Skąd wzięły się blogi parentingowe? Ojcem co najmniej połowy bobasków blogasków rodzinnych jest Tomek Tomczyk, autor książki „Blogger”: biblii blogerów, którą każdy wierzący w bloga powinien przeczytać.
Na początku było słowo
Otóż autor dokonał rozróżnienia na trzy rodzaje blogów: nieopłacalne, wartościowe i przyszłościowe i o tych ostatnich tak oto rzekł:
Blogi przyszłościowe są to blogi, które albo już posiadają wszystkie cechy blogów, w które warto inwestować, albo niebawem te cechy posiądą. Jeśli jeszcze nie wymiatają w blogosferze, to jest kwestią czasu, że zaczną. Są to blogi skupione wokół tematyki rodzinnej, relacji seks-miłość, zdrowia i przede wszystkim lifestylu.
I tak oto w polskiej blogosferze narodziły się blogi rodzinne.
Przełom roku 2012 i 2013 będzie być może za kilka lat nazywamy bumem demograficznym polskiej Blogiej Rodziny. Blogi po „Bloggerze” wyrosły jak grzyby po deszczu. Ten, na którym teraz przebywasz również, a jakże. To, co się dzieje tuż po wciśnięciu magicznego „załóż bloga” i publikacji kilkunastu wpisów, ładnie wczoraj opisał na blogu Sroki: Jacek Gadzinowski.
Kiedy zaczynałyście pisanie swoich blogów była to potrzeba serca i pasja, której się bezinteresownie oddałyście. Jednak po pewnym czasie, kiedy pisząc o sprawach codziennych i dzieląc się swoimi myślami dostrzegacie, że wasze blogi żyją. (…) Tworzy się wokół nich społeczność, która dodatkowo daje wam siłę do dalszego pisania. Następnie okazuje się, że po pewnym czasie, fajnie byłoby dodać do bloga profil na fejsbuku. Gdy to zrobiłyście nagle przybywa wam na nich fanów. Pojawiają się fajne dyskusje, poznajecie w ten sposób innych blogerów. Nagle okazuje się, że piszących mam jest na tyle dużo i są czytane przez taką liczbę czytelników, że zaczynają się pojawiać propozycje współpracy.
I tak oto dochodzimy do meritum:
Porozmawiajmy o uczuciach, jakimi dażą się nawzajem blogerki,
i o biznesach, jakie prowadzą dzięki swoim blogom.
Otóż wpis Jacka Gadzinowskiego powstał na fali różnych wpisów, które zalały rodzinną blogosferę i dyskusji o tym, czy mamy blogerki mogą zachęcać innych rodziców – czytelników swoich blogów do produktów, za których promowanie dostają wynagrodzenie. Wynagrodzenie, w którym zapłatą są często nie pieniądze, a promowane produkty. Wreszcie, czy blogomamy mają się trzymać razem, przyjaźnić i wspierać, czy lepiej jednak niech każda pójdzie swoją drogą, pilnuje swego nosa i dba o swoje podwórko. W końcu byznes ys byznes.
Matka jest tylko jedna apelowała o to, by blogerki wzajemnie wspierały się, szanowały i nie bały linkowania do swoich blogów.
Makóweczka wprost przeciwnie: napisała wyraźnie, że nie czyta innych blogów rodzinnych bo nie ma takiej potrzeby.
Parentingowy zadeklarowała, że Za dziękuję nie kupuję.
Nishka też chce wtrącić swoich kilka groszy na ten temat.
Relacje z innymi blogerkami
Tak jak nie rywalizuję w życiu prywatnym (no chyba że z mężem: kto zrobił apetyczniejsze kanapki), tak jak nigdy nie rywalizowałam z koleżankami i kolegami w pracy, tak też nie wyobrażam sobie rywalizacji z blogerami.
Gdy jadę z kimś na jednym wózku, niezależnie od tego czy jest to wózek domowy, pracowy, imprezowy czy internetowy, chciałabym, żeby ta wspólna podróż była miłym doświadzeniem i fajną przygodą. Zresztą pisałam już o tym w tekście „Miej życzliwość w swej natrze bo życzliwi żyją dłużej„. 26 maja będę integrować się z blogerami rodzinnymi na Pikniku Rodzinnym, który – co do czego nie mam żadnych wątpliwości – przebiegnie w miłej atmosferze i nikt nikomu do koszyczka nic nieświeżego nie dorzuci.
Nie widzę nic złego w zarabianiu na blogu. Wkładam w to dużo pracy i czasu, dlaczego więc nie miałabym dzięki temu wnieść czegoś do budżetu domowego? Ważne, żeby było jakościowo , elegancko i uczciwie. Jakościowo, czyli produkty, których nie będę się wstydzić i które mogłabym polecić. Czyli np nie będę reklamować niezdrowej żywności. Elegancko, czyli bez naszpikowania bloga reklamami, z umiarem. Uczciwie, czyli z wyraźnym zaznaczeniem, że Czytelnik ma do czynienia z reklamą lub wpisem sponsorowanym. Skoro jesteśmy przy uczciwości, chciałabym poruszyć sposób wynagrodzenia, jakie stosują reklamodawcy bądź firmy chcące promować swoje produkty. Przez kilka lat pracowałam w wydawnictwie prasowym. Notorycznie zasypywani byliśmy ofertami agencji PR, które oferowały nam swoje produkty w zamian za wpis o tychże produktach. Innym rozwiązaniem, które starały się przemycić firmy były bartery czyli rozliczenie bezgotówkowe. Obie propozycje odrzucaliśmy. Nagrody co najwyżej jako nagrody w konkursie organizowanym równolegle ze zleconą reklamą lub wpisem sponsorowanym. Bartery: nie, chyba, że przez towar, którym płaci jedna ze stron rozumiemy pieniądze 😉 Takie też rozwiązanie widzę na blogach.
W zamian za to, że prowadzę znajomej fanpage jej szkoły języka angielskiego, moje dzieci mogą uczyć się w tejże szkole speaking english. Tak się po prostu towarzysko dogadałyśmy: na bezgotówkową wymianę usług. Drugi barter mam z przyjaciółką, która jest właścicielką salonu kosmetycznego. Otóż w zamian za to, że może kiedy tylko chce korzystać z uroków mojego domu, podwórka i towarzystwa, ja mogę korzystać z usług jej salonu kosmetycznego i zadbana wysłuchiwać jej opowieści i udzielać bezcennych rad. 🙂 W obu przypadkach pozwoliłam sobie na „barter” wyłącznie dlatego, że znamy się prywatnie.Aha, jest jeszcze jeden barter: z moim mężem. Ja gotuję obiady, on rąbie drzewo i rozpala w piecu, dzięki czemu ja mam na czym gotować. ;).
W związku z awarią komentarzy, zainteresowanych wyrażeniem opinii zapraszam tu.