fot. Mały Kadr
Czasem czujemy się z mężem jak młoda para, która dopiero co wkroczyła w świat rodzicielski, bo nasze nastoletnie córki są zwykle pochłonięte komunikowaniem się ze znajomymi, którzy są teraz dla nich najważniejszym punktem odniesienia. Natomiast jeżeli chodzi o syna, to gdyby mógł zadedykować jakąś piosenkę matce i ojcu, to byłby to pewnie utwór Lady Pank:
Nie znam słów, co mają jakiś większy sens
Jeśli tylko jedno – jedno tylko wiem:
Być tam, zawsze tam, gdzie Ty
♫♫
🙂
Gdy jesteśmy w domu, zwykle chodzi uczepiony albo nogawki taty albo rąbka spódnicy mamy i najchętniej spędzałby z nami każdą wolną chwilę. (Ewentualnie angażuje się w czynności, które zwrócą naszą uwagę, typu uderzanie garnkiem w szybę, lizanie podeszwy buta itp.).
1,5-roczny berbeć chce być w centrum uwagi. Chce, by Twoje oczy były skierowane w jego stronę. By Twoje uszy słuchały tego, co ma do „powiedzenia”. By Twoje usta nazwały to, na co wskazuje rączkami.
(- okno
– lampa
– noga
– oko. Ała! Nie wkładaj mi palca w oko, dziecino!)
Bywa, że spędzanie czasu z takim maluchem to nie lada wyzwanie, dlatego każdy sposób jest jak dar z nieba. Podobnym darem jest posiadanie w domu kogoś, kto lubi się z takim berbeciem bawić – u nas tym kimś jest jego ojciec. (Bo starsze dzieci doskonale potrafią bawić się same, bez wsparcia rodziców!)
Powiem wprost: cześć nazywam się Natalia, u nas od zabawy jest przede wszystkim ojciec i nie mam z tym żadnego problemu. 😀
Przyznam, że gdy słyszę czasem ubolewanie matek nad tym, że one „są od” nudnej roboty typu karmienie, ubieranie i przewijanie dziecka, natomiast ojcu przypada rola „tego od” fascynujących wyzwań typu zabawa i spacery, trochę się dziwię. Co stoi na przeszkodzie, żeby to zmienić i zaangażować siebie do „ciekawej” roboty, a ojca do „nudnej”? Przecież to kwestia podziału zadań. U nas sytuacja wygląda tak, że ja, ze względu na charakter pracy męża, spędzam z synem więcej czasu, ale gdy jest czas ojca, to jest w bycie z synem zaangażowany od A do Z: oprócz zabawy i spaceru, przewija go, karmi, poi, przebiera, kąpie: nic co związane z obsługą dziecka nie jest mu obce. I dobrze, bo tego rodzaju czynności również budują ich więź i syn jest związany z tatą równie mocno jak ze mną.
Gdyby syn miał wskazać, kto jest lepszym Animatorem Czasu Wolnego to wskazałby ojca, który bardzo chętnie się z naszym „dzidziusiem” bawi, ale szczerze mówiąc, nie mam z tym problemu, ba, cieszę się, że mam wtedy święty spokój. 😀 Nie czuję się zazdrosna, gdy mąż bawi się z naszym synem, przecież w każdej chwili mogę do tej zabawy się włączyć i czasem to robię! Na chwilę, bo jak wiecie niezbyt nie przepadam za zabawą, o czym pisałam tutaj. 😉
Skoro u nas od zabawy jest przede wszystkim ojciec, który i w życiu i w zabawie najbardziej lubi projektowanie, budowanie i konstruowanie, to kiedy dostałam propozycję przetestowania klocków Magicube, od razu spytałam męża, czy chce w to wejść – chciał. 😀
Magicube to magnetyczne kostki dla najmłodszych, stymulujące wyobraźnię i kreatywność małych umysłów. Można je łączyć w dowolnym kierunku i tworzyć konstrukcje 3D.
Zestawy Magicube zawierają różne rodzaje tematyczne: zwierzęta polarne, zwierzęta rzeczne, park safari i owoce.
Dzięki temu, że klocki są magnetyczne, można układać je w dowolnej konfiguracji, bez brania pod uwagę prawa grawitacji, co pozwala na uruchomienie dużych pokładów wyobraźni. Wysoka klockowa wieża aż tak łatwo nie upada, dzięki czemu nie musimy mierzyć się z frustracją malucha rozczarowanego klęską konstrukcji, a kto ma dziecko około 1,5 roku wie, jaki to mały złośnik. 🙂
Do części zestawów dołączane są naklejki, które można naklejać na kostki.
Nie lubię publicznie chwalić męża, więc przychodzi mi to z trudem, ale niech stracę! 😉 Otóż mój mąż był dla mnie zawsze Wzorowym Przykładem Rodzica Bawiącego Się. Przyjrzałam się, co robi podczas zabawy dobrze i oto zapis z moich obserwacji:
Nie narzuca stylu zabawy, po prostu dziecku w zabawie towarzyszy. Podąża za dzieckiem, pozwala się prowadzić w zabawie tam, gdzie berbeć chce. Nie zależy mu na tym, by być w zabawie przewodnikiem. Pozwala dziecku przejąć stery.
Akceptuje pomysły dziecka, jeżeli na przykład łączy klocek żółwia z klockiem jabłka, nie udziela mu reprymendy. 🙂 Nie boi się łamać zasad. Najważniejsze przecież jest, by zabawa dawała przyjemność. Zabawa to nie obowiązek!
Ma szczerą frajdę z zabawy z dzieckiem: czasem gdy na nich patrzę, widzę dwóch chłopaków, których wcale nie dzieli 40 (!) lat różnicy. (uświadomiłam sobie właśnie, że mój tato został dziadkiem, gdy miał 43 lata :). A może to po prostu kwestia radości ze wspólnego spędzania czasu?
Podczas zabawy, zapomina o tym, że jest dorosłym. Nie analizuje, nie wymądrza się (tak jak ze mną podczas rozmowy!), po prostu razem z dzieckiem uruchamia wyobraźnię Jak to powiedział Einstein:
Logika zaprowadzi Cię z punktu A do punktu Z. Wyobraźnia zaprowadzi Cię wszędzie.
Partnerem dzisiejszego wpisu były klocki Magicube, które są naszym zdaniem dobrym „narzędziem” do stymulowania małych umysłów: rozwijania wyobraźni przestrzennej, kreatywności, fantazji, inwencji twórczej i polecamy je, na przykład jako prezent na Gwiazdkę.
Równocześnie nie polecam wpadania w obsesję zastanawiania się, czy zabawa jest wystarczająco edukacyjna i rozwijająca, po prostu cieszmy się wspólnym spędzaniem czasu. 🙂
Na części zdjęć widzicie całą naszą trójkę, bo gdy odwiedziła nas Magda z Małego Kadru ze swoim obiektywem usadowiliśmy się na podłodze wszyscy razem, choć przyznam, że to nieczęsty widok, bo zwykle gdy jedno z nas bawi się z synem, drugie korzysta z chwili „wolności” i odwrotnie. Pomyślałam sobie niedawno, że zaczyna to być niepokojące, warto jednak czasem spędzać czas razem, a nie tylko obsesyjnie „wykorzystywać wolne chwile, gdy z dzieckiem siedzi drugi rodzic”. Postaram się to od grudnia zmienić i obudzić w sobie trochę beztroskiego dziecka. 🙂