Po burzy zawsze świeci słońce, czyli jak przeżyliśmy rodzinny horror!

zudit
fot. Buuba na zdjęciu z Żudit

Daję słowo, minione dni nie należały do najlżejszych!

Pamiętacie, jak opowiadałam niedawno o pomyśle kupienia naszym dzieciom trampoliny? Że ja chciałam, a ich ojciec niespecjalnie? Otóż mąż prawdopodobnie dogadał się z Ludźmi Od Pogody i zaaranżował porwanie trampoliny przez olbrzymią burzę, która w ubiegły piątek przeszła nad naszym domostwem.

– Nic z niej nie zostanie, nic!  – krzyknął, obserwując przez okno fruwającą trampolinę. Udawał, że się tym przejmuje, ale w duchu pewnie się cieszył.

– To prawda, nic z niej nie zostanie! Gratuluję mamo, że wyrzuciłaś właśnie kilkaset złotych do śmietnika  – krzyknęła starsza córka, równie pesymistycznie nastawiona do sprawy.

– A ja wam mówię, że wszystko skończy się dobrze i wkrótce znów będziecie na niej skakać – odparłam optymistycznie i jak się potem okazało miałam rację. – Poza tym patrz, jaki z ciebie szczęściarz – rzekłam do męża. – Burza mogła porwać mnie!

— Z tą wagą? Nie sądzę… – zdawało się mówić jego spojrzenie. Na szczęście nie wypowiedział swoich myśli. Mógłby tego żałować.

– Tak, prawdziwy szczęściarz ze mnie… – powiedział pod nosem, nie rozumiem tylko, dlaczego w jego wypowiedzi zabrakło entuzjazmu. 😉

– Bardzo się cieszymy, mamo, że burza nam ciebie nie zabrała, za to chciałabym zauważyć, że zabrała nam prąd – wtrąciła się starsza córka.

– Phi, kilka godzin i wszystko wróci do normy – rzekłam.

Jak się myliłam, pokazały najbliższe dni. Otóż burza odcięła nas od prądu na cztery doby! Mamy go dopiero od wczoraj. Wyobrażacie sobie 96 godzin bez prądu? Zwłaszcza, gdy brak prądu oznacza też brak wody? Bo u nas tak się właśnie sprawy mają.

Oczywiście trochę oszukiwaliśmy: jeździliśmy codziennie (około 20 km w jedną stronę) do rodziny kąpać się i ładować telefony. Nie wiem, co byłoby, gdybyśmy byli pozbawieni tej możliwości!

Jednak nawet z tym komfortem, życie było utrudnione.

Owszem, byliśmy zaopatrzeni w wodę mineralną, ale wyobraźcie sobie, że do każdej czynności: a jest ich mnóstwo i ujawniają się na każdym kroku: mycie rąk, zębów, twarzy, płukanie pomidora, jabłka, robienie kawy i wiele wiele innych – nie wystarczy, że odkręcisz kran, musisz lać ją z butelki.

Powiedziałam kawy? A co, jeżeli od dawna stosujesz kawę w ziarnach i mielisz ją bezpośrednio przez spożyciem? A młynek masz na prąd? Na szczęście kafetierę możesz postawić na kuchence gazowej (kilka lat temu na szczęście nie zdecydowaliście się na kuchenkę elektryczną, za co teraz sobie dziękujecie). Ale co z tego: przecież z ziaren, bez młynka i Salomon kawy nie naleje!

Pranie, którego nie możesz wstawić.
Sukienka, której nie możesz wyprasować.
Okruchy, których nie możesz odkurzyć.
Włosy, których nie możesz ułożyć.
Naczynia, których nie możesz wstawić do zmywarki i które z każdą kolejną godziną przebywania w stanie brudu zaczynają dawać swoich zapachem o sobie znać. Sięgasz więc do praprapradawnych metod i myjesz je ręcznie, w misce…

Zaczynasz cenić każdy pozostały procent baterii, jaki pozostał ci w telefonie lub komputerze.
Gdy zapada późny wieczór i dom pogrąża się w ciemności, odżywa dylemat:

– Świeczka czy pożerająca procenty latarka z telefonu?!

W pewnym momencie zaczynasz dostrzegać pozytywne aspekty tej sytuacji.

Oszczędzając procenty, nie marnotrawisz czasu na kompulsywne przeglądanie na telefonie portali społecznościowych, a komputera używasz tylko do pożytecznych celów, nie zaglądasz więc na Pudelka. Ciszę, którą zapewnia wyłączony telewizor, zagadujesz rozmowami z bliskimi. Siedzicie razem na tarasie, wypatrujecie gwiazd, gapicie się w Księżyc, zwłaszcza, że akurat jest w pełni.

– Mamo, a słońce to gwiazda czy planeta? – pyta cię młodsza córka sprawdzająca twoją wiedzę o świecie.
– Gwiazda – strzelasz.
– Dobrze. A Księżyc?
– Nie dręcz mamy – upomina córkę ojciec.

🙂

Komentarze: