O współczesnej iluzji idealnych małżeństw i związków

.
–  Jak to jest, że do ślubu wszystko jest super hiper fajnie, a po ślubie nagle wszystko zaczyna się walić? Czy ludzie są tak ślepi i urzędnik otwiera im oczy, czy to może urzędnik wyzwala demona w małżeństwie? – spytał mnie niedawno Czytelnik.

Już chciałam odeprzeć, tak jak i inne osoby, które włączyły się w rozmowę, że może to mieć związek z tym, że zamieszkali razem, ale Tomek edytował wówczas komentarz, dodając:

– Chodzi o pary, które już mieszkały razem przez dłuższy czas przed ślubem. Wiadomo, że pary, które zamieszkają razem dopiero po ślubie są bardziej narażone na „skarpetki na podłodze”, „talerz nie tam gdzie trzeba”, „dlaczego mi nie zrobiłeś herbaty, skoro wiesz, że po pracy lubię wypić herbatę?”. Ale co z parami, które, mieszkając razem, przeszły cały ten okres, a tu nagle bum, jeden podpis w urzędzie i nagle stają się dla siebie wrogami?

Może nie od razu bum po podpisie, ale rzeczywiście zdarza się, że dość szybko po zalegalizowaniu związku pojawia się kryzys. I sama swoje pierwsze tygodnie i miesiące po ślubie, które akurat dla nas oznaczały równocześnie początek doświadczenia ze wspólnym zamieszkaniem – wspominam niezbyt miło, rzeczywiście jakby wstąpił w nas demon. 🙂

Wiadomo, każda historia jest inna, ale chcąc pokusić się o generalizację, dochodzę do wniosku, że na współczesny kryzys związków (w USA rozwodzi się już co druga para, w Polsce co trzecia) może mieć wpływ kilka czynników.

Dlaczego współcześnie tak trudno być razem?

(współcześnie, bo domyślam się, że nasi rodzice i dziadkowie nie mieli takich dylematów jak my i rzadko kto zadałby pytanie, jak mój Czytelnik).

Strach przed zobowiązaniem i utratą wolności 

Podpisanie papierów w urzędzie stanu cywilnego lub powiedzenie sakramentalnego „TAK” przed ołtarzem przenosi nas do innej fazy życia, zmienia stan wolny (określanie osoby niezamężnej „wolną” rzeczywiście może budzić grozę ) na stan niewolny, bo żonaty lub mężaty. Jak mówi  prof. Bogdan de Barbaro, psychoterapeuta par i psychiatra:

Do kryzysu często dochodzi w momencie zmiany fazy życia. I przejście z tego stanu, nazwijmy to umownie – narzeczeństwem do wczesnego małżeństwa – niewątpliwie taką zmianą jest.

Dlaczego sam fakt zalegalizowania związku miałby rodzić w związku kryzys? Na moje oko może to być związane ze strachem przed zobowiązaniem. Żyjemy w kulturze gloryfikującej wolność i kult jednostki. Bądź sobą! Możesz wszystko! Pokaż najlepszą wersję siebie! Bądź elastyczny, plastyczny, nie bój się zmian i rewolucji! Tymczasem wzięcie ślubu oznacza złożenie deklaracji: od dziś idziemy przez życie razem i bierzemy nawzajem siebie pod uwagę. I rzeczywiście w  świecie obiecującym cudowne niespodzianki, świadomość,  że od teraz musimy w swoich wyborach liczyć się z drugą osobą, czasem dla niej z czegoś zrezygnować, coś poświęcić, ustalić, uzgodnić i znieść jej obecność, może być uciążliwa i budzićć lęk. I wielu z nas, zamiast mu się przyjrzeć, zrzuca ciężar i złość na świeżo upieczoną żonę lub męża. Przecież gdyby jej lub go nie było, problem nie istniałby. – wydaje nam się.

 Hedonizm, kult szczęścia i satysfakcji

Oczekujemy od życia, a więc również od związku, że da nam rozrywkę, radość, szczęście i mnóstwo innych fajerwerków. I jeżeli pojawia się jakiś zgrzyt, najchętniej chcemy się z tej niekomfortowej sytuacji wymiksować, odlubić, przestać obserwować, opuścić grupę.

Celem współczesnego człowieka staje się maksymalizacja szczęścia, chce wycisnąć z życia jak najwięcej dobrego, wesołego, ładnego, sprawnego, miłego! Związek ma nam przynosić mnóstwo dobrych emocji, PLUSÓW i KORZYŚCI: fantastycznego porozumienia ciał i dusz, extra radości związanej z realizowaniem wspólnych pasji, doskonałego seksu, na który zawsze mamy ochotę, bo przecież wciąż nieziemsko siebie pożądamy, absolutnym brakiem złych emocji: złości, znudzenia, smutku, strachu i innych, których aż nie chce się wymieniać.

Znów pozwolę sobie zacytować prof. de Barbaro, który świetnie to ujmuje, mówiąc:

Coraz częściej wchodzimy w małżeństwo z nastawieniem, że ma ono dawać wolność, rozrywkę i pozwalać na nieograniczony rozwój. Ma być mi dobrze, a jeśli nie jest, no to związek przestaje mieć sens.(…) Bo przecież miało być ciągle nadzwyczajnie. Zamiast próbować przetrwać pierwszy kryzys, naprawić, pary uciekają od siebie. I każde szuka nowej osoby, z którą już na pewno będzie zawsze świetnie. „

Mit romantycznej miłości

W reklamach, serialach, teledyskach, filmach, na instagramach i facebookach u celebrytów i influencerów zderzamy się wciąż z idealnymi związkami, miłością namiętną, romantyczną, ekscytującą, zapierającą dech. Świadomie użyłam słowa „zderzamy”, bo gdy porównujemy je do naszych zwykłych związków, czujemy coś na kształt kolizji, gdzie po jednej stronie mamy idealny bajkowy związek zakochanych połówek jabłka, a po drugiej stronie nasz związek, w którym bywa miło, ale bywa też niemiło.

 

Skoro jesteśmy przy metaforze jabłek, to wiedzcie, że – jak sugerują psycholodzy, np. Spike Lee i Nickolas Schwarz, którzy przeprowadzili ciekawy eksperyment, patrzenie na miłość jako przeznaczenie lub odnalezienie drugiej połowy powoduje, że partnerzy, w momencie gdy pojawi się w związku jakiś problem, zgrzyt, konflikt itp. są swoją miłością bardziej rozczarowani niż ci, którzy do swojego związku używają metafory wspólnej drogi, w której zawiera się również wspólne pokonywanie przeszkód.

 

Koncepcja miłości niczym dwóch połówek jabłka, które się odnalazły i świetnie do siebie pasują, jest wyidealizowana, zejdźmy na ziemię i popatrzymy na miłość jak na drogę. 🙂

Brak miejsca na kłótnie, złość i kryzysy

Tymczasem, jak przekonują psychoterapeuci i psycholodzy, np. Stanley Ruszczyński w „Psychoterapii par”, w związku poza miłością, jest również miejsce na nienawiść i nie jest ona niczym złym.

„Bo właśnie im bardziej się kogoś kocha, tym większe prawdopodobieństwo, że będzie czuło się momenty nienawiści do tej osoby. (…) Miłość i nienawiść są bardzo blisko siebie. (…) Przeciwieństwem miłości jest obojętność, a nie nienawiść, jak się powszechnie sądzi. Jeśli jest nienawiść, to jest jeszcze jakaś nadzieja, jakaś niezrealizowana potrzeba, jakieś pragnienie. Obojętność to stan, w którym już nie ma znaczenia, i jest ona znacznie bardziej toksyczna.”

Oczywiście, żeby nie było wątpliwości, kłócić i nienawidzieć też trzeba umieć (i podkreślmy: momenty nienawiści, a nie nienawiść jako dominujące uczucie) i między małżonkami nie powinno być poniżania, pogardy, wrogości oraz czwartego tzw. jeźdźca Apokalipsy kłótni: defensywności, czyli unikania za wszelką cenę konfliktów i zamiatanie ich pod dywan. To sytuacje, w których np. mąż chce podnieść jakiś ważny dla niego temat, a żona wiedząc, że wyjdą z tego kłopoty, mówi:

–  Oj przestań kochanie, nie rozmawiajmy o tym, nie ma tematu, nie rób z igły widły, porozmawiajmy o czymś przyjemnym.

Z wieloletnich badań na parach psychologa Johna Gottman wynika, że właśnie: pogarda, poniżanie, wrogość i defensywność są czterema najgorszymi strategiami w kłótni, najszybciej prowadzącymi do rozpadu związku.

Zatrzymać się na zawsze na etapie zakochania

A nigdy się nie kłócić? I całe życie przeżyć niczym w sielance i bajce? Tak się nie da. I tak jak w pewnym momencie kończy się beztroski związek matki z niemowlęciem/maluchem i dziecko zaczyna matkę momentami irytować i chce od niego odpocząć i mieć przestrzeń tylko dla siebie, co nie znaczy, że mniej je kocha, podobnie jest w związku.

Zakochanie, zwane przez psychologów fazą passionate miłości, charakteryzujące się motylkami w brzuchu, stanem euforii i rozanielenia na myśl o drugiej osobie, rozpierającej chęci bycia blisko niej, erotycznym oszołomieniu w żadnym związku nie utrzymuje się wieczność. Ba, trwają zwykle maksymalnie dwa, trzy lata. Pisałam o tym kiedyś więcej w tekście Ciesz się, że nie jesteś już zakochana.

Zanim podejmiemy decyzję o rozstaniu, może warto przekonać się, co czeka nas dalej: gdy zostaniemy ze sobą. Bowiem miłość nie musi kończyć się wraz z końcem zakochania i pojawieniem się problemów i kryzysów. 

Można też, jeżeli już nie wiemy, jak sobie poradzić, iść na małżeńską terapię, o czym pisałam tutaj.

*

Wszystkie dzisiejsze cytaty, którymi wzbogaciłam swój tekst, pochodzą ze świetnej książki „Kochaj wystarczająco dobrze. Dlaczego związek wystarczająco dobry jest lepszy niż związek idealny?” w której Agnieszka Jucewicz i Grzegorz Sroczyński rozmawiają z wyśmienitymi psychologami, psychoterapeutami, seksuologami, m.in. Bogdanem Barbaro, Wojciechem Eichelbergerem, Bogdanem Wojciszke, Alicją Długołęcką i innymi. Polecam! Czyta się ją przyjemnie ze względu na formułę rozmowy, wywiadu-rzeki oraz treść, która otwiera oczy na wiele spraw związanych z życiem w związku.

Komentarze: