Rodzinny Public Relations, czyli budowanie relacji z rodziną podczas posiłków

wspolne-posilkiOstatnimi czasy, czas pędzi bardzo szybko, nieprawdaż? Doba składa się już nie z dwudziestu czterech, lecz z piętnastu godzin, swoje urodziny obchodzimy nie raz w roku, ale co kwartał, zaś tempo wzrostu dzieci jest tak szybkie, że czasem przychodzi nam do głowy, czy ktoś ich aby nie podmienił.

—  Niespełna dwa lata temu ją urodziłam, a już ma niby osiem lat? Przypadek? Nie sądzę… —  pytamy siebie czujnie, przypatrując się dziecku.

—  Oddajcie mi moje dziecko, ucznia nauczania początkowego! — krzyczymy, łypiąc na siedzącą w fotelu obok gimnazjalistkę.

Gdy czas pędzi ekspresem, gdy fala obowiązków szkolno-zawodowo-domowych nas wprost zalewa, a z zewsząd kuszą internety, smartfony i seriale, okazuje się, że mamy coraz mniej czasu dla rodziny, a przecież utrzymywanie KONTAKTU i budowanie RELACJI z nią wskazujemy jako jeden z życiowych priorytetów. W obliczu tych faktów, wzięłam sprawy w swoje ręce i opracowałam „Strategię Rodzinnego Public Relations”, którą będę publikować w odcinkach. Dziś tematem naszych rozważań będzie: „Budowanie relacji z rodziną podczas posiłków”.

Zarządziłam, że posiłki jemy wspólnie i traktujemy jako rodzinne zebrania: obecność obowiązkowa! Jestem bardzo ciekawa jak to wygląda u Was, raportujcie 🙂

Śniadania

Kiedyś śniadanie jadłam albo samotnie, delektując się ciszą, albo w biegu, zaś podczas gdy jadły je dzieci, ja – korzystając z chwili spokoju – prasowałam im ubrania, brałam prysznic, itp. W pewnym momencie powiedziałam sobie:

—  Basta! Niech stracę 15 minut snu, ale zyskam 15 punktów do lansu w naszej relacji.

I mimo, że poranki nie należą u nas do najmilszych, bo zwykle któraś z córek wstaje lewą nogą z fochem, który łatwo wyprowadza mnie z równowagi, bo nie znoszę marudzenia, to zwykle po chwili udaje nam się to opanować i konsumując müsli z mlekiem z Biedronki, prowadzimy dyskusje o transcendencji, istocie bytu, dyrektywach moralnych i takich-tam.

Obiady

Zawsze jemy je wspólnie, w przypadku tego posiłku dochodzi jeszcze bonus w postaci ojca dzieci (w sensie, że z nim jemy, a nie jego jemy, na co wskazywałaby nieporadna konstrukcja tego zdania.) I mimo, że nie lubię gdy ktoś marudzi, sama marudzę, gdy któryś z  domowników sięga wtedy po gazetę lub smartfona. Bywa też, że grożę!

—  Za bycie myślami daleko od nas, będziesz miał blisko siebie… pusty talerz. Aż do końca tygodnia.

Wstaję czasem, wnoszę ręce ku górze i wygłaszam kazanie:

—  Wspólny posiłek to świętość! Delektujmy się swoim towarzystwem! Opowiedzmy sobie, jak minął nam dzień! Wreszcie, zachwyćmy się posiłkiem, który przygotowałam lub dyplomatycznie przemilczmy nasze o nim sądy!

Kolacje

Teoria teorią, ale w wieczornych zebraniach rodzinnych zwykle nie uczestniczę z dwóch powodów:

1. Albo jestem na diecie, która w moim przypadku oznacza rezygnowanie z kolacji, a wtedy – mimo świadomości wyższych celów, które stoją za wspólnymi posiłkami – wybieram heroicznie samotność, bo wiem, że widząc, że oni jedzą, sama również zacznę jeść.

2. Albo przerywam dietę i w sposób niekontrolowany, czyli trudny do przewidzenia (co pociąga za sobą niemożliwość umówienia się z pozostałymi członkami rodziny), podchodzę do lodówki i jem, co dusza zapragnie, w tajemnicy przed wszystkimi, a zwłaszcza przed samą sobą:)

Komentarze: