Spotkanie z Jackiem Żakowskim

Jacek Żakowski od lat gości w naszym domu co najmniej dwa razy w miesiącu. Bardzo sobie z mężem cenimy jego towarzystwo i z chęcią słuchamy, co ma do powiedzenia na temat kondycji polskiego, społeczeństwa, edukacji, polityki, gospodarki. Rozmowy z nim zawsze nas fascynują, intrygują i intelektualnie stymulują.

jacek1fot. Zbigniew Krzywicki

Oczywiście zagalopowałam się:  to nie rozmowy, to nie dialog, to monolog Jacka Żakowskiego, wszak on nie słucha, co my mamy do powiedzenia. Nie, żeby był nieuprzejmy, po prostu nie wie, że istniejemy! My zaś, owszem gościmy go, ale wyłącznie za pośrednictwem mediów: patrząc nań przez szklany ekran w Telewizji Polskiej lub TVN, słuchając go za pośrednictwem fali radiowych Radia Tok Fm, bądź czytając na łamach „Polityki”.

Przełom nastąpił w miniony piątek: miałam okazję pozmawiać z nim na żywo! Otóż Jacek Żakowski był prelegentem organizowanego przez Instytut Socjologii Uniwersytet w Białymstoku oraz Stowarzyszenie na rzecz Kultury i Dialogu 9/12 sympozjum „Różnorodność- podaj dalej” .

jacek-żakowskifot. Zbigniew Krzywicki

Jacek Żakowski wystąpił z wykładem „Dyskryminacja: to się zaczyna w szkole”. Opowiadał o tym, czy nasz system oświatowy jest przygotowany do kształtowania postawy tolerancji. Odpowiedź nie była krzepiąca: dyskryminacja jest zakorzeniona w rywalizacyjnej metodyce pedagogiczno-szkolnej. Polski system szkolny, a nawet przedszkolny, sprzyja budowaniu upośledzonych więzi społecznych: w których brak lub nikła ilość zaufania, umiejętności współpracy, otwarcia na innych, współdziałania, za to dużo nieufności, zgubnej rywalizacji, myślenia tylko o sobie („kto napisał najlepsze wypracowanie”, „patrz na siebie, nie patrz na innych”, „myśl, żeby tobie było dobrze, każdy tak myśli”, „dzieci, które stać, jadą na wycieczkę, reszta zostaje”). Rywalizujące przedszkolaki wyrastają na rywalizujących uczniów, a ci na studentów (notatek już się nie pożycza, notatki się odsprzedaje). Pana Jacka słuchało się świetnie, godzina minęła jak chwila.

Jako że w życiu kieruje się w dużym stopniu emocjami i czasem najpierw robię, potem myślę, nie mogłam się powstrzymać i na fali radości, że widzę Jacka Żakowskiego i poczucia, że mogę poprzeć to, o czym opowiadał przykładami z życia moich córek wziętymi, podeszłam do niego po wykładzie. Pozwolicie, że opowiem Wam, o czym mu opowiedziałam.

jacek4fot. Zbigniew Krzywicki

 JEDYNA NORMALNA RELIGIA

Nauczycielka przyrody mojej starszej córki (wtedy uczennicy VI klasy szkoły podstawowej) po wysłuchaniu przygotowanego przez jednego z uczniów referatu o różnych religiach świata, stwierdziła, że… jedyną normalną religią jest religia chrześcijańska (opisywałam to tutaj). Byłam zbulwersowana i odetchnęłam z ulgą, że moja córka również.

– Mamo, przecież to rasizm, prawda? Przecież są różne religie i żadna nie jest lepsza od innej, a niektórzy w ogóle nie chodzą na religię i to nie znaczy, że są nienormalni, prawda?

ZAMIAST SKARŻYĆ SIĘ NA SIEBIE, WSPIERAJMY SIĘ

Wychowawczyni nauczania początkowego mojej starszej córki bardzo dbała o to, żeby wśród dzieci nie było kategoryzowania, dzielenia na gorszych i lepszych. Pamiętam, jak prosiła nas na wywiadówkach, byśmy uczyli swoje dzieci szacunku do innych, wyrażała swoje niepokoje związane z tym, że w klasie wytworzyła się grupa dzieci uważających się za lepsze (zdolniejsze, modniejsze, bogatsze) i dyskryminująca tych „gorszych”. Opowiadała nam również, nieco zażenowana, że jest przerażona szerzącą się modą na SKARŻYPYCTWO. Nie było dnia, żeby kilkoro uczniów nie podeszło do niej na przerwie i nie poskarżyło się na innych. Miała wrażenie, że uczniowie wprost lubują się w donoszeniu na innych, zwykle w wyjątkowo banalnych tematach: a to ktoś coś wylał, zarysował zeszyt, odrobił lekcje na korytarzu, zapomniał ołówka.

