Kiedy w 2000 i 2005 roku zostałam mamą, nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. To, że zaszczepię córki wydawało mi się oczywiste i prawdę mówiąc specjalnie się nad tym nie zastanawiałam. Czy teraz, gdy jestem w trzeciej ciąży i mam dostęp do większej ilości informacji, nadal jestem przekonana, żeby zaszczepić swoje dziecko?
Gdy szłam z córką na wyznaczoną wizytę wiedziałam, że najpierw musi ją przebadać lekarz. Jeżeli wszystko było w porządku, maszerowałam, niosąc uśmiechniętego bobasa, do gabinetu pielęgniarki. Ta wyjmowała igłę ze szczepionką i wbijała ją w rączkę lub nóżkę mojego dziecka. W tym samym momencie z twarzy córki momentalnie znikał uśmiech, a rozbrzmiewał rozpaczliwy krzyk.
– Mamo, jak mogłaś do tego dopuścić?!! Jak mogłaś pozwolić, żeby ta okropna kobieta sprawiła mi ból?! – mówiły oczy niemowlęcia, kompletnie rozczarowanego postawą wyrodnej matki.
Do końca dnia, a zwykle i kolejnego, dziecko było nie w humorze, markotne, płaczliwe, bywało, że gorączkowało. Byłam na to przygotowana, bo wiedziałam, że to jeden ze skutków przyjęcia szczepionki. Wszak szczepienie, czyli wstrzyknięcie do organizmu antygenu drobnoustroju, zwykle daje o sobie znać i mało prawdopodobne, że przejdzie bez echa. Szczepiąc, pobudzamy potężną machinę, której efektem jest wytworzenie przeciwciał i komórek pamięci immunologicznej.
Kiedyś, jeszcze kilka lat temu, decyzja dotycząca szczepień była dla rodziców oczywista. Dziś coraz częściej staje się skomplikowana i trudna. Dlaczego?
Przez popularność ruchów antyszczepionkowych, których głównym obszarem działania jest internet. I mimo, że przeciwnicy szczepień stanowią zdecydowaną mniejszość to krzyczą w sieci tak głośno i są tak dobrze zorganizowani, że zwykły użytkownik internetu ma wrażenie, że stanowią większość. To właśnie internet jest podstawowym czynnikiem budującym negatywny klimat wokół szczepień. Pełno w nim negatywnych stereotypów dotyczących szczepień, budzących w rodzicach strach. Wiadomo, że rodzic chce dla swojego dziecka jak najlepiej, więc jeżeli dowiaduje się, że szczepienia mogą zagrażać jego zdrowiu i życiu, zaczyna podważać sens tychże.
Z roku na rok rośnie liczba rodziców nieszczepiących swoich dzieci.
W 2009 roku niecałe 3 tysiące dzieci nie zostało objętych obowiązkowym programem szczepień. W 2014 roku: prawie 13 tysięcy. W roku 2015 ta liczba sięgnęła już 16,5 tysięcy dzieci. Ile wyniesie w 2016 roku?
Jest to o tyle niebezpieczne, że bez wysokiej wyszczepialności nie istnieje odporność zbiorowiskowa.
Osoby nieszczepiące dzieci mogą wkrótce zacząć zagrażać pozostałej części społeczeństwa. Na razie w Polsce poziom wyszczepialności dla całej populacji wynosi około 95%, nie stanowi więc jeszcze zagrożenia. Niebezpieczeństwo epidemiologiczne pojawi się, gdy spadnie on do 90%.
Nic tak nie przemawia do wyobraźni jak przykłady.
Porównajmy dwie choroby: odrę i ospę. Można znaleźć wśród nich wiele podobieństw: zwykle atakują w okresie dziecięcym, dają objawy skórne, są bardzo zakaźne, wywołujące je wirusy przenoszą się drogą kropelkową. Tym, co je zdecydowanie różni to tak zwana zachorowalność: na odrę co roku choruje w Polsce od kilku do 100 osób. Na ospę od 150 do 200 tysięcy osób.
Skąd ta różnica? Otóż od kilkudziesięciu lat na odrę szczepi się obowiązkowo wszystkie dzieci, zaszczepionych jest więc ponad 95%. Natomiast na ospę, która nie jest szczepieniem obowiązkowym, a jedynie zalecanym, szczepi się tylko kilka procent dzieci. Wirus więc beztrosko krąży sobie wśród maluchów i rozprzestrzenia się. Tak samo kiedyś było z odrą.
