Jak napisał kiedyś na fejsbuku Friedrich Nietzsche: nie istnieje przepis na szczęście.
*
Przy stoliku obok siedział mężczyzna, do którego kilka chwil później dołączył drugi mężczyzna. Byli około trzydziestki. To było ich pierwsze spotkanie od dobrych kilku lat. Kiedyś razem studiowali, chyba medycynę.
— Podobno mają świetnego pstrąga — powiedział jeden, przeglądając menu.
— Jesteś szczęśliwy? — drugi wypalił prosto z mostu, nie podejmując kulinarnego wątku.
— Yyyy — jęknął drugi, kompletnie zaskoczony.
— Nie wiem co w życiu robisz, gdzie pracujesz, ile zarabiasz, czy masz żonę, dziecko. Powiedz mi tylko: jesteś szczęśliwy? TAK CZY NIE? – w jego tonie wyczuwało się zniecierpliwienie. Miałam wrażenie, że pytając kolegę, rozprawia się też ze swoim życiem.
Tamten milczał, więc ten zaproponował mu eksperyment myślowy pt. „przenieśmy się w czasie”.
— Jesteśmy teraz na imprezie w akademiku. Za kilka dni obrona. Nieco już podchmielony pytam cię o to, jak chcesz, żeby wyglądało twoje życie za kilka lat. Czy ono teraz tak wygląda?
Nie dowiecie się, co odpowiedział tamten…
Po prostu WTEM momencie podszedł do mnie kelner i uprzejmie pytając, na co się zdecydowałam, zagłuszył odpowiedź! Byłam o krok od wyszeptania:
— Ciiii! Muszę wiedzieć, czy tamten jest szczęśliwy!
Ale postanowiłam, że złożę zamówienie i sama sobie odpowiem na to pytanie. 😉
Gdyby wziąć pod uwagę moją działalność w internecie to można pewnie wysnuć wniosek, że jestem przeszczęśliwa. Dzielę się z Wami: zwłaszcza na fanpejdżu wesołymi anegdotami z mojego życia, rodzinnymi dialogami, na instagramie wrzucam radosne zdjęcia i filmy można by pomyśleć, że u Nishki w domu ciągle jeden wielki chichot, śmiech, owocne dysputy i błyskotliwe rozważania! Każdy ruch ojca i matki zgodny z zasadami mądrego wychowania, w małżeństwie: owszem troszkę się przekomarzamy, ale w rzeczywistości dobrana para, o czym świadczy nasz olbrzymi, prawie dwudziestoletni (!), staż. Do tego mam w domu rozkoszne niemowlę, które daje mi nieustannie mnóstwo radości. Słowem: dom i rodzina: wypisz wymaluj, jak z obrazka!
Niniejszym wyprowadzam Was z błędu. Owszem, jest wiele miłych chwil, w których uśmiecham się do losu i przepełnia mnie poczucie szczęścia, ale są też takie, w których mam dość i chcę się wypisać się z bycia mamą i żoną i powiedzieć do siebie:
– Kochana, rzućmy to wszystko i wyjedźmy do San Escobar!
Każdy rodzic wie, jak to jest. Kochamy nasze dzieci, oddalibyśmy za nie życie, myśl o tym, że coś poważnego mogłoby się im stać powoduje szklenie oczu, ale każdy z nas doświadcza również momentów, w których ma dość i czuje się przygnieciony przez to poczucie odpowiedzialności za zdrowie fizyczne i psychiczne swoich „pociech”.
Drogie córki, jeżeli to czytacie, to wiedzcie, że to naturalne uczucie, każda matka jest czasem macierzyństwem zmęczona, sztuką jest umieć się do tego uczucia przyznać i je zaakceptować. Dobra nowina: zawsze mija. 🙂
Jednak Wy, Drodzy Czytelnicy, rzadko o tych moich trudnych chwilach wiecie z prostej przyczyny: nie dlatego, że chcę przedstawiać Wam swoją rzeczywistość wyłącznie w różowych barwach, lecz po prostu wtedy nie chce mi się pisać. Jestem zwykłą Nishką, a nie Kierkegaardem i mnie do pisania napędza zwykle nie smutek i strach, lecz radość i podekscytowanie. Nie oznacza to jednak, że w życiu również wiecznie towarzyszą mi te pozytywne stany świadomości.
Goethe opatrzył kiedyś jedno z instagramowych zdjęć komentarzem: „Nie ma nic nudniejszego niż długi ciąg pogodnych dni.”
Odczuwanie smutku, znudzenia, znurzenia jest naturalną częścią naszego człowieczeństwa i jeżeli ktoś mówi, że zawsze jest szczęśliwy, nie wierzcie mu. Każdego człowieka, niezależnie od tego, czy jest bogaty czy biedny, zdrowy czy chory, posiadający potomstwo czy nie, singla czy osobę w związku, celebrytę czy fana celebryty, dopada czasem chandra, zwątpienie, niechęć i poczucie bezsensu.
Nie ma żyć idealnych, ludzi wiecznie szczęśliwych. Kilka lat temu wydawało mi się, że moją jedyną troską jest brak pieniędzy. Że gdybym je tylko miała, to wszystko byłoby git. Bo przecież mam zdrowe dzieci, w miarę dobrego męża (mam nadzieję, że nie czyta tego tekstu, bo w głowie mu się poprzewraca 😉 przyjaciół i brak poważniejszych trosk: oprócz tej cholernej spirali długu powodującej brak poczucia bezpieczeństwa i lęk. Gdy w miarę udało mi się wydostać z tych tarapatów, pomyślałam:
– Wreszcie będzie dobrze, a ja osiągnę spokój i będę szczęśliwa!
Czyżby? A skąd. Owszem, odczuwam dużą ulgę, ale wcale nie dało mi to beztroski. Bo ani pieniądze, ani zdrowie, ani kochająca rodzina ani przyjaciele nie są gwarantem szczęścia, mogą co najwyżej wesprzeć nasze poczucie szczęścia.
Najgorsze chyba jest porównywanie się do innych. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Trawa sąsiada zieleńsza, śnieg bielszy, konto pełniejsze, lodówka obfitsza, dzieci „grzeczniejsze”, dom czystszy, sylwetka wysportowańsza, mąż zaradniejszy, żona życzliwsza, a może właśnie brak współmałżonka, upragniony święty spokój i słodkie singielstwo?
Ożeń się, będziesz tego żałował; nie żeń się, będziesz tego żałował; albo się ożenisz, albo nie ożenisz, będziesz żałował i tego i tego. Śmiej się z tarapatów życia, będziesz tego żałował; płacz nad nimi, będziesz także tego żałował. (…) Taka jest, panowie, treść mądrości życiowej. (…) Ale to nieporozumienie; gdyż prawdziwa wieczność nie leży w 'albo – albo’, ale poza wyborem.
napisał kiedyś w mejlu do mojego męża Kierkegaard.
Inny znany internauta: Friedrich Nietzsche zauważył kiedyś trafnie na swoim memie: nie istnieje przepis na szczęście.
Owszem, z jednej strony różne badania amerykańskich naukowców mówią, że do szczęścia niezbędna jest miłość i można by mniemać, że jest to warunek nie tylko niezbędny, ale i wystarczający. Jednak jestem pewna, że wiele osób kochających i kochanych również miewa trudne chwile, w których wcale na język nie ciśnie radosne wykrzyknięcie:
– Ach, jakże jestem szczęśliwy!
Oczywiście, że każdy pragnie szczęścia, ale nie warto ustanowić dążenia do szczęścia życiowym celem. To trochę tak jak z byciem autorytetem: gdy rodzic CHCE być autorytetem dla dziecka, to czarno to widzę, bo „prawdziwemu” autorytetowi nie zależy na byciu autorytetem, on po prostu nim jest. 🙂
Podobnie: najlepszym sposobem na szczęście jest nie szukać go, ono przyjdzie samo, jako pochodna dążenia do innych celów. Porównywanie się do innych, analizowanie, co robimy gorzej niż oni lub co oni robią lepiej lub gorzej od nas, jak ich życie jest szczęśliwsze od naszego lub jak bardzo powinniśmy być szczęśliwi i „docenić to, co mamy” – skoro mamy „lepiej” i „więcej’ od innych – myślę, że nie te tędy droga.
Podobno gdyby ludzie mogli drugi raz przeżyć życie to i tak przeżyliby je bardzo podobnie, dokonaliby podobnych wyborów. Nie ma więc co gdybać i cofać się do wczoraj, latami wstecz, analizując co zrobiłoby się inaczej lub wizualizować sobie siebie jutro, za kilka lat jako „szczęśliwego”. Ja godzę się z tym, że dzisiaj, czasem mam poczucie szczęścia, a czasem mi go brak. Dlatego gdybym byłam tym mężczyzną ze stolika obok, którego ten drugi tak natarczywie pytałby o to CZY JESTEŚ SZCZĘŚLIWY??!! to odparłabym:
– Wyluzuj. Podobno mają tu świetnego pstrąga. Zamówmy i podelektujmy się swoim towarzystwem. Cieszę się, że cię widzę. 🙂
PS Ja też bardzo cieszę się, że Was widzę, zwłaszcza, że mijają właśnie 4 lata, od kiedy założyłam ten blog. Dziękuję, że jesteście ze mną. :*