Mąż, jak to mąż, ma wiele wad, ale niedawno jego postawa naprawdę mnie rozczuliła.
Podczas wycieczki samochodowej wszyscy zgłodnieliśmy i gdy na stacji paliw tankował, kupił nam zapakowane kanapki.
Musicie wiedzieć, że jestem bardzo wyczulona na sprawdzanie terminów ważności produktów. Nie zjem niczego, co przekracza tę datę, a gdy jestem w sklepie i wybieram np. nabiał to sięgam po ulubione produkty, które mają najbardziej odległy termin, np. dziś mając do wyboru jogurt z datą 2 sierpnia czy 8 sierpnia, wzięłabym ten drugi i sprytnie odsunęłabym ten pierwszy na bok.
Gdy więc mąż wrócił z trzema kanapkami, spośród których dwie kończyły ważność za 3 dni, a jedna jutro, spytałam z pewnym niesmakiem:
– Nie było wszystkich z dalszym terminem?
– Były.
– Pomyliłeś się i wziąłeś tę do jutra przez pomyłkę?
– Nie. Najpierw wziąłem wszystkie takie, ale potem pomyślałem, że sobie wezmę tę z datą do jutra, bo wiadomo, wszyscy będą ją omijali, zmarnuje się i ktoś ją jutro z obsługi wyrzuci.
Wow. Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. Żyjemy w kulturze nadmiaru, ogromne ilości jedzenia marnują się. Niby to jedna kanapka czy jogurt, ale gdy weźmiemy pod uwagę każdą stację paliw czy sklep w mieście, kraju, kontynencie, to robi się z tego konkretna ilość.
I taki właśnie jest mój mąż. Owszem, często robiąc sobie wieczorem kolację, zapomina spytać mnie, czy również mam ochotę ją zjeść, ale tak generalnie umie wychodzić poza własne JA.
🙂