fot. Pikolina Żudit
Zapraszam Was na wykład profesor Nishki o najpopularniejszych błędach językowych, które zaprezentuje na przykładzie rodzinnych dialogów, które mogłyby rozbrzmieć, a może i rozbrzmiały, w jej domu. 🙂
Dziś kolejny raz usłyszałam w radiu z ust polityka określenie: „Mamy kilka alternatyw”. Jeden z profesorów opowiadał nam na zajęciach (nie studiowałam filologii polskiej, a socjologię, będę więc dziś samozwańczą strażnishką języka polskiego) i bardzo to sobie do głowy wbiłam: „Alternatywa jest tylko jedna!”.
Na żywo nigdy nikogo (z wyjątkiem dzieci – które wychowuję) nie poprawiam, bo to nieuprzejme, a już na pewno nie publicznie, wśród większego grona osób, jeżeli już to w „cztery oczy”. Na blogu mogę sobie na to pozwolić, bo nie kieruję tego tekstu do nikogo konkretnego. 🙂 Przy okazji, gdy dziś go pisałam i jak zwykle, co jakiś czas zaglądałam kompulsywnie na fejsbuka, zauważyłam nowy tekst Segritty, w którym w ciekawy sposób ukazuje różnicę między hejtem a krytyką – przeczytajcie.
To lecimy.
alternatywa
Alternatywa to sytuacja wymagająca wyboru między dwiema wykluczającymi się możliwościami, a nie tenże wybór! Wyborów, możliwości, opcji może być kilka, ale alternatywa zawsze jest tylko jedna.
– Jeszcze nie wiem, co zrobię: albo zjem obiad sama albo podzielę się z dziećmi – rzekła Nishka, przypatrując się smakowicie wyglądającej pizzy, dopiero co dostarczonej przez kuriera. Często mówiła sama do siebie. Wielokrotnie było to powodem żartów, jakie stroili sobie z niej domownicy.
I alternatywą jest właśnie sytuacja wyboru, przed którą stoi Nishka: podzielić się czy się nie podzielić? W żadnym wypadku nie można powiedzieć, że „Nishka ma dwie alternatywy: zje pizzę sama lub podzieli się z dziećmi.”. Nishka ma dwie opcje, dwie możliwości, ale alternatywę ma tylko jedną, tak jak i dylemat.
– Jeżeli postanowię, że zjem tę pizzę sama, będę musiała rozejrzeć się za jakąś alternatywą (w domyśle: dla tej pizzy) dla dzieci, bo przecież muszą coś zjeść na obiad. Może jabłka i mandarynki? – spytała samą siebie.
fot. Pikolina Żudit
z resztą vs zresztą
Drugim błędem, tym razem w słowie pisanym, który bardzo często spotykam w internecie jest używanie słowa „zresztą” jako „z resztą”. Tymczasem to totalnie zmienia postać rzeczy, bo to dwa zupełnie inne słowa! Niech znów pomogą nam przykłady z domu Nishki.
– Zjem chyba tę pizzę sama, a dzieciom dam owoce. Nie mam ochoty z nikim się dzielić, zresztą owoce są przecież zdrowsze, a ja dbam o zdrowie swoich dzieci – rzekła Nishka, dumna z tego, jaką dobrą i mądrą jest matką.
Natomiast gdybym chciała użyć słowa „z resztą”, to wyłącznie w następującym kontekście:
– Zjem chyba tę pizzę sama i z resztą domowników się nie podzielę. Nie potrafię pokroić równych kawałków i jakkolwiek bym ich nie kroiła, byłoby niesprawiedliwie – wytłumaczyła sama przed sobą swoją decyzję i zrobiła kolejny gryz pizzy.
tu pisze pizza
– Mamo, na tym opakowaniu pisze „ser jest źródłem białka”. A przecież w pizzy jest dużo sera, a białko jest potrzebne. Może jednak mogłabyś dać nam po jednym kawałku? Prosimy.
– Na tym opakowaniu pisze ser? Nie wiedziałam, że sery potrafią pisać, na dodatek siedząc lub stojąc sobie na opakowaniu – odparła Nishka, maczając ciasto w sosie czosnkowym.
– Ojej, zapomniałam. Na tym opakowaniu jest napisane, że ser. Mamo, to podzielisz się z nami?
– Jeszcze nie wiem, trudno powiedzieć.
wziąść vs wziąć
– Mamo, czy mogę wziąść jeden kawałek pizzy? – spytała mnie córka.
– Nie.
– Ojej, przepraszam, przejęzyczyłam się. Przecież mówi się: wziąć. Czy mogę wziąć jeden kawałek pizzy? – poprawiło się dziecko. – Jestem bardzo głodna…
– Nie. Pizza jest niezdrowa, to zbędne węglowodany. Zjedz lepiej jakiś owoc – rzekła Nishka, pożerając ostatni kawałek.
w każdym bądź razie
Nieszczęsne „w każdym bądź razie” wzięło się ze zmieszania (zwanego w językoznawstwie „kontaminacją”) dwóch sformułowań: „bądź co bądź” oraz „w każdym razie”. Przyznam, że kiedyś sama tak mówiłam, ale ktoś życzliwy zwrócił mi uwagę i dzięki temu mogę zawrzeć ten błąd w dzisiejszym tekście.
– Dziewczyny, jest mi ciężko ze świadomością, że nie podzieliłam się z wami pizzą, zwłaszcza, że wiem, że uwielbiacie to danie i że byłyście głodne – rzekła smutno Nishka. – Najgorsze jednak i najtrudniejsze do przeżycia jest dla mnie to, że złamałam dziś wszystkie zasady swojej diety i znów, zamiast schudnąć, przytyję. W każdym razie chcę żebyście wiedziały, że źle czuję się z tym, że zjadłam tę całą wielką pizzę sama.
fot. Pikolina Żudit
I to by było na tyle
Ten zwrot nie istnieje. 🙂 Jest niepoprawny gramatycznie, nie występuje w słownikach! Został ukuty i spopularyzowany przez komika Jana Tadeusza Stanisławskiego, czyli profesora katedry mniemanologii stosowanej, który kończył tymi słowami swoje radiowe felietony. To również tzw. kontaminacja, w tym przypadku skrzyżowanie sformułowań: „to byłoby wszystko” i „to tyle na dziś”. W czasach, gdy Stanisławski emitował swoje felietony (dziś często przypomina je radiowa Trójka), wszyscy traktowali to jako żart i znak firmowy „profesora”. Dziś, po latach, wiele osób traktuje to – błędnie – jako jeden ze związków frazeologicznych. A taki nie istnieje i może być stosowany wyłącznie w formule żartu, dowcipu, a nie na przykład na służbowych zebraniach wypowiadany przez szefa, któremu wcale nie do śmiechu. 🙂
*
Kochani, i to by było na tyle. Zapamiętajcie, proszę, na zawsze: alternatywa jest tylko jedna. Tak jak i matka. 🙂