– Zamiast pożyczyć koleżance ołówek, skarży się na zapominalską nauczycielce. Proszę państwa, to jakaś plaga: porozmawiajcie ze swoimi dziećmi i wytłumaczcie im, że nieładnie się skarżyć! Trzeba sobie pomagać, a nie rywalizować ze sobą!

UCZNIU, I TAK CI SIĘ TO NIE UDA, JESTEŚ ZA SŁABY

Niestety nie mogę tego powiedzieć o wychowawczyni mojej młodszej córki, uczennicy II klasy szkoły podstawowej. Kilka dni temu oburzona opowiedziała mi o tym, że jeden z uczniów z jej klasy, który wyraził chęć uczestniczenia w kółku matematycznym (do którego nauczycielka zaprosiła wszystkich chętnych uczniów z klasy) usłyszał od pani, żeby dał sobie spokój z tym kółkiem:

– Przecież ty nawet nie umiesz dobrze czytać, nie poradzisz sobie na kółku – rzekła do niego przy wszystkich uczniach.

Okropieństwo! Jak można odbierać dziecku szansę, odcinać mu skrzydła, zniechęcać, utwierdzać w tym, że jest gorszy, nie nadaje się? Jedyne, co mnie w tej historii ucieszyło, to oburzenie mojej córki, która postrzegła zachowanie pani jako niepokojące i nieodpowiednie.

ZAPRASZAMY NA ŚRODEK SALI NAJLEPSZYCH UCZNIÓW

Kilka miesięcy temu, na zakończeniu roku szkolnego mojej młodszej córki (wtedy absolwentki I klasy szkoły podstawowej) na „scenę” zaproszone zostały dzieci, które osiągnęły najlepsze wyniki w nauce oraz wzorowe zachowanie. Spotkały ich oklaski, gratulacje, uroczyste wręczenie nagród i świadectw. Jedna z dziewczynek, niewyczytana, zalała się łzami: sądziła, że skoro nie została zaproszona przez panią dyrektor, nie zdała do następnej klasy. Bardzo mnie to wzruszyło i skłoniło do przemyśleń.

Mimo, że moja córka jest akurat w gronie tych ocenianych jako „naj”, jestem absolutną przeciwniczką takiego kategoryzowania, nagradzania „najlepszych” (czyli często po prostu odważniejszych i pewniejszych siebie, które nie wstydzą się podnieść ręki czy podejść do tablicy) i stygmatyzowania tych „gorszych”: nieśmiałych, mniej pewnych siebie, których tego typu praktyki przyklejania etykietek „tych słabszych” jeszcze bardziej w nieśmiałości i niezaradności utwierdzają. A potem bardzo trudno wyjść im z tej roli.

ZAOPIEKUJĘ SIĘ TOBĄ, PRZEDSZKOLAKU

Trzyletni syn mojej siostry ciotecznej, która mieszka w Bolzano, poszedł kilkanaście dni temu do przedszkola. Dowiedziałam się od niej, że we włoskich przedszkolach nie ma grup jednolitych wiekowo, czyli rozwiązania stosowanego w Polsce: grup 3-latków, 5-latków itd, bowiem dzieci są wiekowo „wymieszane”. Każdy maluch dostaje się pod skrzydła starszaka, który staje się jego opiekunem, pomaga mu, tłumaczy, doradza itd. Potem, gdy ten maluch dorośnie, stanie się opiekunem kolejnego, przedszkolnego nowicjusza. Wszystko po to, by uczyć dzieci współdziałania, opieki nad młodszymi, chęci niesienia pomocy itp. Doskonałe rozwiązanie! Mam nadzieję, że moje wnuki takiego doczekają się.

*

O tym właśnie opowiedziałam Panu Jackowi Żakowskiemu. A przynajmniej chciałam..  Bo kto wie, może w rzeczywistości milczałam… 🙂

jacek2fot. Zbigniew Krzywicki

Komentarze: