Eksperyment Milgrama, czyli już nie tęsknię za posłusznym dzieckiem

Dziś o mrocznym eksperymencie społecznym amerykańskiego badacza, który odtworzono niedawno w Polsce.

Posłuszeństwo: to słowo bryluje wśród cech, które rodzice chcieliby widzieć u swoich dzieci.
– Dlaczego nie możesz od razu posłusznie wykonać mojego polecenia? – oburzamy się zachowaniem niesfornego dziecka.
– Jaka ona jest nieposłuszna – narzekamy na naszą „pociechę”.
– Inteligentny, wesoły, ale z posłuszeństwem na bakier – martwimy się.

Oczywiście, że mi też czasem zdarza się zatęsknić za posłusznym dzieckiem. Jakże prostsze byłoby wtedy życie! Mówisz i masz. Nie musisz przypominać, wdawać się w dyskusję, powtarzać do znudzenia 10 razy, negocjować, polemizować. Ty mówisz, czego oczekujesz, a ono po prostu wykonuje twoje życzenie. 

Tylko czy aby na pewno posłuszeństwo jest cnotą? Czy aby na pewno chciałabym mieć posłuszne dziecko?

Na to pytanie pomoże odpowiedzieć jeden z najbardziej przełomowych eksperymentów psychologicznych w historii: Eksperyment Milgrama z lat 60. Celem Stanleya Milgrama, amerykańskiego psychologa społecznego, było zbadanie posłuszeństwa wobec autorytetów. Do badań „natchnął” go fenomen ślepego posłuszeństwa wobec zbrodniczych rozkazów, które doprowadziły do ludobójstwa w obozach koncentracyjnych. Zastanawiał się, czy może zdyscyplinowanie i uległość wobec rozkazów są jakąś szczególną domeną Niemców? Postanowił najpierw przeprowadzić badania wśród swoich rodaków: Amerykanów, następnie poddać im Niemców i porównać wyniki. Tymczasem:

Znalazłem tu (w Ameryce) tyle posłuszeństwa, że wcale już nie było powodu jechać do Niemiec.

– rzekł wstrząśnięty nieoczekiwanymi wynikami Milgram.

Uczestnicy eksperymentu, jak to zwykle bywa, nie mieli pojęcia, jaki jest główny temat badań – wówczas ta wiedza mogłaby wpłynąć na wyniki. Zostali poinformowani, że badana będzie pamięć, a dokładniej „wpływ kar na pamięć”. Otrzymywali wynagrodzenie za uczestniczenie w eksperymencie, równowartość dzisiejszych 30 dolarów, ale wyraźnie poinformowano ich, że mogą w każdej chwili przerwać badanie, wysokość kwoty nie jest w żaden sposób związana z długością uczestniczenia w eksperymencie.

Badania miały odbywać się w parach: uczeń i nauczyciel. Role były losowane na początku badania. W rzeczywistości wszyscy uczniowie byli podstawionym aktorami, ale nikt o tym nie wiedział. W rolę nauczycieli wcielili się uczestnicy eksperymentu. Nauczyciel miał czytać uczniowi pary słów w stylu „niebieska dziewczynka, „miły dzień” itp. a potem sprawdzać, ile z nich zapamiętał. Gdy uczeń odpowiedział prawidłowo, nauczyciel czytał kolejne słowo, natomiast gdy udzielił złej odpowiedzi, otrzymywał za karę wstrząs elektryczny. Początkowa dawka wynosiła 45 woltów, każdy kolejny wstrząs był wyższy o 15V, w sumie było 30 przełączników. Ostatnią dawką miało być 450 V. Badani dostali informację, że wstrząsy będą bolesne, ale nie niebezpieczne.

Stanley Milgram

Uczniowie byli doskonałymi aktorami – tak wchodzili w rolę, że nikt nie zorientował się, że tylko ją odgrywają. Prawda była taka, że dźwięki były nagrane i odtwarzano je z taśmy. Podczas rażenia prądem rozbrzmiewały okrzyki w stylu:

– Aauu! Eksperymentatorze! Już dosyć, proszę mnie stąd zabrać. Mówię panu: mam kłopoty z sercem, serce zaczyna mi już dokuczać. Proszę mnie stąd zabrać. Odmawiam dalszego udziału w tym! Pozwólcie mi wyjść!

Przy każdym kolejnym mocniejszym rażeniu, dramatyczność okrzyków wzrastała.

Zwykle, słysząc te okrzyki, „nauczyciel”, czyli badany, zerkał zaniepokojony na eksperymentatora, tymczasem ten odpowiadał stanowczo:

– Proszę kontynuować. Eksperyment wymaga, aby to kontynuować.

Gdy zestresowany tym co się dzieje z uczniem, skoro tak rozpaczliwie woła o pomoc, sugerował, żeby może jednak do niego zajrzeć, słyszał od badacza:

– Proszę kontynuować, to jest absolutnie konieczne.

