fot. Huso
Prawie osiem tysięcy dzieci i młodzieży leczy się w Polsce na depresję.A ile się nie leczy, choć powinno? Wielu rodziców bagatelizuje objawy depresji u swoich dzieci, zrzucając to na karby dorastania i „trudnego charakteru”. Jeżeli jesteś lub planujesz być rodzicem, przeczytaj ten tekst.
Chciałam zainteresować Cię trudnym tematem, jakim jest depresja wśród nastolatków. Przeszłam to z moją, dziś 17-letnią córką. – tak zaczął się list, który otrzymałam od Czytelniczki.
Pod koniec lutego w mediach pojawiła się druga odsłona kampanii Twarze depresji. Nie oceniam poświęcona tym razem dzieciom i młodzieży, którzy zmagają się z depresją. Pod tym linkiem znajdziesz też animację stworzoną na podstawie mojego listu do „Wysokich Obcasów”. Służę oczywiście informacjami, jeżeli uznasz, że weźmiesz ten temat za rogi. Łatwo nie będzie, ale… – zakończyła list.
Obejrzyjcie ten 30-sekundowy spot:
Nie miałam wątpliwości, czy wziąć ten temat za rogi. Autorka listu, mimo że jej córka najgorsze chwile ma już za sobą, czuje misję mówienia o tym światu w nadziei, że uświadomi i wyczuli rodziców, by reagowali, gdy coś niepokojącego dzieje się z ich dzieckiem i nie lekceważyli najmniejszych oznak depresji.
Ja, mama nastolatki, nie borykam się z tym problemem, ale dysponuję blogiem docierającym do dziesiątek tysięcy osób. Nie potrafiłam więc przejść obok tego obojętnie. Zapraszam Was na rozmowę z Anną, mamą 17-letniej Marty (imiona zmienione), mieszkanką dużego miasta w centralnej Polsce.
Nishka: W liście do Wysokich Obcasów piszesz: „Zaczęło się w drugiej klasie gimnazjum. Pewnie w duszy mojej córki dużo wcześniej, ale wtedy właśnie dostrzegłam zmianę w jej zachowaniu. Marta przemalowała w wakacje swój pokój. Jedna ściana była czarna. Jesienią siedziała tam po ciemku i grała na gitarze. Nocami projektowała ciuchy do szkoły – wycinała bluzki, malowała na nich wzory i napisy. Czarną farbą, mówiące o śmierci, o pokręconym życiu… Na ścianie powiesiła swoje rysunki w podobnej stylistyce i wymowie. Taki taniec ze śmiercią. Byłam zajęta sobą, młodszym synem, bólem i rozczarowaniem po rozwodzie. Swoimi depresyjnymi nastrojami. Telefonu ze szkoły nigdy nie zapomnę. Dzwoniła ulubiona nauczycielka Marty. Zasugerowała, że córka może samookaleczać się i chować cięcia pod plecionymi i skórzanymi bransoletkami, które nosiła na przegubach dłoni.”
Anna: Tak, to była jej wychowawczyni: bardzo empatyczna, zaangażowana. Zadzwoniła do mnie któregoś razu i powiedziała, że Marta nie chce zdjąć bransoletek. Nie dziwiło mnie to, że je nosi, wiesz, normalne, dziewczyna nosi biżuterię, przecież ja też to robię. Gdy na prośbę nauczycielki zdjęła je, potwierdziło się: moja córka samookaleczała się. Gdy się o tym dowiedziałam, przeraziłam się, od razu zajrzałam w internet, chcąc dowiedzieć się „dlaczego?” Dlaczego to robi, zrozumiałam tak naprawdę dopiero po roku.
Zajrzałaś w internet. A czemu po prostu nie spytałaś córki?
Bałam się. Łudziłam się też, że to może nieprawda. Gdy poczytałam i pooglądałam w internecie o samookaleczeniach, o tym, co młodzież sobie robi, byłam wstrząśnięta. Płakałam pół nocy. Następnego dnia zauważyłam, że córka ma pod bransoletką niedbale zawinięty kawałek bandażu. Poprosiłam, żeby go odsunęła. Gdy zobaczyłam, co się pod tym kryje, nogi się pode mną ugięły.
W pewnym momencie, choć nie wiem, czy mnie pochwalisz, zaczęłam czytać jej pamiętnik. Chwytałam się ostatniej deski ratunku, chciałam zrozumieć moje dziecko. „Znowu się pocięłam” – czytałam. Wpisy krążyły głównie wokół tego, że ona się tnie i dlaczego. Już wiedziałam, że można się od tego uzależnić, że to cięcie to upust emocji, ona po prostu nie umiała odreagować.
