Byłam dziś u dentysty i mimo, że czekałam na ważny telefon i wiedziałam, że ktoś inny śle mi istotne wiadomości, to mimo presji, która spływała na mnie z zewnątrz od tamtych nadawców, czułam wewnętrzny spokój, bo wiedziałam, że jestem usprawiedliwiona.
Siedzę, a właściwie półleżę, unieruchomiona na fotelu stomatologicznym, mam otwartą buzię i zamknięte oczy (ale my musimy komicznie wtedy wyglądać ) i choćbym chciała, nie mogę sięgnąć po telefon, nie najmniejszej opcji na rozmowę, czytanie ani pisanie.
I pomyślałam sobie, że warto w życiu ustalić więcej takich przestrzeni typu „fotel u dentysty” (ale bez złych skojarzeń z tym miejscem, please), w których za naturalne uznamy, że nie ma opcji korzystania z telefonu i uczynić nimi np.:
– stół, przy którym w gronie rodziny lub przyjaciół spożywamy posiłek
– łóżko w sypialni, które niech będzie zarezerwowane tylko do wypoczynku, snu, czułości lub czytania książek
– samochód: zwłaszcza, gdy jest się kierowcą (ale może takie wyzwanie, że gdy pasażerem też?)
– przypadkowe pomieszczenie, w którym dziecko, partner/ka lub ktoś inny bliski zaczepi nas rozmową i nie wyrwie nas z niej dźwięk z telefonu..
(…)