Półtora roku temu, moja młodsza, wówczas 10-letnia córka, wróciła ze szkoły wyraźnie zbulwersowana i opowiedziała mi wstrząsającą historię.
– Wiesz mamo, jest taka darmowa gra na telefon, nazywa się My Talking Angela, ma ją dużo moich koleżanek i dziś się dowiedziałam, że jest bardzo niebezpieczna.
– Opowiadaj – zainteresowałam się.
– W oczach Angeli zainstalowana jest kamerka, przez którą pedofile podglądają dzieci korzystające z tej aplikacji i próbują się z nimi spotkać. Koleżankę mojej koleżanki Angela spytała o adres i ona napisała wymyślony, żeby ją zmylić, i na ekranie pojawiło się „KŁAMIESZ”, a po chwili pokazał się prawdziwy adres tej koleżanki. Ta kotka go znała.
– Kotka?
– Bo Angela to kotka.
– A w jej oczach, jak się dokładniej przyjrzeć, odbija się pokój, w którym siedzi ten mężczyzna, który pyta dziewczynki o adres. No i tej aplikacji nie da się odinstalować z telefonu i on porwał już na świecie kilka dziewczynek bawiących się z Angelą – wyliczała przerażona.
Milczałam, zastanawiając się, co powiedzieć.
– Mamo – zaśmiała się. – Przecież wiadomo, że to nieprawda.
– Wymyśliłaś teraz tę historię?
– Nie. O tym mówi dużo osób. Ale ja w to w nie wierzę. Przecież to głupie i niemożliwe.
Ucieszyłam się, że córka zachowuje zdrowy rozsądek i nie wierzy w tego typu historie, choć nie byłabym sobą, gdybym nie wykorzystała tej rozmowy do pogawędki o tym, że w sieci naprawdę mogą czyhać pedofile i że nigdy nie powinna rozmawiać z nieznajomymi, podawać im danych o sobie, wysyłać zdjęć, a już w żadnym wypadku nigdy spotykać się z nieznajomymi bez mojej wiedzy.
– Tak, wiem, przecież mówiłaś mi już to nie raz. Ale nie będziesz mi teraz kazać usuwać z telefonu aplikacji o kotce Angeli, dobra? – zaśmiała się.
Powyższa historyjka o grze My Talking Angela, popularna nie tylko w Polsce, ale i w USA to typowa urban legend: miejska legenda, czyli pozornie prawdziwa informacja o elektryzujących wydarzeniach, „które mogą przytrafić się każdemu z nas”, nosząca w sobie znamiona prawdopodobieństwa. Ze względu na szokujący przekaz rozprzestrzenia się bardzo szybko, a rozpowiadające ją osoby relacjonują wydarzenia, jako te, które zdarzyły się naprawdę. Robią to poprzez przytaczanie wiarygodnych świadków wydarzeń: „znajomej mojej szwagierki”, „kolegi brata” itd. Nie kłamią ani nie konfabulują świadomie – naprawdę w to wierzą.
Tak jak my, będąc dziećmi, wierzyliśmy w czarną wołgę krążącą po ulicach i mogącą nas porwać…
(swoją drogą, jaka piękna ta wołga ♥).
We współczesnych miejskich legendach królują porywacze grasujący na nasze dzieci w galeriach handlowych.
W moim mieście, w Galerii Alfa przy ulicy Świętojańskiej, matce nagle podczas zakupów zniknęło dziecko. Spanikowana zaalarmowała ochronę, która po kilku godzinach znalazła dziecko zamknięte w toalecie: przebrane w inne ubrania i z głową wygoloną na łyso….Na szczęście przeżyło. Uff.
Najbardziej wstrząsająca była jednak historia, która wydarzyła się w jednym z naszych białostockich lokali weselnych. Naprawdę trudno w to uwierzyć, ale tak było: otóż pan młody, przenosząc pannę młodą przez próg, uderzył jej głową w futrynę, w wyniku czego poniosła śmierć na miejscu. 🙁 Wdowiec, nie mogąc znieść tej myśli, powiesił się na drzewie. I tak z jednego wesela zrobiły się dwa pogrzeby. 🙁
Czy u Was w mieście również zdarzyła się taka przeraźliwie smutna historia? A może podobna, tylko że panna młoda podczas weselnego tańca potknęła się i uderzyła skronią o kant stołu? 🙁 I to zdarzyło się NAPRAWDĘ: na weselu znajomego waszej koleżanki?
Jeżeli w to uwierzyliście, padliście ofiarą miejskiej legendy. Głowa do góry, ja też uwierzyłam w tę historię i zdemaskowałam ją dopiero po kilku dniach. 🙂
Miejską legendą są też donosy o rzekomo popularnej wśród młodzieży gimnazjalnej zabawie seksualnej w słoneczko, w wyniku której nastolatki zachodzą w ciążę, nie wiedząc nawet, kto jest ojcem dziecka, bo przecież akt seksualny następuje rotacyjnie po promieniach słońca, które tworzą roznegliżowane ciała gimnazjalistek. Chłopcy zachodzą je od tyłu. :/
Przy okazji, mam wreszcie okazję, żeby podzielić się z wami heheszkiem.
– Włóż od tyłu – szepnęła kobieta do mężczyzny.
– Żółw – odparł po chwili namysłu.
Inną bardzo szkodliwą miejską legendą jest ta o „niebieskim wielorybie”, grze w w którą rzekomo grają nastolatki w Rosji i przykład z nich biorą dzieci w innych krajach. Przyjrzał jej się Blog Ojciec w tym tekście.
Wszystkie miejskie legendy budzą olbrzymie emocje, dziwią, zaskakują, przerażają i ostrzegają przed rzekomym niebezpieczeństwem. Można uznać, że pełnią pozytywną rolę: uruchamiają w głowie alarm i czujność, skłaniają do czuwania nad bezpieczeństwem dzieci w sieci, niespuszczania z nich oka w galeriach handlowych, przestrzegania ich przed zdemoralizowaniem itd.
A jednak te historie są okropne, bo bazują na strachu i podsycają poczucie zagrożenia, a gdy mowa o dzieciach, to wiadomo, że rodzice są chłonni tych opowieści, bo chcą uchronić pacholę przed tragedią, niebezpieczeństwem i zejściem na złą drogę. A najgorsze, gdy miejskie legendy, oprócz wzbudzania trwogi, podsycają też stereotypy. Dzieci porywane w galeriach handlowych (kiedyś w parkach i na ulicach) są zwykle ofiarami OBCYCH INNYCH: cudzoziemców, cyganów, uchodźców (informacja o zbiorowych gwałtach na niemieckich kobietach dokonanych przez uchodźców na Sylwestra również była nieprawdziwa), homoseksualistów, słowem: ludzi o odmiennym kolorze skóry, narodowości, orientacji seksualnej, religii itd.
W ubiegłym wieku ludność była straszona Żydami porywającymi chrześcijańskie dzieci, których krew była im potrzeba do wyrobu macy. Te antysemickie miejskie legendy doprowadziły do tragedii.
W tym kontekście fake newsy, czyli nieprawdziwe informacje pojawiające się w sieci, które ostatnią robią furorę, są doprawdy banalne i niegroźne.
No dobra, to żadna nowość, kto zna wydawany od lat 50. ubiegłego wieku komiks Tytus, Romek i Atomek ten doskonale kojarzy gigantyczny palec wysysający wiadomości…
Nie mam żalu do Łukasza Jakóbiaka, który wkręcił cały internet, że został zaproszony do show Ellen De Generes ani marki odzieżowej, która zbajerowała nas, że zakochana dziewczyna szuka Wojtka z Polski. Cóż, mieli taki pomysł na akcję i nikomu tym krzywdy nie wyrządzili. Ale też nie jestem entuzjastką tych działań. Nie lubię, gdy ktoś mnie nabija w butelkę, może dlatego, że jestem bardzo łatwowierna: kilka lat temu, na Prima Aprilis (!) moja MAMA wkręciła mnie, że jest w ciąży i ja w to uwierzyłam. 🙂
Porównuję te dwa zjawiska, bo zarówno urban legends jak i fake news wprowadzają odbiorców w błąd i bardzo szybko – ze względu na swoją sensacyjność – rozprzestrzeniają się oraz – i to najważniejsze – wywołują silne emocje. STRACHU przed pedofilami, porywaczami dzieci, lekarzami, którzy amputują nie tę nogę, którą trzeba i zaszywają podczas operacji w brzuchu nożyczki, ZŁOŚCI: na satanistów którzy niszczą nagrobki, polityków lub gimnazjalistów, którzy urządzają orgie oraz… RADOŚCI z powodu sukcesu i zakochania.
Jak sobie z nimi radzić i nie wierzyć? W przypadku fake news polecam tekst Kasi Gandor 7 sposobów na wytropienie nieprawdziwego newsa. W przypadku urban legend: uruchomić zdrowy rozsądek. W przypadku „wkrętów”, mhm.. włączyć poczucie humoru? (choć mnie nie śmieszą i koniec kropka).
Tymczasem chciałabym Wam opowiedzieć pewną historię. Otóż znajoma brata mojego męża jechała samochodem i nagle skończyło jej się paliwo. Stanęła więc przy drodze, żeby zatrzymać autostop, machała ręką, machała, gdy wtem…