Cięła się, bo nie potrafiła poradzić sobie z trudnymi emocjami i wolała je przekierować na ból?
Co więcej, czuła po tym ulgę. Kiedyś byłam świadkiem, gdy w domu, na przepustce ze szpitala pocięła się i gdy zawieźliśmy ją na pogotowie, to przed zszyciem ran, prawie że bełkotała, a po zszyciu wyglądała jakby była nowonarodzona. Wtedy zrozumiałam, że ona sobie w ten sposób pomagała.
To było dla niej jak oczyszczenie?
Na „tu i teraz” tak, ale tylko na chwilę.
Trafiła do szpitala psychiatrycznego.
Niestety miała próbę samobójczą. W szpitalu spędziła kilka miesięcy. Jednak w szpitalu nie leczą duszy, nie można na tym poprzestać. Opiekę specjalistyczną dziecko powinno dostać w domu. I oczywiście powinien być lepszy dostęp do poradni pedagogiczno- psychologicznych. Dzisiaj wiem też, że pomóc może nawet rozmowa z dorosłym, który nie ma takiego przygotowania, a któremu po prostu zależy na młodym człowieku. W naszym przypadku była to polonistka córki i moja przyjaciółka, taka „przyszywana” ciocia. Przychodziły do córki do szpitala, do nas do domu. Zawsze im będę za to wdzięczna.
W liście piszesz: „Nauczyciele nie mają pojęcia o symptomach depresji, rodzice zajęci są zarabianiem na życie, każdy żyje swoim życiem… A depresja wkrada się powoli, często w najtrudniejszym życiu młodego człowieka, gdy dojrzewa. Jak rozpoznać, czy to choroba czy hormony? W naszym przypadku, był to pamiętny telefon od nauczycielki, ale też dramatyczny spadek ocen z ulubionego przedmiotu. Inni nagle zaczynają wagarować, upijać się, część po prostu przestaje wstawać z łóżka, choć w przypadku młodzieży dzieje się tak rzadziej niż u dorosłych. Empatia. To pozwoli nam dorosłym, rodzicom, nauczycielom, sąsiadom, ciociom i wujkom dostrzec, że z młodym człowiekiem dzieje się coś złego. EMPATIA I UWAGA skierowana na drugą osobę.”.
Jak córka była mała, byłam bardzo zapracowana, byłam dziennikarką, ciągle uciekałam z domu. Córka była bardzo związana z tatą. Rozwiedliśmy się, gdy była w trzeciej klasie podstawówki, czyli miała 10 lat. Z tatą zaczęła widzieć się raz na dwa tygodnie. Ja byłam skupiona w dużym stopniu na młodszym, 2-letnim rodzeństwie. Rozwód na pewno miał na nią zły wpływ. Zachwianie poczucia wartości, wcześniej dużo czasu spędzała z ojcem, jeździliśmy razem na wakacje. A po rozwodzie tato się nie sprawdził. Jest emocjonalnie chłodny i wycofany. Córka też jest introwertyczką. Więc jak tato odzywał się do niej tylko raz na dwa tygodnie, przywoził, odwoził, odstawiał – na pewno ją to bolało.
A Wy jaką miałyście relację?
My też mało ze sobą rozmawiałyśmy. Słyszy się: rozmawiaj ze swoim dzieckiem. W moim przypadku, przyznaję się do tego, rozmowa ograniczała się do komunikatów pt. „Zjadłaś?”, „Odrobiłaś lekcje?”. A jeszcze w gimnazjum, jak wszedł librus (czyli e-dziennik lekcyjny, w którym rodzice mogą sprawdzać na bieżąco oceny dzieci – przyp. NT) to zaczynałam od niego dzień. „Co? Trója? Znowu trója?” Ja byłam bardzo dobrą uczennicą, ale też, jako ekstrawertyk, byłam bardzo zaangażowana w szkolne życie, komitet, olimpiady, harcerstwo, warsztaty dziennikarskie, jeździłam po całej Polsce itp. I tego oczekiwałam od córki.
Nie mogłaś złapać z córką kontaktu między innymi dlatego, że byłyście zupełnie inne?
Tak. Ale ja to wiem od niedawna. Że wymagałam od dziecka, żeby było takie jak ja. Podrzucałam jej pomysły, które dla mnie były dobre. Zabrakło mi niestety empatii. Dodatkowo jej sytuacja i relacje z rówieśnikami w szkole: z jednej strony była bardzo lubiana, wręcz wynoszona przez niektórych na piedestał. Była, i wciąż jest, piękna, mądra, uzdolniona plastycznie i muzycznie: grała na gitarze, chłopcy nazywali ją „księżniczką”, teraz wiem, jak bardzo potrzebowała akceptacji. Z drugiej strony, nie potrafiła się z rówieśnikami dogadać, opowiedzieć im o swoich problemach, była zamknięta w sobie. Czuła się bardzo samotna wśród rówieśników. Jako introwertyczka oczekiwała, że to inni nawiążą z nią kontakt.
Na co bym jeszcze zwróciła uwagę przy takich dzieciach? To zwykle bardzo wrażliwe osoby, które inaczej czują ten świat. Bardzo przeżywają, gdy dzieje się na nim źle, gdy np. gdzieś wybucha wojna.
Teraz już jest dobrze?
Tak, jest już dobrze. Dużo rozmawiamy. Przeszłam terapię, jestem spokojniejsza. Częściej spędzam czas wspólnie z dziećmi. Nie pędzę już nie wiadomo za czym. Jestem tu i teraz, bo tu i teraz jest najważniejsze. Córka poszła do liceum, jest bardzo silna. Była jeszcze jedna próba samookaleczania się, ale od roku już jest spokój. Mamy w otoczeniu ludzi, którzy przeszli różne koleje losu i teraz pomagają młodzieży. Znamy np. kobietę, która mieszka w leśniczówce, jeździmy do niej i odpoczywamy, rozmawiamy i żyjemy w innym rytmie, przemyśliwując różne sprawy. Zwalniamy. Nie naciskam już na oceny. Nasze życie nie krąży wokół nich, a wcześniej tak niestety było.
Czy po tych smutnych wydarzeniach tato bardziej zaangażował się w rolę?
Tak. Trochę tak. Częściej do niej dzwoni, więcej rozmawiają. Teraz byli razem w górach.
Gdybyś mogła cofnąć czas, co byś zmieniła?
Wychowywałabym starszą córkę, tak jak wychowuję młodsze rodzeństwo. Poświęcałabym jej więcej czasu, rozmowy, uwagi. Byłam kiedyś rodzicem, któremu źle było w domu, który uciekał. Spychałam większość zadań rodzicielskich na męża, bo wydawało mi się, że on to robi dobrze. Zawsze kochałam swoją córkę. Trudno mi teraz powiedzieć, że nie rozwiodłabym się z mężem, zwłaszcza, że on nie chciał iść na terapię małżeńską. Ale na pewno wiem, że dla dziecka ważna jest silna rodzina, więź rodziców i dzieci. I nad tym bardziej bym pracowała. Rozmowy z dziećmi. Bycie z nimi w domu. Mniej wychodzenia z nimi na zewnątrz, a więcej: po prostu zwykłego przebywania ze sobą w domu. Moja mama, gdy córka była mała, wypominała mi: „Po co ciągasz ją na dodatkowe zajęcia, zamiast po prostu z nią pobyć?” Wiesz, tu angielski metodą Helen Doron, tu coś innego.
Była typem dziecka, którego ja nie znałam: introwertyka, który wolał sam lub nawet z innymi dziećmi, ale spokojnie, sobie się w tej piaskownicy bawić. Ona wolała piaskownicę, mamę, tatę, dom. I to wszystko. A nie mnóstwo atrakcji na zewnątrz i zamieszania.
A ty z kolei mierzyłaś ją swoją miarą: chciałaś, żeby ciągle działo się.
Tak.
Zabrakło akceptacji dla tego, jaka ona jest?
Wiesz, nikt nam nie daje klucza do wychowywania dzieci. Albo go znajdziemy albo nie. Ja go w końcu znalazłam, trochę późno, ale znalazłam. Są ludzie, którzy w ogóle nie znajdują.
Gdy dowiedziałaś się, że córka samookalecza się, czy wiedziałaś co robić?
Bardzo dobre pytanie. Gdy zadzwoniła do mnie nauczycielka, stanęłam jak wryta i nie miałam pojęcia co robić. Znikąd z pomocy. Miałam w głowie obrazy z amerykańskich filmów, gdzie rodzice dowiadując się o chorobach dziecka, np. Zespole Downa od razu dostają broszurkę o tej chorobie, mnóstwo informacji, wsparcie. A u nas nic. Nawet nie wiedziałam o telefonie zaufania Fundacji Itaka, zajmującej się problemem dzieci i młodzieży w depresji. W szpitalu zero informacji jak działać. Zero. Nic.
Bezpłatny kryzysowy telefon zaufania dla dzieci i młodzieży: 116 111, pod który można dzwonić codziennie w godzinach 12.00-22.00, od poniedziałku do niedzieli
Jak sądzisz, co powinno się zmienić? Państwo powinno dofinansować psychologów?
Przede wszystkim psychoterapeutów, to już wyższa szkoła jazdy. Na szczęście zdarzają się dobrzy bezpłatni specjaliści. Matka jednego z dzieci w szpitalu mówiła, że w szkole był doskonały zaangażowany pedagog, który np. podpowiadał, jakie filmy warto oglądać, żeby być bliżej dziecka. Jednak bezpłatna pomoc jest trudno dostępna. Moja koleżanka chciała iść na terapię rodzinną, to wyznaczyli termin na za 3,4 miesiące. Inne dziecko, które wyszło ze szpitala i miało wskazanie, że powinno być pod opieką psychologa, a rodziny nie było stać na wydatek 100 zł za wizytę, to gdy zgłosili się do poradni, otrzymali termin za 3 miesiące. Dopiero, gdy zainterweniowaliśmy w Wydziale Edukacji i powiedzieliśmy, że dziecko po próbie samobójczej nie może tyle czekać i ma pierwszeństwo, to udało się. Ale wiesz, nie wiem, czy tym samym nie został zajęty termin wizyty dziecku, które właśnie chciało popełnić samobójstwo.
Dużo działasz w kierunku nagłośnienia problemu depresji nastolatków. Napisałaś list do „Wysokich Obcasów”, skontaktowałaś się ze mną, ale to nie wszystko.
Tak, angażuję się, bo chcę, żeby było o tym głośno. Rozmawiałam z dyrekcją w szkole i zorganizowano spotkanie z Fundacją Prospołeczną Poducha, która robi w szkołach szkolenia, uczulając nauczycieli na problem depresji, samobójstw i innych, trudnych spraw związanych z młodzieżą. Szkolili u nas nauczycieli, wyodrębniając „trzon”, taką grupę do zadań specjalnych, do których inni nauczycieli mogli się zgłaszać i sygnalizować, że są zaniepokojeni dziwnym zachowaniem ucznia: tym, że jest smutny, wyobcowany lub agresywny. Młodzież w depresji bywa agresywna, czasami próbuje używkami stłumić ciężkie emocje. Dyrektor zorganizowała też spotkanie dla rodziców z psychologami z tej fundacji. Przyszło 15 osób, co i tak jest dużo, jak na tego typu spotkanie, bo każdy rodzic myśli, że problem go nie dotyczy.
Dzięki działaniu mojemu i rodziców dzieci hospitalizowanych w naszym mieście ruszył też program profilaktyczny, do udziału w którym zostali zaproszeni dyrektorzy gimnazjów z naszego miasta. Był to program uczulający na depresję, smutek, problem związany z używkami i dopalaczami. Je też wystąpiłam na jednym ze spotkań, opowiadając historię swojej córki.
Wiedziałaś z własnego doświadczenia, jak ważne jest, żeby wszyscy nauczyciele zachowywali się tak, jak ta nauczycielka, która wtedy do ciebie zatelefonowała.
Tak. Często szkoły, zwłaszcza te bardzo dobre, a w takiej uczyła się moja córka, wywierają bardzo dużą presję na oceny, osiągnięcia, wyniki testów, konkursów i gdzieś się w tym gubi młodego człowieka. Smutne jest też to, że te dzieci nie mają gdzie się podziać, co ze sobą zrobić, gdy wychodzą ze szpitala. Powinny spotykać się z psychoterapeutą, a na takie spotkanie czeka się 3,4 miesiące. Chyba że prywatnie, ale to kosztuje.
Co jest o tyle dziwne, że przecież mamy mnóstwo absolwentów psychologii, a jednocześnie brakuje miejsc w poradniach psychologicznych. Skoro mamy wykształconych w tym kierunku ludzi to powinno być otwieranych więcej poradni, być do nich większy dostęp. Przecież zdrowie psychiczne jest bardzo ważne.
