Mąż na początku naszej znajomości opowiadał mi, że źle wspomina z dzieciństwa fakt, że jego ojciec często narzekał na zapachy potraw, które przyrządzała w kuchni jego mama, wypełniające potem mieszkanie: a to woń gotującej się zupy, a to smażące się placki ziemniaczane, a to pieczona ryba itd.
Teraz sam często narzeka, gdy ja lub córka coś pichcimy.
– Ojej, znowu trzeba włączać wentylację…- marudzi widząc, że zabieram się za naleśniki.
– Tego nigdy się nie wywietrzy! – zrzędzi, gdy starsza córka eksperymentuje w kuchni.
– Rany, ale nasmrodziłyście tym smażeniem! – narzekaniom nie ma końca, co jest o tyle wkurzające, że potrawy, które robimy są smaczne!
(Co ciekawe, gdy on kucharzy, woń zapachów nie stanowi żadnego problemu).
Niedawno nie wytrzymałam i wyrzuciłam mu:
– Przypomnij sobie, jak wkurzało cię narzekanie twojego ojca na gotowanie, smażenie i pieczenie twojej mamy, a teraz sam to robisz, zatruwając nam życie!!! – krzyknęłam wściekła.
– Wow, rzeczywiście – olśniło go. – Odziedziczyłaś to po mojej mamie. Mhm, dziwne, przecież wy nawet nie jesteście spokrewnione…
🙂