Moje dzieci mają skłonność do dramatyzowania. Wczoraj przybiegła do mnie młodsza córka i pełna przejęcia, opowiedziała, co jej się przed chwilą przytrafiło. A była tak podekscytowana i tak mocno wczuła się w rolę (gestykulacja, mimika, akcentowanie słów), że najpierw miałam wrażenie, że stoi na deskach sceny (a ja, jako ten widz), zaś po chwili po prostu weszłam w jej historię (i byłam z nią tam, w centrum tamtych wydarzeń).
Zapraszam, obejrzyjcie to ze mną.
– Mamo, nie uwierzysz, co mi się teraz przytrafiło! Chciałam pojeździć sobie na rowerze, poszłam więc do garażu, wyjęłam rower i wyjechałam z naszego podwórka. Upewniłam się, czy zamknęłam furtkę, żeby Idzik nie uciekł. Zamknęłam. Odjechałam i jednak jeszcze raz wróciłam, żeby sprawdzić. Furtka była zamknięta. Jadę sobie na rowerze, jadę, aż tu nagle patrzę… biegnie za mną Idzik! Zdenerwowałam się, nie wiedziałam, dlaczego on za mną biegnie, jak to możliwe? Mówię do niego:
– Wracaj do domu.
A on nic.
– W tym momencie marsz na nasze podwórko, Idzik!
A on zupełnie mnie zlekceważył i udawał, że nie słyszy i szczekał sobie z innymi psami! Wtedy to naprawdę bardzo się zdenerwowałam i wzięłam go za obrożę, a wiesz, ona śmierdzi, więc to było ohydne i krzyknęłam do niego:
– Jak nie pójdziesz stąd teraz, to będę musiała trzymać cię za tę obrożę aż do domu i będzie ci wstyd przed innymi psami!
– I on wtedy zrozumiał, że ja nie żartuję i sam pobiegł na nasze podwórko. Boże, wiesz jak mi było niewygodnie? Przecież ja miałam oprócz tego wszystkiego rower i musiałam też o nim pamiętać i na dodatek kalosze, bo zapomniałam nałożyć adidasów! Jestem wykończona. MAMO, PROSZĘ, MOGĘ TERAZ POGRAĆ NA TWOIM TELEFONIE?