Oczywiście. Moja córka jest teraz w liceum i ma świetną pedagog, ale w czerwcu pani odchodzi, bo jest na zastępstwie i do pracy wraca pedagog, której nie znamy. Ta aktualna jest świetna, podsyłam jej czasem różne ciekawie linki, na które trafiam w internecie i ona się na mnie nie obraża, że np. próbuję wejść w jej kompetencje. Jest bardzo zaangażowana, była niedawno z uczniami na bezpłatnych warsztatach terapeutycznych. Zorganizowała szkolenie dla nauczycieli, bo wielu z nich uważa: „Depresja? Chciała się wieszać, bo ją chłopak zdradził? Phi, niech lepiej jutro przyjdzie i sprawdzian napisze!”
Brakuje mi tego, żeby nauczyciele i rodzice mieli taki schemat działania. Pamiętam, że kiedyś w naszym mieście była stworzona specjalna broszura, na końcu której był przedstawiony schemat działania. Coś niepokojące się z dzieckiem dzieje? Zrób to, skieruj się tam, zatelefonuj tu.
Poleciłaś mi edukacyjny komiks „Czarne Fale”, zamówiłam już go, ale będę musiała poczekać na niego kilkanaście dni, bo cały nakład został wyczerpany.
Tak, to świetne wydawnictwo, uważam, że powinien być lekturą obowiązkową dla każdego rodzica, nauczyciela, ale i dla nastolatków, bo w tym okresie życia to właśnie rówieśnicy są dla nastolatka najważniejsi.
© Copyright by Fundacja III Kliniki Psychiatrii „Syntonia” © Copyright by Fundacja III Kliniki Psychiatrii „Syntonia”
© Copyright by Fundacja III Kliniki Psychiatrii „Syntonia”
Jak teraz czuje się Twoja córka?
Gdy wyszła ze szpitala bardzo bałam się, żeby nie wróciła do samookaleczania się. Zwłaszcza, gdy znajdowała się w trudnych emocjonalnie sytuacjach, np. w pewnym momencie zmieniła szkołę, potem jednak wróciła do starej. To było dla niej duże wyzwanie emocjonalno-społeczne, którym kiedyś nie potrafiła podołać. A dziś, gdy jest jej źle po prostu wylewa z siebie emocje, płacząc. I bardzo dobrze: bo kiedyś je blokowała.
Od roku wszystko jest w porządku, ale czuwam, bo wiem, że depresja może wrócić. Dużo ze sobą rozmawiamy. Córka też się otworzyła: cieszę się że moje dziecko płacze. Moja znajoma ma córkę nastolatkę i narzeka, że córka pyskuje do niej. A ja mówię: „Ty się lepiej ciesz, bo ona wyrzuca z siebie to, co ma w środku. Jest zła na ciebie, bo tak musi być.” Zresztą nawet podlinkowałam Twojego bloga do niej.
Dziękuję, domyślam się, że tekst Dlaczego nastolatki buntują się? Pozwól dziecku odejść od siebie.
Czy chciałabyś coś jeszcze na koniec naszej rozmowy dodać?
Tak: żeby nie zapominać o dzieciach zdrowych. Porównuję to do sytuacji dzieci chorych na raka. Fundacja Gajusz pomagająca dzieciom chorym onkologicznie, ma również program dla dzieci zdrowych. Podobnie jest z rodzeństwem dzieci chorych na depresję.
Moje młodsze dziecko, gdy starsza siostra wychodziła na przepustkę ze szpitala, chowało po domu cyrkle i mówiło: „Mamo, bo Marta może sobie zrobić krzywdę.” Siedmiolatek. Zabierałam go ze sobą do szpitala do czasu, kiedy zobaczył atak chłopaka, który chciał popełnić samobójstwo, chciał skończyć ze sobą, a skończył na wózku inwalidzkim. Wtedy przestałam brać syna do szpitala, w opiece pomagała mi była teściowa i przyjaciółka. Trzeba pamiętać o drugim dziecku i o innych członkach rodziny.
Rodzice również, nawet jeżeli wydaje im się, że są wspaniałą parą, powinni iść chociaż na kilka spotkań do psychologa, choćby dlatego, żeby dowiedzieć się, jak z takim wycofanym, pogrążonym w depresji dzieckiem rozmawiać. I co bardzo istotne: ważny jest proces terapii całej rodziny. Bo problemów trzeba szukać w rodzinie, a nie tylko w dziecku.