Drogi Pamiętnishku!
Tydzień temu byłam na urodzinach przyjaciółki. Zaprosiła grupę przyjaciół do miłego lokalu. Część z nas się znała, część nie. Było bardzo sympatycznie.
I pewnym momencie doznałam iluminacji, uświadomiwszy sobie duży problem, jaki mam za sobą, a o który wcześniej siebie nie podejrzewałam.
Wyobraziłam sobie, że to ja jestem gospodynią tej imprezy. Mnie ta sytuacja, a zwłaszcza początek imprezy, przerosłaby. Nie byłabym w stanie z takim spokojem i radością jak jubilatka witać gości i potem pozwolić imprezie żyć swoim życiem.
Czułabym się odpowiedzialną za nastrój i samopoczucie każdej osoby zgromadzonej przy stole. K a ż d e j. O d p o w i e d z i a l n a.
Jak się czuje, czy nie czuje się skrępowana tym, że kogoś nie zna, czy pasuje jej jedzenie, które podano do stołu, czy dobrze, że zaproponowałam piwo, a może ktoś miał ochotę na wino? Ostre meksykańskie jedzenie, a może ktoś woli łagodne? Czy wszyscy na pewno dobrze się czują? Czy komuś czegoś nie brakuje?
Nie mylcie tego z gościnnością – bo to na pewno nie jest problem. Mówię o poczuciu odpowiedzialności za samopoczucie innych – podkreślę, że dorosłych innych. I ja to mam! Co więcej, uzewnętrzniam to, co musi być męczące dla moich gości.
Przypomniałam sobie te wszystkie sytuacje, w których wywierałam presję na gości, pytając czy może jeszcze mają ochotę na dokładkę? Czy zupa im smakuje? Pomidorowa z ryżem, ale może oni jednak woleliby z makaronem?
– Czy mam śmietanę? Niestety nie. 🙁
(i potem to poczucie smutku za to, że ktoś lubi zjeść zupę ze śmietaną, a przeze mnie, bo nie kupiłam jej, nie zje…)
– Kawa czy herbata? Ciasto? Może jeszcze dokładkę? Może jeszcze jedną kawę?
Godziny poprzedzające wizytę gości w naszym domu przebiegają u nas pełne napięcia. To napięcie generuję ja. A potem, jak już goście przybędą, tak bardzo chcę, żeby wszystko było w porządku, żeby wszyscy byli zadowoleni, żeby nikomu niczego nie brakowało, że jestem pewna, że tą nadopiekuńcznością i upierdliwością wprowadzam ich w stan niepokoju!
Taka jestem mniej więcej przez pierwszą godzinę, może trochę miej. Potem na szczęście luzuję i napięcie i znika.
Jakże lepiej jest przywitać gości luzem, spokojem, nienapastliwością, nieinwazyjnością, brakiem presji i zrozumiałam, że taka jest większość moich znajomych. Też chcę taka być. Cieszę się, że to sobie uświadomiłam i publicznie się do tego przyznałam. I zacznę nad tym pracować. ?
A Wy – team „goszczę na luzie” czy „goszczę w napięciu”?