fot. Fashionelka
Co zrobić, gdy chłopak nie zaprasza nas na randkę? Co myśleć, gdy mężczyzna nie chce nam się oświadczyć?
Czasem, z internetu, pociągu czy kawiarni docierają do mnie słowa rozpaczających dziewczyn:
— Dlaczego on mi się jeszcze nie oświadczył? 🙁 Ile można czekać?
Bywa, że rozpacz przechodzi w złość:
— Jak nie zrobi tego do końca wiosny, rozstaję się z nim!
Mam czasem ochotę podejść do nich i spytać:
— A dlaczego ty nie możesz mu się oświadczyć? Skoro pokładasz duże nadzieje w tym związku i oczyma wyobraźni widzisz go jako swojego męża, znajdź w sobie odwagę, by porozmawiać z nim o tym. Dlaczego to ON ma wykonać pierwszy krok?
Dlaczego to zawsze MY – kobiety czekamy? Najpierw aż da znak, że jest nami zainteresowany. Potem aż zaprosi na randkę. Następnie napisze lub zadzwoni po randce. Wreszcie: oświadczy nam się. Dlaczego tak wiele kobiet ustawia siebie w roli tej, która czeka? Dlaczego to mężczyzna ma być inicjatorem zmian, działań, kołem napędowym ich znajomości?
Znajomy opowiadał mi, że uwielbia, gdy to kobieta przejmuje inicjatywę. Nie czeka, lecz działa. Nie udaje niedostępnej, tajemniczej, niezainteresowanej, lecz po prostu: jeżeli ma ochotę: odzywa do niego. Nie telefonuje pierwszy do kobiet, bo interesują go wyłącznie te, które wychodzą ze schematów typu: „pierwszy powinien odezwać się facet”.
Kiedyś, dawno temu, za górami, za lasami opowiadałam Wam tę historię, ale w związku z tym, że było to tak dawno, opowiem Wam jeszcze raz.
Otóż córki kiedyś spytały nas, jak się poznaliśmy. Mąż zaczął gubić się w zeznaniach, słowem, pamięta to jak przez mgłę, dlatego przejęłam pałeczkę.
— Doskonale to pamiętam i opowiem wam, dziewczyny — zwróciłam się do córek. — Otóż znaliśmy się z tatą z widzenia, bo bywaliśmy czasem w tym samym muzycznym klubie. Rozmawialiśmy dosłownie dwa razy i wasz tato zrobił na mnie dobre wrażenie. Ja chyba na nim niespecjalnie, bo nie poprosił mnie o numer telefonu.
— Tato, jak mogłeś nie zwrócić uwagi na Nishkę?! — spytała dramatycznym tonem starsza córka: żartownisia.
— W związku z tym, że wasz tato siedział w mojej głowie, postanowiłam zrobić pierwszy krok i sama poprosić go o numer telefonu — kontynuowałam swoją opowieść. — Poszłam więc do tego klubu. Niestety nie spotkałam go tam. Następnego dnia również, jak i kolejnego i kolejnego i kolejnego.
— Przychodziłaś tam codziennie? — spytała któraś.
— Tak, bo wiedziałam, że jest stałym bywalcem tego miejsca. Przyznam, że byłam rozczarowana jego nieobecnością, bo wydawało mi się, że jest to sygnał, że nie zależy mu na mnie: gdyby myślał o mnie, to też by zaglądał do tego klubu w nadziei na spotkanie ze mną.
— Mhm, a może jest chory? A może mu coś wypadło? — pocieszałam się. Nie poddawałam się i szukałam go. Nie było wtedy fejsbuka, instagrama, linkedina, nie mogłam więc znaleźć go w sieci, został mi tylko świat rzeczywisty! Zaczęłam więc wypytywać ludzi w tym klubie i pytać, czy wiedzą jak mogę go znaleźć. W końcu spotkałam mężczyznę, który wydawał mi się jego dobrym znajomym (do dziś jest jego, a teraz również i moim, przyjacielem). Poprosiłam, żeby dał mi numer telefonu waszego taty, do domu, tak tak: domu, bo wtedy nie było telefonów komórkowych.
— Może ty daj mi swój numer, a ja mu przekażę? — zaproponował jego kumpel.
— O nie, czekać aż zadzwoni? A co, jeżeli mnie nie skojarzy? Jak wytłumaczyć, kim jestem? — pomyślałam przerażona i zaczęłam intensywnie prosić go o pomoc.
— „To bardzo ważne, muszę mieć ten numer, proszę cię!!” — krzyczałam pewnie coś w tym stylu, wówczas 17-letnia.
— O rany… — westchnęła zażenowana starsza córka, wówczas 13-letnia.
— Zdobyłam w końcu ten numer, zatelefonowałam do niego i zaproponowałam spotkanie!
— Randkę? — zachichotała młodsza córka.
— Można tak powiedzieć.
Teraz, gdy o tym myślę widzę, że było to naprawdę niezłe szaleństwo, bo przecież mogłam wyjść z założenia, że skoro ów chłopak, rozmawiając ze mną dwukrotnie w tym klubie, nie poprosił o numer telefonu ani nie dał sygnału, że chciałby się ze mną spotkać, to najwyraźniej nie był mną zainteresowany.
Co ciekawe, rzeczywiście nie był. 🙂 Gdy w końcu zatelefonowałam do niego, NIE powiedział nic w stylu:
— Czekałem, aż to zrobisz, myślę o tobie nieustannie od naszej poprzedniej rozmowy…
Nie, tak nie było! Owszem, kojarzył mnie i wspominał jako sympatyczną dziewczynę, ale myślał tak pewnie o wielu dziewczętach, z którymi tego czasu rozmawiał ochoczo w klubie. Na szczęście przyjął zaproszenie na randkę i potem jakoś to się potoczyło i trwa do dziś, czyli ponad 17 lat. 🙂
Podobnie było z oświadczynami: a dokładniej z brakiem tychże. Po prostu któregoś razu ustaliliśmy (nie pamiętam dokładnie, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że to ja rozpoczęłam ten temat), że wypadałoby się pobrać. Nie było romantycznej scenerii i magicznych słów:
— Czy zostaniesz moją żoną?
Nie było też rozpaczy z powodu braku tychże. Nie ma też co roku, gdy zapomina o moich urodzinach. (vide Gdy mąż zapomina o urodzinach i rocznicach). Zawsze taki był, widziały gały, co brały. Gdy nachodzi mnie ochota na celebrowanie takich chwil, momentów, rocznic, to prostu uprzedzam o tym męża i włączam go w uroczyste obchody.
Wzruszają mnie opowieści koleżanek o oświadczynach. Z przyjemnością lajkuję na portalach społecznościowych statusy znajomych informujące o zaręczynach czy świętowaniu rocznic. Jednak sama ich nie potrzebowałam i w żaden sposób nie ubolewałam nad tym, że mąż mi się nie oświadczył, a nawet nie podarował pierścionka zaręczynowego! 🙂
Nie bójmy się wychodzić z konwenansów, zwłaszcza tych związanych z płcią: co, komu i kiedy wypada. Nie czekajmy na to, kto wykona „pierwszy krok”, bo czasem możemy się go nigdy nie doczekać. Jeżeli bardzo czegoś chcemy, po prostu to zróbmy i same wyjdźmy z propozycją. A jeżeli ją odrzuci? Cóż, jego strata. 🙂