„Cóż: są choroby, które po prostu trzeba przejść”. Czyżby?
Córki szczepiłam na wszystkie szczepienia obowiązkowe, zgodnie z tzw. kalendarzem szczepień. Prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia o tym, że istnieją jeszcze inne szczepionki, tzw. zalecane (np. przeciw rotawirusom, ospie wietrznej, grypie, pneumokokom, meningokokom).
Gdy moje córki były niemowlętami, to były inne czasy, dla mnie praktycznie offline, bez internetu, który oprócz tego, że jest źródłem mitów, daje również dostęp do wielu cennych informacji. Kiedy starsza córka mając 3 i 4 lata kilkakrotnie chorowała na chorobę wywołaną rotawirusem (potocznie zwaną „grypą żołądkową”), i bardzo cierpiała, myślałam, że tak musi być. Że co zrobić, taka choroba. Kiedy mając 5 lat zachorowała tak bardzo, że wirus doprowadził ją do odwodnienia i hospitalizacji, a ja akurat: kilka tygodni temu urodziłam młodszą córkę – byłam rozdarta: między opieką nad jedną – skrajnie wyczerpaną w szpitalu, a drugą: kilkutygodniową. Gdybym wiedziała, że mogę zaszczepić młodszą latorośl szczepionką przeciw rotawirusowi, nie miałabym co do tego najmniejszych wątpliwości! Gdy rok później, z dwoma córkami: roczną i 6-letnią polecieliśmy do mojej siostry w Alpy i cały pobyt minął nam na walce z chorobą dzieci wywołaną rotawirusami i hospitalizacją we włoskim szpitalu – gdyby więc ktoś mi powiedział, że mogłam tego uniknąć, szczepiąc córki – nie miałabym żadnych wątpliwości. O szczepionce na rotawirusa dowiedziałam się jednak zdecydowanie za późno i postanowiłam, że jeżeli będę miała jeszcze jedno dziecko, od razu zaszczepię je przeciwko tej chorobie.
Uczulam na to i Was, zwłaszcza, że tę szczepionkę można zastosować wyłącznie między 6 a 24 tygodniem życia i potrzebne są dwie lub trzy dawki. Mój syn na 100% ją otrzyma.
Podobnie gdy wspominam zmagania z ospą wietrzną: tę moją rodzicielską zgodę na to, że przez kilka tygodni moje dziecko pokryte jest swędzącymi i męczącymi krostami i świadomość, że może skończyć się to ciężkimi powikłaniami. Z synem – mając wiedzę o tym, że mogę go zaszczepić przeciw tej chorobie, na pewno to zrobię.
Inny przykład: świnka. Na tę chorobę obowiązek szczepienia występuje dopiero od 12 lat. Wcześniej normą było, że co jakiś czas szwadrony dzieci chorych na świnkę zasilały oddziały szpitali. Większość osób z mojego pokolenia zna co najmniej jedną osobę, która wylądowała z powodu świnki w szpitalu. Dla mnie bardzo bliskie: mój mąż i szwagier. Częstym powikłaniem świnki jest zapalenie różnych narządów: opon mózgowych, jajników, jąder, tarczycy, trzustki, serca i stawów. To, że teraz nie odnotowujemy przypadków świnki jest wynikiem wyłącznie tego, że szczepienie na tę chorobę stało się od 2004 roku obowiązkowe.
Dla pokolenia naszych pra/dziadków normą było, że słyszeli o jakiejś osobie z ich otoczenia chorej na polio, czyli chorobę Heine Medina.
Szczepionkę na tę chorobę wynaleziono, zresztą dokonał tego Polak: prof. Hilary Koprowski, dopiero w 1950 roku. W 1959 r. ów profesor zorganizował akcję przekazania Polsce 9 milionów dawek szczepionki, dzięki czemu liczba zachorowań zmniejszyła się z ponad 1000 w 1959 roku do 30 w 1963 roku.
Cofamy się w poszukiwaniu chorób jeszcze dalej? Może na razie zatrzymajmy się, bo mam jeszcze w tym tekście wiele ważnych spraw do przekazania.
Po co szczepimy dzieci? Dwa główny powody
Ujęcie humorystyczne satyryka Andrzeja:
.
