy przestrzegasz zasad. Jeżeli nie, nakładam na ciebie wysoką grzywnę, MUAHAHAHA!! – złowieszczo się zaśmiałam.
A tu nowe biurko i regał starszej córki:
Przyznam, że mieliśmy z mężem ubaw, gdy zdecydowała się na wielkie narożne biurko typowo biurowe i plastikowe krzesło (które wbrew pozorom, mimo że twarde, okazało się całkiem wygodne), ale cóż, z nastolatką nie porozmawiasz i nie wyperswadujesz jej autorskich pomysłów. 🙂
W biurku brak szuflad, ale ich rolę dobrze pełnią pudełka i segregatory, w których będzie trzymać odpowiednio: zeszyty, książki i przybory szkolne.
Jeżeli zaintrygowała Was górna półka słupka to spieszę z wytłumaczeniem: oto część akcesoriów Małego Chemika. Bowiem moja starsza córka jest laureatką olimpiady z chemii #DumnaMama i co najważniejsze, nigdy nie zachęcałam jej do nauki chemii ani tym bardziej nie siedziałam z nią nad chemią 🙂
*
Nie ukrywam, że wprowadzenie zmian przyszło mi z przyjemnością, bowiem z pomocą przyszła IKEA, która była tak uprzejma, że wyposażyła nas w odpowiednie meble i akcesoria. 🙂
Dzisiejszy tekst jest drugim z naszego autorskiego cyklu „Pokoje dziecięce”, który wymyśliłyśmy i opracowałyśmy razem z Marysią z bloga mamygadzety.pl. i któremu patronuje IKEA. W pierwszym tekście skupiłyśmy się na Pokojach Niemowlęcych (tutaj mój tekst, a tutaj tekst Marysi), dziś pod lupę wzięłyśmy Pokój Ucznia.
Zajrzyjcie do Marysi TUTAJ, a przekonacie się, co dziś naszykowała! Dodatkowo, w jej wpisie znajdują się nazwy, ceny i linki do wszystkich mebli i akcesoriów, które pojawiły się w moim wpisie. Jeżeli więc coś Was zainteresowało lub zainspirowało, śmiało bierzcie ze mnie przykład, a pomoże Wam w tym jej tekst.
*
Wracając jeszcze do wątku odrabiania lekcji. Gdy czytam swój tekst sprzed roku, w którym argumentowałam, dlaczego uważam, że nie warto odrabiać z dzieckiem lekcji – brakuje mi jednego. Otóż, żeby móc sobie na to pozwolić, niezbędne jest zadbanie o kilka spraw.
Co ważnego i dobrego możesz zrobić z dzieckiem zamiast odrabiania lekcji?
1. wytłumaczyć dziecku, że szkoła jest jego obowiązkiem (tak jak Twoim zarabianie pieniędzy i zajmowanie się domem), co oznacza, że to są Bardzo Ważne Sprawy i że musi dbać o wszystko, co się z tym wiąże: odrabiać prace domowe, przygotowywać prace plastyczne, uczyć się do klasówek, ćwiczyć szlaczki, uczyć się tabliczki mnożenia, czytać lektury szkolne, pakować plecak itd.
2. tworzyć dobrą atmosfery wokół szkoły, nauki i zdobywania wiedzy: opowiadać o tym w atrakcyjnych kategoriach, że to jest bardzo fajne, cool i trendy 🙂 Pisałam o tym w tekście Pięć wskazówek, jak oswoić strach dziecka przed szkołą (i przedszkolem).
3. wyjaśnić, jak ważne jest uczenie się na bieżąco i nie robienie sobie zaległości, bo to działanie na swoją szkodę.
4. przekonać latorośl, żeby nie bała się sygnalizować, gdy czegoś nie rozumie, że może śmiało w szkole podnosić rękę i poprosić nauczycielkę o wyjaśnienie, gdy nie nadąża z danym tematem. To żaden wstyd, kto pyta, nie błądzi!
5. reagować, gdy dziecko ociąga się z wypełnianie obowiązków.
Dobrym przykładem wizualizującym ociąganie się będzie nasz rodzinny dialog.
– Mamo, mogę pograć na tablecie? – zagadnęła mnie 8-letnia wówczas córka.
– Nie, najpierw odrób lekcje.
(chwilę później)
– Mamo, proszę, mogę pograć na tablecie przed odrabianiem lekcji? – dręczyło mnie dziecko.
– Nie, możesz pograć po odrabianiu lekcji.
(za moment)
– A mogę pograć w trakcie odrabiania lekcji? Proszę!
🙂
Tyle na dziś, mam nadzieję, że podobało się Wam, koniecznie zajrzyjcie do Marysi TUTAJ, żeby zobaczyć, co naszykowała. A w następnym tekście, w pierwszej połowie września, zapraszamy Was na tekst o Pokoju Rodzeństwa! Ja przyjrzę się często niełatwym relacjom rodzeństwa, a Marysia podsunie Wam rozwiązania o tym jak zaaranżować przestrzeń, by łatwiej się rodzeństwu żyło. 🙂