Fot. Nina Matthews
Zapraszam na świąteczną rozmowę z dwójką wesołych językoznawców! 🙂
Doktorzy Artur Czesak i Łukasz Szałkiewicz jakiś czas temu zawzięli się, że stworzą od podstaw internetowy słownik języka polskiego „szyty na miarę”. Tak powstał Dobryslownik.pl. Raczej nie znajdziecie w nim oczywistych słów w stylu samochód, ale za to mnóstwo takich, które nie występują w innych słownikach, np. Kaspersky, lajk, affluenza czy spoiler. I definicję każdego innego słowa, o które poprosicie, bo prowadzą poradnię językową.
Wiedząc, że są kreatywni, dowcipni i w wiedzę bogaci spytałam, czy mieliby ochotę porozmawiać ze mną o świątecznych ciekawostkach. Na dodatek, w związku z tym, że każdy z nas pochodzi z innej części Polski: Artur mieszka w Krakowie, Łukasz we Wrocławiu, a ja w Białymstoku, mogliśmy wymienić się różnymi regionalnymi ciekawostkami. Oto nasza rozmowa! 🙂
Ubrałam choinkę w buty
Natalia Tur: Ubierać choinkę czy stroić? Jak jest poprawnie?
Artur Czesak: Jako miłośnik regionalizmów od razu powinienem zakrzyknąć, że choinka to jest nie wszędzie. W Krakowie jest drzewko, na Śląsku bywa kryzbaum, a u innych południowych Małopolan, w tym górali – podłaźniczka.
Co do ubierania czy strojenia, oba określenia są właściwie. Gdy już używamy danych słów, to zwykle nie wiemy, czym się kierujemy: czy przyzwyczajeniem, czy czymś, co dopiero eksperci są w stanie określić. I tak jest też ze świętami. Każdy może je obchodzić na własny sposób.
Łukasz Szałkiewicz: Puryści tępią wyrażenie ubrać sweter, więc dla nich to miły czas, mogą przynajmniej ubrać choinkę.
NT: Różnie nazywamy bożonarodzeniowe drzewko, a czy można zauważyć takie zróżnicowanie w nazywaniu postaci, która wręcza nam prezenty lub sprawia, że znajdują się pod choinką?
Gwiazdor, czyli Mikołaj Celebryta
AC: Ależ oczywiście. W Krakowie prezenty wręcza Aniołek, bo Święty Mikołaj ma po 6 grudnia wolne. Pobożni i niepobożni Górnoślązacy życzą sobie bogatego Dzieciątka, a od Wielkopolski po Pomorze rządzi Gwiazdor. Natomiast na Wschodzie jest, zdaje się, Dziadek Mróz, który wcale nie musi być komunistą, jak myślałem w dzieciństwie, lecz postacią z ludowej wyobraźni.
ŁS: Do mnie 6 grudnia przychodził święty Mikołaj, a na Wigilię Gwiazdor, tak to było podzielone.
AC: Ja, w Polsce centralnej, miewałem dwa razy świętego Mikołaja.
NT: Ja, w Polsce północno-wschodniej, również miewałam świętego Mikołaja.
ŁS: A czy przychodził osobiście?
NT: Różnie. Początkowo tak, ale od kilku lat ma tyle roboty, że wpada tylko na moment i zostawia prezenty pod choinką. Przypadkiem akurat wtedy, kiedy dzieci muszą coś sprawdzić w swoim pokoju!
AC: U mnie dokładnie tak samo!
ŁS: Podobno w życiu mężczyzny są cztery etapy związane ze świętym Mikołajem:
pierwszy – wierzy w św. Mikołaja,
drugi – nie wierzy w św. Mikołaja,
trzeci – robi za św. Mikołaja,
czwarty – wygląda jak św. Mikołaj.
NT: Czy zapuszczona broda Mikołaja musi być zapuszczona?
AC: Może być i zapuszczona, i wypielęgnowana.
NT: To jest zjawisko homonimii, prawda?
AC: Tak jest.
NT: Udaję teraz mądralińską, a tak naprawdę wyczytałam to na Waszym blogu – swoją drogą bardzo ciekawy i wciągający, gratuluję! Znalazłam na nim wiele ciekawostek językowych. A nawet przerobiłam żart, który umieściliście w swoim tekście i w moim wykonaniu brzmi następująco:
– Siedzą przy stole wigilijnym domownicy. Nagle słyszą wrzask. Patrzą, a to się obrus rozdarł.
(Nishka śmieje się z własnego żartu)
[su_pullquote align=”right”]Skoro jesteśmy przy stole, dziś w Radiu Akadera opowiadałam, oczywiście z przymrużeniem oka, jak przy świątecznym stole uniknąć rozmów o polityce. Trwający dwie minuty felieton jest do odsłuchania TUTAJ.[/su_pullquote]
Serio, mam zjeść talerz?!
NT: Drugie zjawisko, o którym przeczytałam na Waszym blogu, to polisemia. Zainspirowała mnie ona do zadania Wam kolejnych pytań. Otóż:
Czy można wypić szklankę (suszu)?
Czy można zjeść talerz (pierogów)?
Czy można połknąć łyżkę (kutii)?
AC i ŁS: (chórem) Można!
NT: W Waszym Dobrym Słowniku, oprócz definicji słów i różnych ciekawostek oraz poradni językowej, podajecie również synonimy. Sprawdzę teraz, czy potraficie to zrobić z pamięci, bez Dobrego Słownika! Przy stole wigilijnym nie chcę ciągle rzucać, że coś jest smaczne. Proszę o synonim.
ŁS: Mniam-mniam! (śmiech)
AC: Wyborne, przepyszne, znakomite, przednie, apetyczne, pycha, cymes! A jeżeli jemy coś, co przy każdym kolejnym kęsie odrzuca nas coraz bardziej, możemy powiedzieć, że to „bardzo oryginalna potrawa”. (śmiech)
NT: Zostańmy przy stole i formie, w której zwracamy się do domowników. Mianownik, czyli:
– Ola, jak smakuje ci ten pstrąg?
czy lepiej:
– Olu, jak smakuje ci ten pstrąg?
ŁS: Zwracamy się, tak jak chcemy. Od jakiegoś czasu coraz częściej używamy imion w mianowniku w funkcji wołacza. Zdrobnienia zwykle przyjemniej brzmią w wołaczu: Madziu! zawoła czule tata córeczkę, ale gdy stłucze ona bombkę na choince, to usłyszy z wyrzutem: Madzia! Natomiast dla niektórych imion wręcz naturalny jest mianownik: Rafał, jeszcze karpia? Przecież oficjalnie brzmiałoby: Rafale…
Czy mama wie, że mama powiedziała, że mama pamięta, jak mama
NT: Przez dziesięć lat zwracałam się do teściowej słowami:
– Czy mama pamięta, że mama powiedziała, że mama lubi karpia?
Podczas gdy mój mąż mówił do moich rodziców po imieniu!
– Bożena, pamiętasz, jak powiedziałaś, że lubisz karpia?
A to dlatego, że moi rodzice tuż po naszym ślubie przedstawili mu się z imienia i zachęcili, by właśnie tak się do nich zwracał. Było to dość komiczne, bo siedzieliśmy wszyscy przy jednym stole i ja do swojej teściowej „mamowałam”, a on do swojej od razu po imieniu.
ŁS: To taka bardzo grzeczna forma, mówienie do kogoś w trzeciej osobie, np. Czy babcia może podać mi pierogi?
NT: W pewnym momencie, nie doczekawszy się kroku ze strony teściowej, pozwoliłam sobie na zachowane niezgodne ze standardem „dobrego wychowania” i spytałam, czy nie będzie miała nic przeciwko, żebym zwracała się do niej per „ty”. Nasz dialog brzmiał pewnie jakoś tak:
– Czy mogę o coś mamę spytać? Otóż czy mama nie będzie miała nic przeciwko, żebym zwracała się do mamy per ty? Oczywiście nie mam na myśli używania mamy imienia, lecz formułę „ty”, zamiast „mamy”.
– Ależ oczywiście, mów do mnie, jak tylko masz ochotę – odparła.
Od tego czasu nasza komunikacja jest znacznie przyjemniejsza, bo pozbawiona tego dystansu i napięcia.
AC: I teraz wkraczam ja, ze swoim wątkiem ciekawostkowo-regionalnym. Otóż u nas, na południe od Krakowa, owszem zwracamy się w drugiej osobie, ale liczby mnogiej! Czyli:
– Mamo, weźcie sobie jeszcze trochę bigosu!
– Dziadku, czy idziecie w tym roku na pasterkę?
To taka archaiczna forma okazywania szacunku.
