Jestem o niego zazdrosna, dlatego odkrywam tajemnicę poliszynela!

fot. Pikolina

Czas wyłożyć kawę na ławę i nazwać rzeczy po imieniu. Dlaczego to święty Mikołaj ma cieszyć się największą estymą? Tak, jestem zazdrosna o to, że dzieci go uwielbiają i z utęsknieniem nań czekają! A ja: rodzic, to co? 

Owszem, zdaję sobie sprawę z tego, że ma dużo pracy, godzinami chodzi po sklepach albo witrynach internetowych, wybiera te prezenty, wyobrażam sobie, że trudno to wszystko ogarnąć, najróżniejsze potrzeby, rozmiary, wymiary, kolory, marki, wersje, edycje itd. Wcześniej czyta te wszystkie listy, dzieciaki piszą pewnie totalnie niewyraźnie, weź i to rozszyfruj, a przecież nie możesz czegoś pominąć, bo będzie lament. Albo rysują: jeden Mikołaj kiedyś opowiadał mi, że czasem bez problemu może odczytać treść rysunku, a czasem: totalny impas: nie wiesz, czy to pluszowy kot, pantera czy żbik. Albo jak piszą list na komputeże to wstawiają byki ortograficzne, że aż człowieka boloł oczy.

A propos listów: kilka lat temu, moja 9-letnia wówczas córka podeszła do mnie z gotowym listem do Mikołaja i wręczając mi go, spytała:

– Mamo, a jak wyślesz mu ten list? Pocztą?

Zaniemówiłam. Córka była już bardzo rezolutną i ogarniętą w świecie dziewczynką i na sensowne pytania oczekiwała sensownych odpowiedzi. Kiedyś na przykład szukała dowodów na istnienie Mikołaja, znalazła je i git. Choć pamiętam, że jak napisałam tamten tekst, to jeden z moich komentatorów Mariusz udzielił mi reprymendy:

Przyznam szczerze, że nie rozumiem po co komu dowody na istnienie Mikołaja (choć te twojej córki są niewątpliwie urocze i dowcipne). Czy ktoś wierzy, że ludzie latają na księżyc? No pewnie, choć nikt z nas nigdy nie leciał. Czy ktoś wierzy w istnienie angielskiej królowej? No pewnie, choć pewnie nikt z nas jej nigdy nie widział. A Św. Mikołaja widuję przynajmniej kilka razy w roku, w okolicach grudnia. I co? Mam uwierzyć, że nie istnieje??? Gdzie sens gdzie logika?

– Jak wysyła się listy do Mikołaja?  – dziecko ponowiło pytanie. – Pocztą?
– Nie, przez stronę banku – przyszedł mi z pomocą mąż. – Jest tam taka zakładka: „Mikołaj”.
– Aha – dziecko usatysfakcjonowane odpowiedzią poszło zająć się swoimi sprawami.

Wracając do Mikołaja: tak, wiem, jest mu trudno. Oprócz tego całego zamieszania, o którym wspomniałam na wstępie, musi przecież przez cały rok analizować, które dziecko było „grzeczne”, a które „niegrzeczne” i weź tu człowieku bądź mądry, skoro tak wielu psychologów trąbi, że nie można dzieci etykietyzować. Ja też nie raz na blogu tak się wymądrzałam, a przecież wiadomo: zdarzyło się w realu zagrozić dzieciom Mikołajem „jak będą niegrzeczne”. No właśnie: kolejna sprawa: straszenie Mikołajem, niczym „ojcem, który jak wróci z pracy to zobaczysz!”. Czy to jest ze strony rodzica zachowanie fair? A nie można pozytywnie wzmacniać? Zamiast straszyć, kusić Mikołajem? Mhm, a czy metoda behawioralna jest w ogóle dobra? Za karę rózga, w nagrodę prezent? Czy nie lepiej byłoby podejść do tego tematu humanistycznie lub systemowo? Albo rodem rodzicielstwa bliskości, jakoś tak w stronę mikołajowstwa bliskości, o którym to pojęciu Mikołajowie rozprawiają pewnie na konferencjach i eventach?

Inna sprawa: moment kulminacyjny: Wigilia, czyli ten dzień, na który Mikołaj czeka pewnie jednocześnie i ze strachem na myśl o tym, że nie ze wszystkim się wyrobi, i z utęsknieniem na myśl o tym, że w końcu upragniony urlop. Pewnie za każdym razem, gdy ktoś mu proponuje jakieś pójście na kręgle, szachy czy łyżwy, mówi lub pisze:

– Stary, sorry, odezwij się po 25 grudnia. Do tego czasu nie ma mnie.

A oczywiście dorośli i dzieci wszystko zostawiają na ostatnią chwilę. Jakby nie mogli wysłać mu listów w czerwcu lub lipcu? Jakoś tego rozłożyć w czasie? A nie że potem wszystko ASAP?

A kiedy wreszcie nadchodzi ten 24 grudnia, to jak przyjdzie do domu to nikt mu nie zaproponuje potrawy ani napoju, tylko od razu czekają na prezenty! Albo wprost przeciwnie: jest totalnie najedzony, bo ktoś go poczęstował w poprzednim domu, a w następnym, mimo, że syty, to – zapraszany do stołu – nie potrafi odmówić. Tyle razy prosił swoich asystentów, żeby wynaleźli mu jakiś kurs asertywności, ale co roku jest tak samo: podsyłają mu oferty w listopadzie, kiedy już zaczyna mu się w pracy młyn.

Naprawdę rozumiem, że Mikołaj nie ma łatwo. Ale po pierwsze, cały jego trud jest rekomendowany powszechnym uwielbieniem. Znajdź mi dziecko, które go nie uwielbia. Nie znajdziesz. I za to właśnie jestem zazdrosna. Znajdź mi dziecko, które uwielbia Nishkę. Nie znajdziesz, no może z wyjątkiem mojego syna, który jest w takiej fazie rozwoju, że trudno żeby nie uwielbiał matki, jakakolwiek by była.

Po drugie, spójrzmy prawdzie w oczy i odkryjmy wreszcie tajemnicę poliszynela: kto za to wszystko płaci?

Gdy córki kilka lat temu wykrzyknęły demaskatorsko:

– Mamo, ale to przecież święty Mikołaj robi prezenty, a nie ty! Więc nie mów już, że nie masz po świętach pieniędzy!

To ja odparłam:

– Czyżby? A myślicie, że skąd on ma pieniądze?? 

Bo najważniejsza jest prawdomówność. Nie ściemniajmy, że Mikołaj ma wszystko za darmo ze swojej fabryki zabawek i gadżetów (serio, czytałam reportaże i badania i wynikało z nich, że taka fabryka nie istnieje!), tylko powiedzmy prawdę: że co roku umawiamy się ze świętym Mikołajem w lapońskiej kawiarni i wręczamy mu kopertę z gotówką!

*

PS No wiadomo, żartuję przecież, oczywiście, że uwielbiam Mikołaja i nie mogę doczekać się, aż odwiedzi mnie w tym roku i jestem gotowa mu wszystko wybaczyć!!! 🙂

Komentarze: