Dwa zdarzenia: mój upadek na leżaku, który został przez córkę uchwycony w obiektywie oraz wczorajszy mecz Niemców z Brazylią uświadomiły mi, jak ważne jest to jak traktujemy porażki, przegrane, niepowodzenia.
Czy patrzymy na nie jako na koniec czy na początek? Czy potrafimy się do nich zdystansować? Załamujemy się czy wysnuwamy konstruktywne wnioski?
Rodzice pokazują dzieciom jak interpretować świat. Z jednej strony teoria. Sadzają dziecko i mówią:
– Słuchaj, córko. Bądź odważna, bierz sprawy w swoje ręce, podejmuj się wyzwań, nie poddawaj się. Naprawdę warto, polecam. Twoja Mama.
Z drugiej strony praktyka, czyli jak reagują na konkretne sytuacje. Jak reagują gdy dziecko spadnie z drabinki („A nie mówiłam, po co tam wchodziłaś?! Przecież to jest niebezpieczne!”), jak sami zachowują się przegrywając ze współmałżonkiem grę w badmintona, jak oceniają emitowany właśnie mecz i zawodników (obrażanie przegranych, wyzywanie od leni czy zastanawianie się nad tym, gdzie leży przyczyna przegranej, współczucie im itd).
Gdy zastanawiam się teraz nad tym, jaki przekaz dawali mi moi rodzice, a zwłaszcza mama to widzę, że był to przekaz, z którego wynikało, że zawsze z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Że jak się wszystko wali to trzeba wziąć się w garść i zacząć działać.
Kiedy byłam dzieckiem i biegnąc po alejce w parku, wywracałam się obcierając do krwi kolano, to mama nie mówiła mi:
– A nie mówiłam? Po co tak szybko biegłaś?
Lecz:
– Wstawaj i biegnij dalej! 🙂
Biegłam, a z tyłu dobiegały mnie jeszcze okrzyki żartującego taty:
– Tylko nie pobrudź krwią chodnika!
To wbrew pozorom, bardzo ważny komunikat. Uczący dziecko, że nie warto się poddawać, że małe kłopoty nie oznaczają wielkich porażek. Że warto spojrzeć na upadek jako na szansę. Wreszcie: jak upadniesz z leżaka i wszyscy się z Ciebie śmieją, to śmiej się razem z nimi a nie obrażaj się. A następnym razem zadbaj o to, by leżak, na którym chcesz usiąść, był właściwie rozstawiony 🙂