Tyle „żartów”, a tak na poważnie:
Po pierwsze, szczepimy, żeby uniknąć chorób zakaźnych, a dokładniej: poważnych konsekwencji tychże chorób: ciężkiego przebiegu, groźnych powikłań, wreszcie: zgonu.
Tylko woda uratowała więcej istnień ludzkich niż szczepienia. Dzięki szczepieniom ludzie nie umierają masowo na choroby zakaźne.
Wiecie, że kiedyś, do drugiego roku życia, częstą praktyką było nienadawanie dzieciom imion? Dlaczego? Żeby zbyt się do nich nie przywiązywać. Istniało ogromne prawdopodobieństwo, że choroba zabierze rodzicom dziecko.
Drodzy Rodzice, którzy nie szczepicie dzieci albo którzy odwodzicie od tego pomysłu innych rodziców, czy naprawdę chcecie wrócić do czasów, w których ludzkość była dziesiątkowana przez choroby zakaźne? Nie, nie chcecie. Przez swoją ignorancję po prostu nie zdajecie sobie sprawy z istnienia takiego niebezpieczeństwa.
– Tych chorób już dawno nie ma i nie wrócą! – krzykniecie.
Otóż na 31 tys. Europejczyków, którzy zachorowali na odrę w 2013 roku, aż 88% stanowiła młodzież i dorośli, którzy nigdy nie zostali zaszczepieni lub nie otrzymali drugiej dawki szczepionki. Uwierzcie w to wreszcie: szczepionki naprawdę działają! I odwrotnie: brak szczepionek może doprowadzić do powrotu niektórych chorób!
Drugim ważnym powodem konieczności istnienia powszechnych szczepień jest fakt, że chronią osoby, które NIE MOGĄ być zaszczepione z powodów medycznych.
To na przykład dzieci chore na nowotwory lub niemowlęta, które jeszcze nie zdążyły zostać zaszczepione. Ładnie tłumaczy to też Kasia Gandor tutaj – polecam jej tekst (jak i cały blog):
„Jako osoba niezaszczepiona stajesz się potencjalnym rezerwuarem patogenów, które nawet jeśli nie zrobią krzywdy tobie, mogą znacząco skrócić życie osobom starszym, kobietom w ciąży, wszystkim, których odporność z przeróżnych powodów uległa obniżeniu, maluchom, które ze względu na wiek nie mogą zostać jeszcze poddane niektórym szczepieniom, czy też ludziom cierpiącym na raka. I nie tylko. Właśnie dlatego tak istotne jest utrzymanie wysokiego poziomu zaszczepienia populacji. Gdy jako grupa jesteśmy odporni, uniemożliwiamy zarazkom rozprzestrzenianie się i nie jesteśmy ich – gotowym do wybuchu w każdym momencie – rezerwuarem.”
Jednym z argumentów antyszczepionkowców jest:
– Dlaczego mam poświęcać zdrowie swojego dziecka, tylko dlatego że ktoś NIE MOŻE? W takim razie moje dziecko też nie może!
Wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. Rodzic, który nie szczepi swojego dziecka, narusza wolność innego dziecka lub dorosłego. Naraża je bowiem tym samym na zagrożenie zarażenia i choroby.
Inna sprawa, że rodzic nieszczepiący swojego dziecka odbiera mu: swojemu dziecku prawo do obrony przed chorobami, co jest moim zdaniem karygodne.
TUTAJ możecie sobie pooglądać choroby, na które zachorowały niezaszczepione dzieci – czasem po prostu zaraziły się od swoich niezaszczepionych mam.
Każdy z nas jest członkiem społeczeństwa i musi dostosować się do panujących w nim reguł, biorąc pod uwagę to, że obok nas żyją również inni ludzie. Nie mogę palić sobie w MOIM piecu plastikowymi butelkami tylko dlatego, że mam taki kaprys, bo zanieczyszczam tym samym powietrze, którym oddychają mieszkańcy mojego osiedla. Nie mogę nie szczepić MOJEGO dziecka tylko dlatego, że mam takie widzimisię, że naczytałam się pseudonaukowych artykułów szerzących mity czy uwierzyłam w spiskową teorię, według której to wszystko, to zmowa firm farmaceutycznych żądanych zysku, bo narażam ludzi ze swojego otoczenia na ryzyko powrotu groźnych chorób.
A może by tak ukarać nieszczepiących?
Właśnie w związku z tym, uważam, że ludzie nieszczepiący swoich dzieci, a niemający do tego przesłanek medycznych, zagrażają społeczeństwu, uważam, że powinni ponosić tego konsekwencje. Może na przykład ich dzieci nie powinny mieć wstępu do żłobków, przedszkoli i szkół?
Najbardziej żal mi tych dzieci. 🙁 Nie dość, że mają tak nieodpowiedzialnych rodziców to jeszcze miałyby być skazane na ostracyzm społeczny. Cóż. Może jednak takie radykalne rozwiązania otworzą niektórym rodzicom oczy i uświadomią powagę sytuacji.
Podoba mi się rozwiązanie z USA, w których – owszem, szczepienia nie są obowiązkowe, ale od lat istnieje reguła no vaccine, no school. Nie chcesz szczepić? Nie masz prawa posłać dziecka do szkoły. Zostaje ci homeschooling, czyli uczenie dziecka w domu.
Na uwagę zasługuje również rozwiązanie z Australii, które można streścić hasłem no jab, no pay – nie kłujesz, nie płacimy. Rodzice nieszczepiący dzieci tracą prawo do zwolnień podatkowych, dodatków rodzinnych (u nas np. nie mogliby pobierać 500 zł +) – tam to niebagatelna kwota, bo opiewająca na około 15 tysięcy dolarów rocznie.
Można też spojrzeć na to z czarnym humorem, tak jak np. satyryk Andrzej Rysuje:
Dlaczego niektórzy boją się szczepień?
Mam to szczęście, że czytają mnie mądrzy i rozsądni ludzie. Wiem, że Was nie trzeba przekonywać do szczepień. Czytając mój dzisiejszy artykuł, zastanawiacie się być może:
– Dlaczego oni, do diaska, nie szczepią swoich dzieci?
Już tłumaczę. Otóż hasłem klucz jest NOP, czyli niepożądany odczyn poszczepienny oraz jeden z największych mitów wszechczasów: utożsamianie jako NOP-u autyzmu, czyli sugerowanie, że jednym ze skutków szczepienia może być zachorowanie dziecka na autyzm. To kłamstwo. Fałszerstwo. Mit nie mający nic wspólnego z prawdą, nie potwierdzony w żadnych badaniach naukowych. Więcej pisze o tym Kasia Gandor tutaj.
Bardzo współczuję rodzicom mającym dzieci z autyzmem. Mogę tylko domyślać się, jak trudne to musi być doświadczenie i wyobrażam sobie, że wielu z nich zadaje sobie pytanie: „Dlaczego nas to spotkało?”. Być może zrzucanie winy na koncerny farmakologiczne produkujące szczepionki daje jakieś ukojenie: żal i smutek można przekuć w złość i chęć zemsty.
Jednak prawda jest taka, że nie ma żadnego związku między autyzmem a szczepieniami. Jedyną cechą „wspólną” jest fakt, że autyzm pojawia się (zaczyna być widoczny) zazwyczaj w 18-24 miesiącu życia. Zbiega to się z czasem podania skojarzonej szczepionki przeciwko odrze, śwince i różyczce – którą antyszczepionkowcy oskarżają o autyzm.
O co chodzi z tymi NOP-ami? Istnieją czy nie?
Tak, istnieją.
Szczepionka, tak jak KAŻDY lek, może wywołać działania niepożądane.
NOP, czyli niepożądany odczyn poszczepienny, to objaw choroby występujący do czterech tygodni od momentu podania szczepionki i mający potwierdzony z nią związek przyczynowo-skutkowy.
Przykłady NOP-ów (w nawiasie podaję ilość zgłoszonych w Polsce przypadków w 2014 roku):
- drgawki (69)
- wstrząs anafilaktyczny (5)
- zespół hipotomiczno-hiporeaktywny (65 przypadków),
- nieutulony płacz, czyli trwający co najmniej 3 godziny płacz przypominający krzyk, którego nie da się w żaden sposób uspokoić – występujący od pół do godziny po podaniu szczepionki (191).
Rocznie szczepi się około 350 tysięcy dzieci. Podane wyżej liczby pokazują, jak bardzo rzadko zdarzają się takie NOP-y. Raz na kilka do kilkunastu tysięcy przypadków. Natomiast odczyny bardzo ciężkie raz na setki tysięcy, a nawet milion przypadków.
Oczywiście za każdym tym przypadkiem stoi konkretne, cierpiące dziecko i przerażony rodzic – którym bardzo współczuję.
