Jak się żyje z mężem architektem?

_dsc9639fot. Agnieszka Wanat

Każdy zawód ma swoją specyfikę i wiąże się z różnymi ciekawostkami, walorami, ale też niedogodnościami. Każda żona: lekarza, policjanta, stolarza, prawnika, kasjera, przedsiębiorcy, grafika komputerowego itd. mogłaby opowiedzieć, podobnie jak ja, jak się z mężem ciężko żyje. 😉 Ja opowiem dziś, jak się żyje z mężem architektem.

Żeby to ukazać, muszę w kilku zdaniach opowiedzieć, na czym polega praca architekta. Kiedyś wydawało mi się, że architekt to „modnie ubrany pan w szaliczku”, który gros czasu spędza na snuciu wizji o kształcie bryły, kolorystyce, idealnych proporcjach. Słowem, to taki artysta, który zamiast malowania krajobrazu lub martwej natury, tworzy obraz budynku.

Byłam w błędzie! Bowiem są jeszcze inne ważne, równie pochłaniające, dziedziny działania architekta, które ze sztuką mają niewiele wspólnego.

Koordynacja pracy innych osób, czyli „proszę o ciszę, elektryk dzwoni!”

Jako żona architekta wiem, że żeby powstał projekt, niezbędne jest współdziałanie czterech branż: architektonicznej, elektrycznej, sanitarnej i konstrukcyjnej.

Kto z Was pracował w zespole, ten wie, że oprócz miłych aspektów tego układu, wiąże się to również ze stresem. Świadomość uzależnienia od innych osób, które mają różne tempa pracy, różny stosunek do terminowości, różny styl pracy – może być powodem do niepokojów. Zwłaszcza, że czasem nie można ruszyć naprzód, gdy któryś z punktów, za które odpowiedzialna jest dana osoba, nie został odhaczony. To trochę jak z porannym wychodzeniem z domu całą rodziną: wystarczy, że jedno z dzieci opóźnia wyjście i do pracy lub szkoły może spóźnić się cała rodzina. 🙂

Co dla mnie, żony architekta, oznacza ten punkt? Obcowanie z wybuchową mieszanką uczuć i emocji męża. Złość, że któryś z branżystów jeszcze czegoś nie przesłał. Strach, że przez to obsuwa się cały projekt. Radość, że inny przesłał wszystko w terminie. Dodajmy do tego jeszcze moją ekspresyjność, dwie nastolatki, niemowlę i możecie wyobrazić sobie, co się dzieje u nas w domu. 🙂

_dsc9652

Analiza prawna, czyli najlepiej, żeby architekt skończył też prawo

Nie można ot tak postawić jakiegoś budynku lub zmienić innego. To wszystko musi być zgodne z dziesiątkami…

– Setkami! – poprawiłby mnie mąż.

… obowiązujących przepisów, które trzeba znać, bo przecież ignorantia legis non excusat: nieznajomość prawa nie jest usprawiedliwieniem.

Praca architekta jest stresująca, bo tu nie ma żadnego miejsca na błędy. Architekt myli się tylko raz. Potem ląduje w sądzie.

Co to dla mnie: żony architekta oznacza? Że mój mąż często jest głową w chmurach przepisów prawnych. Rozmawiamy, opowiadam mu coś, on kiwa porozumiewawczo głową, czasem, najprawdopodobniej w wyniku działania neuronów lustrzanych, które dużą rolę odgrywają zwłaszcza w rozwoju niemowląt, naśladuje moją mimikę. Czyli gdy moja twarz wyraża zdziwienie, bo doszłam w opowieści do jakiegoś zaskakującego wątku, zdziwienie gości również na jego twarzy, podobnie z uśmiechem: wydaje mi się wtedy, że śmieje się z moich przezabawnych powiedzonek, którymi okrasiłam swoją historię! XD!

I wtedy zadaję mu pytanie kontrolne.

– Z kim tam wtedy poszłam? Jak miała na imię osoba, która mi wczoraj podczas tego zdarzenia towarzyszyła? – pytam o wątek, który poruszyłam dosłownie przed chwilą.

I wszystko jasne: nie słuchał mnie, tylko rozmyślał, czy wejście do tego budynku ma mieć szerokość 1,2 czy 1,60 metra i czy aby na pewno w projekcie, nad którym pracuje, zachowany jest prawidłowy odstęp między oknami, drzwiami, parapetami, kwiatkami, wygrałam wycieczkę na Marsa, planetę Mars, czy ty mnie w ogóle słuchasz?!

Kreślenie: kiedyś na papierze, dziś na monitorze

Gdy się kłócimy i mąż w przypływie złości drwi z mojego blogowania sugerując, że to proste niczym bułka z masłem, ja nie jestem mu dłużna i mówię:

– Ho ho ho, za to twoja praca: stawianie kreseczek i punkcików to naprawdę wyższa szkoły jazdy i wysublimowana czynność, phi!

Tymczasem to wcale nie taka łatwa czynność: bo nużąca, a jednocześnie wymagająca skupienia. Niby kreślisz bezmyślnie kreseczki, a przecież kiedyś powstaną z nich belki, na których będą trzymać się domy!

_dsc9615

Kreatywność, czyli architekt artysta

Nie zapominajmy jednak o najmilszym aspekcie bycia architektem, czyli projektowaniu. Według mojego męża, z którym wczoraj przeprowadziłam wywiad, warto, żeby narzędzia architektoniczne: np. forma i układ wnętrz tworzyły pewną OPOWIEŚĆ. By projektowanie było świadome, a nie pozostawało „dziełem” przypadku.  By to, co powstanie było czytelne, żeby była w tym jakaś myśl. Tak, by widz (np. właściciel domu) mógł ją odczytać. I najlepiej, gdy ten odbiór przyjmie postać po prostu: „PODOBA MI SIĘ”. 🙂

Szewc bez butów chodzi?

Wiele osób dowiedziawszy się, że mój mąż jest architektem, sądzi, że mamy perfekcyjnie zaprojektowany i urządzony dom.

I jest w błędzie 🙂 Zwłaszcza jeżeli chodzi o wykończenie domu. Mąż, który dba o najmniejsze detale projektując dom lub budynek dla kogoś innego, przymyka oko na kwestie typu listwy przypodłogowe w swoim domu. W naszym domu mieszkamy od ponad pięciu lat, a listwy zostały przymocowane (choć jeszcze nie wszędzie :D) dwa lata temu, jakoś ciągle nie składało się. 🙂 Podobnie z tarasem, garażem i kuchnią: pełna prowizorka.

Gdybyśmy kilka lat temu, decydując się na zamieszkanie w domu, mieli wysokie oczekiwania co do wykończenia, nigdy byśmy w nim nie zamieszkali. Nie dysponowaliśmy bowiem wystarczającą ilością funduszy. Na szczęście mieszkanie w „tip top” urządzonym domu nie było dla nas kwestią „być albo nie być.” Nie stanowiło dla nas problemu, że coś jest nie niedokończone, a czasem i niezaczęte. Ojtam ojtam, kiedyś się skończy. 🙂  #poswojemu

Owszem, można to przecież zlecić komuś, ale mąż zawsze mówił, że on to zrobi sam, ale za jakiś czas. Bo wiadomo: był zajęty swoimi projektami. 🙂 I ten czas leciał i leciał… Dni zamieniały się w tygodnie, tygodnie w miesiące, miesiące w lata.. Tak było na przykład z kuchnią: gdy kupowaliśmy szafki, zamówiliśmy ich za mało i odłożyliśmy kwestię dokupienia pozostałych na „za kilka tygodni”. Kilka tygodni przerodziło się w miesiące, a te w lata. I gdy niedawno chcieliśmy szafki dokupić, okazało się, że nikt już takowych nie produkuje. Ups. 🙂

Było mi to obojętne dopóki, dopóty nie urodził się syn. Wraz z nim narodził się pomysł, by zrobić sobie wreszcie fajną i wygodną kuchnię.

Po pierwsze muszę ułatwiać sobie życie. Nie działająca od miesięcy kuchenka gazowa: a dokładniej działające tylko dwa palniki, tak jak przez wiele miesięcy nie były dla mnie żadnym problemem, tak gdy zostałam mamą niemowlęcia, czytaj: czas skurczył się i każda wolna chwila zaczęła mieć znacznie, okazały się uciążliwe. Podobnie jak brak piekarnika (od lat mieliśmy stojący w kotłowni piekarnik turystyczny o wartości 50 zł przypalający wszystko, prócz jednego ciasta, kupiony „na chwilę”.).

Po drugie, gdy teraz, jako mama niemowlęcia, jestem pierwszy raz od wielu lat prawie ciągle w domu, zaczynają mnie irytować wszelkie niedogodności, na które kiedyś przymykałam oko. Zwłaszcza, że nasza kuchnia połączona jest z salonem, w którym spędzam zdecydowaną większość czasu.

Kiedy realizowałam z Marysią Górecką projekt Pokoje Dziecięce to buszując po stronie internetowej IKEA w pewnym momencie natknęłam się na hasło Kuchnia na Twoją miarę.

– Sam zaplanuj, sam zaprojektuj, a my ci ją przywieziemy i zamontujemy – kuszono.

Wtedy doznałam iluminacji. 🙂 Wiedząc, że mąż jest zapracowany i nie znajdzie czasu i jak zwykle będzie to odkładać na bliżej nieokreśloną przyszłość, a jednocześnie czując w sobie potrzebę zmiany kuchni, zwłaszcza, że zależało mi na tym, by zdążyć przed świętami, które jak co roku będą obchodzone w naszym domu, postanowiłam, że biorę sprawy kuchni w swoje ręce. I dokonam tego sama, bez pomocy męża!

_dsc9625

I wierzcie mi: ta decyzja, czyli samodzielne podjęcie się takiego tematu, było dla mnie dużym wyzwaniem. Bo niestety prawdą jest, że w naszym małżeństwie weszłam w niektórych sprawach w rolę Nishki Bezradnishki Nie Poradzę Sobie Sama. Te zadania odnosiły się właśnie do prac domowo-remontowo-wykończeniowych. Tymczasem znam kobiety, które doskonale się w tym odnajdują. I słusznie! Bo przecież płeć nie powinna tu mieć znaczenia.

Otworzyłam Vista Planner: narzędzie do szybkiej wyceny kuchni: w odniesieniu do stylu i układu kuchni, urządzeń agd, oświetlenia itp. i zaczęłam realizować w wyobraźni swoje wizje. Słowem: podjęłam pierwszy krok w kierunku szukania inspiracji i wstępnego zorientowania się w zasięgu cenowym.

Mąż obserwował zdziwiony moje zaangażowanie i w pewnym momencie zapobiegawczo krzyknął:

– Ale uprzedzam: nie będę montować mebli! Nie mam na to czasu, nawet nie wyobrażasz sobie, ile mam pracy, instalator spóźnia się z projektem, mam dużą zagwozdkę prawną, a czeka mnie jeszcze mnóstwo kreślenia! – zapowiedział.

– Obiecuję, że nie będzie to na twojej głowie! – zapewniłam go.

I słowa dotrzymałam. 🙂 Przyznam, że jestem bardzo podekscytowana, bo… nie ma już odwrotu: robimy tę kuchnię! Za dwa tygodnie pokażę Wam, jak wyglądała moja stara kuchnia i jak będzie wyglądać nowa. Hurra! 🙂

_dsc9632

Przy okazji: Agata Wasiljew wywróżyła kilka miesięcy temu na rysunku, że nasz syn też zostanie jak tatuś architektem. Ciekawe, co na to jego przyszła żona! 🙂

architekt

rys. Agata Wasiljew

Zdjęcia w tekście: Agnieszka Wanat.
Tekst powstał we współpracy z IKEA.

Komentarze: