Czy macie czasem wrażenie, że producenci urządzeń zawierających monitory: smartfonów, komputerów, telewizorów itp. używają w procesie produkcji jakieś tajemniczej substancji przyklejającej nas do ekranów tychże?

fot. Zielony Koperek

To pewnie jakaś bardzo cieniutka, niewidoczna wręcz nitka, łącząca monitor z naszym umysłem, wydzielająca przy tym mnóstwo hormonów szczęścia. Dotyczy to zwłaszcza dzieci. Gdy rodzic próbuje tę nić przerwać – dziecko protestuje. Moja rodzina dość często zaplątuje się w sieć tych nitek.

Gdybym miała tak zwane parcie na szkło, dość często serwowałabym Wam teksty pod tytułem: „Nishka w Pytaniu na Śniadanie”, „Nishka w The Oprah Winfrey Show” i takie tam. Od czerwca otrzymałam trzy propozycje wystąpienia w telewizyjnych programach i za każdym razem odmawiałam.

Nie dlatego, że jestem zblazowana czy rozkapryszona, dyskryminuję telewizję lub że unikanie mediów jest elementem mojej strategii marketingowej. Nie. Po prostu nie po drodze było mi z tematami rozmów, w których miałam uczestniczyć. A wystąpić tylko po to, by wystąpić nie było wystarczającym argumentem. Wolałam więc pozostać w swojej strefie komfortu, przed swoim małym monitorkiem i telewizyjnym kamerom mówiłam NIE. Do wczoraj.

Ten rysunek, wykonany przez moją młodszą córkę: Mistrza Programu Paint, oraz – nie bójmy się tego określenia – Mistrza Ortografii, znalazłam niedawno zapisany na pulpicie mojego komputera.

Pasuje do dzisiejszych rodzinnych dialogów jak ulał. Stół, goście, niepokój związany z tym kiedy zacznie się impreza, a nawet urodziny: wszystko w przeciągu ostatnich dni przeżyliśmy.

Ostatni weekend spędziłam bez prądu. I to na własne życzenie… Dlaczego? Dlatego, że kilka tygodni temu zadeklarowałam (tutaj), że jeżeli do akcji Godzina Dla Ziemi przystąpi 90 tysięcy osób, spędzę dwa dni bez prądu. Prawdę mówiąc nie wierzyłam, że tak się stanie. Gdy do akcji przystąpiło ponad 100 tysięcy osób, na brzegu rzeki Biebrzy usiadłam i płakałam (ze strachu, nie że ze wzruszenia!).

wwf

 Zapraszam na relację z tych dwóch nishkowych dni unplugged.

Moja 13-letnia córka, zwykle ze słuchawkami na uszach, z których rozbrzmiewa hip hop rap, z tabletem w ręku, podekscytowana lajkuje posty na Facebooku i odpowiada na pytania na Asku. Uczennica gimnazjum sportowego zafiksowana na punkcie sportu. Na szczęście jest na bieżąco nie tylko z tym, co aktualnie dzieje się w Soczi, wie też, co dzieje się na Majdanie. Interesuje się światem, nie tylko tym bezpośrednio ją otaczającym. Od najmłodszych lat staraliśmy się rozbudzić w niej tę ciekawość świata.

— Proszę natychmiast wyłączyć ten program — nakazuję jak zwykle.

— Mamo, my dzięki programowi „Trudne sprawy” doceniamy ciebie i tatę! Widzimy, że u nas w domu nie jest aż tak źle! – córka jak zwykle przekonuje mnie.

Jestem nieugięta i wyłączam telewizor, choć wiem, że może się to wiązać z odebraniem mi praw rodzicielskich (vide „Jak odebrano mi prawa rodzicielskie?”).

Dzieci, a jest ich trójka, bo gościmy jeszcze kolegę moich córek, tworzą wokół siebie harmider, gwar, wrzawę, zgiełk, rumor, słowem: hałas. Dom tętni życiem, ale gdy zaczyna dosłownie tętnić, a ja mam akurat gorszy moment (znacie to uczucie, prawda?), proszę je,  zniecierpliwiona i poddenerwowana:

Zamiast oburzać się serialem „Nasze matki, nasi ojcowie”, lepiej wytłumaczmy dzieciom jak wygląda świat. W szkole niekoniecznie ich tego nauczą. Kilka dni temu nauczycielka mojej córki powiedziała na lekcji, że jedyną normalną religią jest religia chrześcijańska…
W kontekście toczących się od wczoraj dyskusji o tym, czy można emitować serial, który przedstawia historię przekłamując ją i upraszczając i strachu przed tym, że widzowie przyswoją sobie właśnie taki – wypaczony obraz historii – nasuwa mi się refleksja o tym, kto powinien edukować społeczeństwo i mówić im, jak jest naprawdę. Telewizja? Rodzice? Szkoła?