Nie wahaj się zgłaszać NOP-ów
Jestem absolutnie za tym, że warto mieć z tyłu głowy świadomość istnienia NOP-ów i czujnie obserwować dziecko po szczepieniu. Jeżeli coś nas zaniepokoi, udajmy się do lekarza, a w sytuacji poważnej od razu do szpitala. Nie bójmy się zgłaszać NOPów. Od listopada 2013 roku rodzicom przysługuje prawo zawiadamiania o powikłaniach po szczepieniu Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych i co ważne, nie jest koniecznie potwierdzenie wystąpienia NOP-u przez lekarza. Formularz i instrukcja, gdzie należy go wysłać znajduje się na stronie Urzędu TUTAJ.
Jedna na 33 tysiące kobiet umiera przy porodzie. Czy w związku z tym faktem nie zdecydowałabyś się na zajście w ciążę?
Raz na milion zdarza się wyjątkowo ciężki NOP: zapalenie mózgu. Dokładnie takie samo powikłanie zdarza się u jednej osoby na 2 tysiące chorych na odrę – na którą może zachorować niezaszczepione dziecko.
Serio – bojąc się NOPu, jesteście gotowi narazić swoje dziecko na konsekwencje zachorowania na chorobę zakaźną, przeciwko której chroni szczepionka?! Dla mnie to jest NIEPOJĘTE.
Ja: matka, która lada ty/dzień urodzi dziecko, zdająca sobie sprawę z istnienia NOP-ów, mimo to na 100% je zaszczepię.
Nie jestem w stanie uchronić go przed całym złem tego świata: w nasz dom może walnąć piorun, nasze auto, którym będziemy jechać, może ulec wypadkowi samochodowemu, bo spotka na drodze innego pijanego kierowcę, nasz kraj może nawiedzić wojna, mogę podać mu zwykły lek na gorączkę, który może wywołać niepożądane i groźne skutki uboczne (poczytajcie sobie ulotki leków, a zobaczycie jak wiele ich może wystąpić). Przed wszystkim go nie uchronię, ale robię, co mogę, żeby uchronić go przed tym, przed czym mogę. Szczepiąc, mogę uchronić go przed konsekwencjami zachorowania na choroby zakaźne. I nie wyobrażam sobie, żeby tego nie zrobić – nie darowałabym sobie tego.
Wiem, że każdy rodzic chce dla swojego dziecka jak najlepiej. Że każda z osób nieszczepiących dzieci wpadła po prostu w sidła ignorancji, niewiedzy, spiskowych teorii dziejów, działalności szarlatanów (którzy chcą zrobić biznes na „alternatywie dla szczepień w postaci naturalnych sposobów leczenia”), które nałożyły na ich oczy klapki. Proszę, zdejmijcie z oczu te klapki.
Bardzo polecam lekturę książki „Szczepionki: nie daj się zwariować”: autorka w przystępny sposób opisuje najróżniejsze aspekty szczepień – mimo że tematyka niełatwa, czyta się ją lekko i bardzo porządkuje wiedzę.
Pisząc ten tekst korzystałam również z materiałów dostarczonych mi przez GSK.
I na koniec jeszcze jedno:
Jestem przerażona wzrostem siły ruchów antyszczepionkowych i tego, do jakiej katastrofy mogą doprowadzić ich działania, dlatego nie będę dokładać do tego cegiełki. Pierwszy raz od trzech lat wprowadzam na blogu moderację komentarzy – nie będę publikować tych mających wydźwięk antyszczepionkowy. Owszem, jak zawsze jestem otwarta na dyskusję, możecie więc dzielić się ze mną swoimi wątpliwościami, refleksjami, spostrzeżenia: tak. Ale komentarze straszące szczepieniami, podważające ich sens, szerzące spiskowe teorie o zmowach firm farmaceutycznych i finansowaniu lekarzy, „którzy chcą wcisnąć naszym dzieciom szczepionki tylko dla chęci zysku”, wreszcie: przekonywanie mnie o istnieniu związku autyzmu, ADHD i alergii ze szczepieniami: nie znajdą u mnie miejsca.
Będę natomiast bardzo wdzięczna, jeżeli zechcecie udostępnić ten tekst dalej. Dajmy w internecie znać, że oprócz antyszczepionkowców są też ludzie rozsądni, którzy szczepili, szczepią lub będą szczepić, bo wiedzą, że nie ma innego wyjścia.