Chciałam tylko wspomnieć, że:
- gdy czasem myśl o poniedziałku= końcu weekendu i o tym, że Wasze dzieci pójdą wreszcie do przedszkoli czy innych instytucji, napawa Was ulgą;
- gdy czasem czujecie się osaczeni towarzystwem szkraba i tym, że po raz kolejny chce Was tulić, całować, trzymać za rękę i wciąż do was mówić i mówić i mówić i mówić i mówić;
- gdy czasem wyjeżdżacie z domu na kilka dni i nie tęsknicie;
- gdy czasem przygniata Was poczucie odpowiedzialności za życie małego człowieka, prawie ciągły stan gotowości i czujności;
- gdy czasem fantazjujecie sobie, co by było gdybyście mogli być znów wolni i niezależni i zajmować się tylko swoimi troskami i sprawami bez brania pod uwagę potrzeb malucha;
- gdy czasem około godziny 15.30, gdy dużymi krokami zbliża się koniec pracy, wcale nie oddychacie z ulgą i nie biegniecie jak na skrzydłach do domu;
- gdy czasem frustruje was konieczność podporządkowania życia pod funkcjonowanie potomstwa, które np. nagle zaczyna chorować i wszystkie plany na najbliższe dni biorą w łeb;
- gdy czasem w obliczu buntu dziecka też chcecie się zbuntować i rzucić to wszystko;
To nie jesteście sami. Piona.
Mimo, że bardzo kocham moje dzieci i przeżywam z nimi mnóstwo miłych chwil i momentów i bez wahania poświęciłabym za nie swoje życie, by je uratować, przeżywam równie często kryzys macierzyństwa.
Mimo, że wiele mówi się o tym, że posiadanie dzieci to wspaniałe doświadczenie i w pełni się z tym zgadzam, to myślę, że jednocześnie bycie rodzicem jest jednym z największych życiowych stresorów.
O pięknych chwilach rodzicielstwa łatwo pisać. O tej ciemnej mocy znacznie trudniej, choć paradoksalnie, gdy to się z siebie wyrzuci, jak ja teraz, robi się człowiekowi łatwiej. 🙂