ŁS: Z drugiej strony, w coraz większej liczbie rodzin dzieci mówią do rodziców po imieniu. Dostrzegam to zjawisko, bo jestem na nie wyczulony. Mam sąsiada, którego dzieci nie mówią „Tato”, lecz „Mirku”. Sam sobie czegoś takiego nie wyobrażam.
NT: Ja też. Owszem, czasem córki stroją sobie żarty i mówią do mnie np. „Nishka, głowa do góry” i gdy jest to w konwencji żartów, to śmieję się razem z nimi. Ale tak na poważnie nie wyobrażam sobie, żeby mówiły do mnie per Natalia. Akceptuję wyłącznie Pani Matko! (śmiech)
ŁS: Zacząłem się zastanawiać, jak wspomniane dzieci sąsiada mówią do babci. Muszę się zapytać…
NT: Może „Mamo Mirka”? (śmiech)
Dwanaście potraw, czyli kto to wszystko zje…
AC: Ciekawe, że o wielu zwyczajach dowiadujemy się z książek, filmów, seriali i przedstawień szkolnych, a niekoniecznie we wszystkich rodzinach i kręgach sąsiedzkich były one przestrzegane. Do mnie na przykład nigdy nie przemawiała liczba dwunastu potraw. Nigdy ani ich nikt nie liczył przy tych stołach, przy których zdarzało mi się siedzieć w Wigilię, ani nie było to tak ważne, jak we wszystkich opowieściach, które zdarza się słyszeć w telewizji .
ŁS: Zawsze mówię swojej mamie, że musi być tych potraw dwanaście, a ona na to:
– Kto to wszystko zje, kto to wszystko zje.
AC: Ale wtedy wchodzi kreatywna księgowość i jeśli brakuje, to nagle okazuje się, że ten kompot z suszu może stanowić dwie potrawy, jeśli się wyjmie suszoną gruszkę. (śmiech)
ŁS: Z potrawami na święta to jest tak, że najpierw bronią ci jeść, bo to na święta, a po świętach mówią: jedzcie, jedzcie, bo się zepsuje.
Dziś wigilia wigilii Wigilii
ŁS: Przypomniał mi się dialog z „Rozmów kontrolowanych”.
– Zapraszam Was, towarzyszu, na Wigilię.
– A kiedy robicie?
– 24 grudnia.
– A, to dobrze, to jeszcze przed świętami…
To oczywiście śmieszy, bo większość z nas jednoznacznie kojarzy „wigilię” ze świętami Bożego Narodzenia, jednak tak naprawdę „wigilia” oznacza „dzień przed”, czyli możemy mieć wigilię imienin Andrzeja, wigilię urodzin Natalii i różne inne wigilie. Tylko pisane małą literą, w odróżnieniu od tej bożonarodzeniowej.
NT: Skoro jesteśmy przy pisowni, to jakie jeszcze słowa związane ze świętami Bożego Narodzenia powinniśmy pisać wielką literą?
ŁS: Oj, czas świąteczny jest chyba najtrudniejszym czasem ortograficznie. Na którekolwiek słowo spojrzeć, od A/adwentu, przez W/wigilię, Ś/święta (Bożego Narodzenia) czy Ś/świętego M/mikołaja, po S/sylwester – to same problemy.
NT: A może być sam Mikołaj, bez świętego?
ŁS: Oczywiście. Tak wymieniam te słowa i zacząłem się w duchu śmiać: „Jak Natalia je zapisze?”.
AC: I w ten sposób z miłej pogawędki robi się dyktando. (śmiech)
NT: Na szczęście wyślę Wam wywiad do autoryzacji, więc ostateczna wersja będzie zależała od Was. (śmiech)
ŁS: Niedawno w Dobrym Słowniku otrzymaliśmy pytanie, jak pisać słowo „pasterka”. Jeśli miałbym generalnie coś doradzić, to w razie wątpliwości piszmy wątpliwe słowa małą literą, bo wielka i tak jest nadużywana. Często bowiem wielką literą piszemy wszystko to, do czego mamy emocjonalny stosunek.
A taki (Święty) Mikołaj? Jeżeli widzisz w nim dawnego świętego, to zapewne napiszesz go wielkimi literami, jeżeli zaś postrzegasz go jako postać fantastyczną, jak elfa, hobbita, skrzata czy ogra z jakichś legend czy opowieści fantasy, w którego można wierzyć albo i nie – to wtedy pewnie pominiesz „święty” i użyjesz małej litery. Podobnie z czekoladowym mikołajem: raczej małą literą. Ale że Mikołaj to imię, to we wszystkich znaczeniach bywa pisany wielką.
NT: Trudna ta bożonarodzeniowa ortografia. Wypisałam sobie kilka słów, z którymi można mieć duży problem: rzyczenia, rzłobek, bąbka, hojinka, kolenda.
Przybieżeli do Betlejem pasterze. LOL, przybieżeli?
NT: Można snuć wiele dywagacji na temat starych, dawno już nieużywanych słów, które współcześnie wyśpiewujemy w kolędach, na przykład frazy „przybieżeli do Betlejem pasterze”, tymczasem chciałabym spytać o nowe wyrazy, które na przestrzeni ostatnich kilku lat weszły do naszego codziennego słownika: np. lajki czy Fejs.
ŁS: Bardzo ładne wyrazy. Szybko spolszczone. W słownictwie świątecznym chyba się ostatnio nic cudzoziemskiego nie pojawiło. Choć ciekawe, ilu Polaków zalajkuje w tym roku przy wigilijnym stole karpia.
NT: „Duży lajk dla tej ryby po grecku! Wrzucam najpierw na Insta, a potem do brzucha!” albo „Bardzo proszę nie hejtować mojego śledzia. Wiem, że trochę przesolony.”.
Niedawno moja starsza córka spytana o coś wtrąciła w swoją wypowiedź hasło „XD”. Nie pamiętam dokładnie, jak to było, ale coś w stylu:
– Może zrobisz na wigilię jakąś potrawę? – spytałam ją.
– Z pewnością, mamo XD.
Albo, patrząc jak kot bawi się zawieszoną na choince bombką:
– LOL, ale ma zabawę.
Nie sądzicie, że wtrącanie w wypowiedź ustną emotikonów jest dość zadziwiające?
AC: Mam w domu licealistkę i gimnazjalistkę i potwierdzam, że nieraz w ich wypowiedziach można to usłyszeć. Usłyszeć znak graficzny.
Życzę dla Ciebie Wesołych Świąt!
NT: Charakterystycznym dla Podlasia, czyli regionu, w którym mieszkam, regionalizmem składniowym jest używanie zamiast celownika przyimka dla z dopełniaczem. I tak Nishka, typowa białostoczanka, mogłaby zagrozić córce:
– Jak nie posprzątasz w pokoju, Mikołaj nie da dla Ciebie prezentów!
A rozpakowując prezent, wyraziłabym zachwyt:
– Jaki piękny zapach perfum, dziękuję! Dla mnie on się naprawdę podoba!
Najśmieszniejsze, że niektórzy białostoczanie, chcąc tegoż „dla” uniknąć (bo wiedzą, że jest z tym jakiś problem), zupełnie usuwają je ze swojego słownika. I tak można spotkać szyldy:
„Parking klientom sklepu”
„Karma psom”
AC: Uwielbiam regionalizmy i jeżeli ktoś daje dla babci buzi, to jest to urocze.
ŁS: Wspomniane przesadne unikanie słowa „dla” kojarzy się z hiperpoprawnością. Chcemy tak dobrze, że aż przesadzamy. Pamiętam księdza, który w kazaniach mówił:
– Maryja POCZĘŁA.
Z podkreśleniem „Ę”. Nie mówimy „widzĘ cudnie wystrojoną choinkĘ” ani „życzĘ wesołych świąt”, tylko – „widze”, „choinke”, „życze”.
NT: Dziękuję dla Was bardzo za rozmowę, życzę dla Was wszystkiego dobrego z okazji Świąt i Nowego Roku!
AC: Było dla nas bardzo przyjemnie.
ŁS: Dla mnie też bardzo się podobało. Na koniec opowiem anegdotkę. Na początku rozmowy Artur wspominał, kto w poszczególnych regionach Polski przynosi prezenty. Przypomniało mi się, jak nasz informatyk Tomek niedawno zaznajamiał swojego 3-letniego syna z ideą świąt. Opowiadał maluchowi, o co chodzi w świętach, wspomniał, że wkrótce Dzieciątko przyjdzie z prezentami. Następnego dnia Antoś wstał rano i podekscytowany wykrzyknął:
– To kiedy przyjdzie do mnie Kociątko??!!
♥