Więc marzeniem mojego 6-letniego syna na Dzień Dziecka było dostanie w prezencie… zupki chińskiej. Nigdy jej jeszcze nie jadł, bo ma tak nieczułą matkę, która zasłania się fatalnym składem takich przekąsek. A znał je z widzenia i zapachu, bo starsza siostra czasem – bez konsultacji z mamą, jak to typowa nastolatka – konsumowała ten pierwszej klasy smakołyk. W pierwszej chwili zaprotestowałam, ale potem pomyślałam empatycznie:
– Cóż, trzeba spełniać marzenia dziecka…
… i w dziecka dniu mu ją kupiłam. Na szczęście, w ferworze emocji związanych z pójściem tamtego dnia do kina, zapomniał o niej, a ja, oddychając z ulgą, schowałam ją do kuchennej szafki. I wtem, i nagle przed chwilą, 5 czerwca, woła:
– Mamo! A co z moim prezentem na Dzień Dziecka? Dziś chcę go zjeść na śniadanie!
a po konsumpcji:
– Błagam, czy za rok też mogę dostać taką zupkę?!!