Badani wcale nie czuli się dobrze, wymierzając te kary. Na filmach, np.tutaj widać, jak im ciężko – to wcale nie byli psychopaci lubujący się w zadawaniu cierpienia. Ale nawet, gdy mówili, że chcą już zakończyć badanie, że coś tu jest nie tak, to gdy słyszeli ostre napomnienie badacza:

– Nie masz innego wyboru, musisz kontynuować.

wciskali kolejne przyciski…

Aż 70% osób mimo, że słyszała odgłosy człowieka wyjącego z bólu i błagającego o litość, robiła to, co kazał im autorytet. Aż 70% osób zaaplikowała „uczniom” najwyższy możliwy wstrząs o napięciu 450V. Mimo że nie chcieli dalej uczestniczyć w eksperymencie, to pod wpływem nacisku autorytetu dalej to robili. Badacz, ubrany w biały fartuch, przedstawiający się jako ekspert nie mógł się przecież mylić. Na pewno wie, co robi. Poza tym przecież to wszystko to dla dobra nauki. 

Czy muszę dodawać, że właśnie taką linię obrony: „Wykonywałem tylko rozkazy” przyjął Adolf Eichmann i inni zbrodniarze?

Jedynie co piąty badany znajdował w sobie siłę, by przeciwstawić się autorytetowi i mimo ostrych napomnień badacza, że MUSI kontynuować badanie, odeprzeć:

– Nic nie muszę.
– Nie będę dalej tego robił i koniec.

Może więc społeczeństwo amerykańskie jest tak konformistyczne? Poza tym to były lata 60. Wtedy chyba nawet bicie dzieci było dozwolone, więc stosunek do kar cielesnych wtedy a dziś to niebo a ziemia. Przykre, że tamte pokolenia były tak ślepo posłuszne, ale nie uogólniajmy tego na współczesnych ludzi i na Polaków – może myśli ktoś z Was, czytając ten tekst.

To też zaintrygowało polskich psychologów społecznych z Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu, którzy kilka miesięcy temu przeprowadzili „polski Eksperyment Milgrama”. Idea i założenia były takie jak ponad 50 lat temu. Byli uczniowie-aktorzy, badani-nauczyciele i wzbudzający respekt badacz. O polskim eksperymencie dowiedziałam się z audycji, której niedawno słuchałam w Radiu Tok FM, w której współautor eksperymentu społecznego dr Janusz Grzyb, opowiadał o badaniach. Możecie jej wysłuchać tutaj – polecam.

Okazało się, że Polacy z XXI wieku wykonują polecenia autorytetów, nawet jeżeli jest to bolesne rażenie prądem niewinnych ludzi, równie chętnie jak Amerykanie z połowy XX wieku. Tylko co dziesiąty przeciwstawił się poleceniom „pana profesora”.

Jeden z nich, tak zwany typowy „prawilny” chłopak z wrocławskiego trójkąta bermudzkiego ze skaryfikacjami na twarzy, po którym badacze spodziewali się, że będzie ochoczo i twardo wymierzał kary, zachęcony do naciśnięcia przycisku, zbulwersował się:

– Co wy, kurwa, myślicie, że jeśli mam sznyty na twarzy, to muszę od razu razić ludzi prądem?! Do widzenia. Nie zrobię tego.

Świat potrzebuje właśnie takich buntowników i ludzi niesfornych. I za każdym razem, gdy oczekuję od moich dzieci posłuszeństwa, albo gdy widzę, jak tupią nogą lub asertywnie ze mną dyskutują, przypominam sobie wynik tych eksperymentów i fragment tekstu francuskiego pisarza i dziennikarza George’a Bernanosa, który kilka lat po wojnie napisał:

Od dawna uważam, że jeśli za sprawą rosnącej skuteczności niszczycielskich technik nasz gatunek kiedyś w końcu zniknie z powierzchni ziemi, nie stanie się to bynajmniej z winy ludzkiego okrucieństwa (…) Unicestwi nas potulność, nieodpowiedzialność współczesnego człowieka, jego podłe, służalcze posłuszeństwo każdemu pospolitemu nakazowi. Rozmaite okropności – zarówno te, których dotychczas byliśmy świadkami, jak te i jeszcze większe, które niebawem ujrzymy – wcale nie oznaczają, że na świecie przybywa buntowników, ludzi niesfornych, nieokiełzanych, lecz raczej wskazują na stały wzrost liczby tych posłusznych, potulnych.

Za każdym więc razem, gdy fantazjuję o tym, że mam „grzeczne” dziecko, zadaję sobie pytanie, czy aby na pewno tego chce, zwłaszcza, że posłuszne dziecko stanie się kiedyś posłusznym dorosłym.

Komentarze: