Kot czy pies? Dialogi ze zwierzętami

Ktoś kiedyś porównał kota do psa, mówiąc:
— Karmisz psa, poisz, zapewniasz mu schronienie. Pies, patrząc na Ciebie myśli: jesteś Bogiem!
— Karmisz kota, poisz, zapewniasz mu schronienie. Kot, patrząc na Ciebie myśli: jestem Bogiem!

Mam i kota i psa i w przypadku moich zwierząt to porównanie jest wyjątkowo trafne. Najlepiej to widać w momencie, gdy wracamy do domu i wjeżdżamy na podwórko, na którym znajdują się nasze zwierzęta.

Pies, widząc nas, skacze z radości:

— Wróciliście! Wróciliście! Tak na Was czekałem! Tak się cieszę, wprost umierałem z tęsknoty!! Czuję się jakbym rok Was nie widział!

Gdzie oni są? Kiedy wreszcie przyjadą?

Natomiast kotka, na nasz widok, owszem dość blisko podchodzi, ale stwierdza zdystansowana:

— Phi. Wreszcie. Mogliście się trochę pospieszyć. Oddałam Wam klucze do swojego domu i nie miałam w związku z tym dostępu do żywności. Głodna jestem.

*

Przyznam Wam w sekrecie, że tak jak dzieci i mąż potrafią mnie czasem doprowadzić do szewskiej pasji (vide: Osiem irytujących zachowań członków mojej rodziny), tak zwierzęta: nigdy. Mam do nich ogromną słabość. Ton jakim się do nich zwracam przypomina często ton, którym zwracam się do niemowląt: ciepły, pełen troski i miłości. Jakkolwiek nie byłabym zdenerwowana, smutna czy zmęczona: widok mojego kota lub psa rozluźnia mnie.

Lubię analizować zachowanie swoich zwierząt. Sytuacja z wczoraj: usypiam młodszą córkę (nasz codzienny rytuał: leżymy razem przed snem i rozmawiamy). Oczom mym ukazuje się następujący widok:

Ktoś popycha drzwi. Otwierają się. Ja i córka milkniemy. Do pokoju dumnie wchodzi kotka i kieruje się w stronę łóżka. Nagle zauważa mnie wpatrzoną w nią. Staje w miejscu. Wie, że ze względów higienicznych (dużo czasu spędza na podwórku) nie pozwalam jej kłaść się w pościeli. Nie padają żadne słowa, nie muszę nic mówić. Nie wykazując ani krztyny zakłopotania (a przecież została przyłapana na gorącym uczynku!) kotka zblazowana wycofuje się i wychodzi z pokoju.

O psie pisałam już Wam w tekstach Na muchomory, wilcze jagody i jabłka dla Śnieżki oraz Nie wiem, gdzie jest pies pogrzebany, ale kocham tego psa jak syna.

Jak jeszcze nie mieliśmy na podwórku bramy, zapraszał wszystkie psy z okolicy, a przynajmniej nigdy ich nie wyganiał.

— Chodźcie, śmiało, chłopaki! Jedzcie z mojej miski, oznaczajcie teren, czujcie się jak na swoim podwórku! — Obserwowaliśmy jego gościnność przez okno.

Jednak gdy tylko ktoś z nas, a zwłaszcza mąż, wychodził na zewnątrz, Idzik w ciągu sekundy przeradzał się w groźnego, niebezpiecznego, wściekłego, rozjuszonego psa obrońcę: 

— Wynocha stąd, gamonie! Zaraz wam ogony z tyłka powyrywam! Jak śmieliście wejść na mój teren?!?! Jestem bardzo, naprawdę bardzo zły i nie ręczę teraz za siebie!!! — krzyczał do „gości”, zerkając kątem oka czy jego pan to słyszy i czy jest z niego dumny.

Bardzo często mówię do moich zwierząt. Gadam, opowiadam, pytam, zaczepiam. Czasem widzę zdziwione miny niektórych osób: świadków takich sytuacji, dla mnie jednak mówienie do zwierząt jest najzupełniej normalne.

Przy okazji, polecam genialny blog o kotach Rudomi – świetne zdjęcia, świetne teksty, świetna atmosfera. Jestem przekonana, że ten blog jest pisany przez koty. Ich „właścicielka” na pewno tylko trzyma klawiaturę i aparat fotograficzny!

Nishka ze swoim właścicielem.

*
Na koniec dialog z córką adekwatny do poruszanego dziś tematu:

— Proszę cię, odkręć kotu wodę — proszę córkę.
— Nie, mamo, niech nauczy się w końcu pić wodę z kubeczka lub z miski. Od wczoraj jej tego uczę. Kto by pomyślał, żeby kot wchodził do wanny? — oburza się 13-latka.
— Proszę cię, odkręć jej ten kran — ponawiam prośbę słysząc błagalne miauczenie kota.
— Nie, mamo, nauczę ją pić wodę z miseczki. Sama mówiłaś, że trzeba być konsekwentnym.

Komentarze: