Mądry rodzic po szkodzie, czyli jak naraziłam córkę na niebezpieczeństwo


fot. Agnieszka Dzieniszewska

Rodzic ma zapoznać dziecko z Regulaminem Życia i nauczyć je, że zasad w nich zawartych trzeba przestrzegać. A nie przymykać oko na niektóre sprawy i mówić potem do dziecka: „A nie mówiłam?!”

– Mamo, mamo kup mi rolki – prosiła mnie od kilku dni.

– A umiesz jeździć? – spytałam, mając w pamięci, że rok temu to jej nie wychodziło.

– Umiem! Trenowałam na rolkach koleżanek.

– Mhm. Muszę to przemyśleć – odparłam tajemniczo.

– Mamo, mamo, dostaniesz 500 zł na drugie dziecko, czyli na mnie, kup mi rolki! – perswadowała.

W weekend zaprezentowała mi swoje umiejętności. Rzeczywiście: radziła sobie bardzo dobrze.

– Znaj moje dobre serce. Dziś po szkole pojedziemy do Decathlonu – oznajmiłam któregoś dnia.

– Hurra! Dziękuję! – skakała z radości.

Kilka godzin później stałyśmy przed półką z rolkami. Gdy wreszcie zdecydowała się na model, kolor, rozmiar, regulowany rozmiar czy nieregulowany, koła, stopień zaawansowania, cena, promocja, rabat, a może te, a może jednak tamte, jak ja nie znoszę robić zakupów, zaproponowałam:

– Kupmy jeszcze ochraniacze.

– Oj po co, mamo!

– Trzeba jeździć w ochraniaczach – pouczyłam ją.

– Nikt, żadna moja koleżanka nie jeździ w ochraniaczach! Przecież doskonale radzę sobie, nie potrzebuję ich! – wykrzyknęła doświadczona 10-latka.

– W sumie w domu jest przecież zestaw ochraniaczy starszej siostry, po co kupować nowe – przeszło mi przez myśl.

I o sprawie zapomniałam.

Córka na punkcie rolek zwariowała. Osoby, które obserwują mnie na snapchacie (nishka.nishka), mogły się o tym przekonać.

– Dlaczego jeździsz po domu w rolkach?

– Bo jest szybciej, nie chcę tracić czasu!

Wszędzie w rolkach. W samochodzie, w domu, do szkoły, w sklepie. W Lidlu nie robili problemów, ale już w Delikatesach Centrum ochroniarz powiedział:

– W rolkach tu nie wejdziesz, dzieciaku (sic!).

Śmiałam się z tego „dzieciaka” długo.

– Mamo, a gdybym wpadła w sklepie na półkę z jajkami, i ta półka wywróciłaby się, to bardziej byś się przejęła potłuczonymi jajkami i złością sprzedawcy czy tym, że stała mi się krzywda? – moje dzieci uwielbiają zadawać mi takie pytania. (ja wprost przeciwnie).

Kiedyś starsza spytała:

– Mamo, a gdyby ktoś ci kiedyś powiedział: albo zabijesz swoje córki, albo zrobisz sobie płaszcz z naszego kota, to co byś wybrała? I MUSISZ coś wybrać.

– Płaszcz.

– Naprawdę nosiłabyś płaszcz z naszej kotki?!?! – krzyknęła zdruzgotana.

Wróćmy jednak do młodszej latorośli. Otóż w ubiegły czwartek, gdy po szkole, jak zwykle w czwartkowe popołudnie, spędzała je z koleżankami z klasy na podwórku, nagle odebrałam telefon.

– Mamo, chyba złamałam rękę!!

To przypuszczenie zostało przez pana doktora, kolegę doktora z TEGO wpisu potwierdzone.

Czy sądzicie, że gdy wychodziłyśmy od ortopedy z ręką w gipsie, nie cisnęło mi się do ust retoryczne pytanie:

– A NIE MÓWIŁAM?! 

Ano tak, cisnęło się, ale takowe nie padło. Bo nie lubię, gdy ktoś tak mówi. Pewne sprawy są oczywiste, nie trzeba już ich dopowiadać. Przede wszystkim jednak…

(Nishka zaczyna bić się w pierś, kaja się).

Wiem, że to moja wina. To ja powinnam była nie odpuścić jej tych ochraniaczy. Choćby marudziła, narzekała, protestowała, powinnam była postawić sprawę jasno:

– Idziemy do kasy z rolkami i z ochroniaczami. Inne opcji nie ma. Wszędzie: i przy sklepowej kasie, i na chodniku, i na alejce w parku, ten zestaw: rolki + ochraniacze + kask jest absolutnie nierozerwalny. Jeżeli nie pasuje ci ten układ, pożegnaj się z rolkami i odstaw je na półkę.

Tymczasem ja, dla świętego spokoju, zgodziłam się na opcję zagrażającą zdrowiu mojego dziecka. Lenistwo, wygoda, próba odsunięcia od siebie nieprzyjemnych emocji dziecka (złość, smutek itp.) plus „mocny” argument pt. „nikt nie jeździ w ochraniaczach” wygrały.

To ja, rodzic, jestem odpowiedzialna za ustalenie zasad i wymaganie ich respektowania. To ja mam nauczyć dziecko, że ma nakładać akcesoria ochronne podczas uprawiania sportu. I że ma zapinać pasy w samochodzie, nie wchodzić zimą na zamarznięty staw, odrabiać lekcje, myć ręce po przyjściu z podwórka, sprzątać w swoim w pokoju.

Nie chodzi o to, że mam je w tym wyręczać, doglądać, skakać nad nim lub krążyć niczym helikopter (vide Rodzic Helikopter: sprawdź, czy nim jesteś). Nie, po prostu mam zapoznać swoje dziecko z Regulaminem Życia i nauczyć je, że zasad w nich zawartych trzeba przestrzegać.

To, co w tej historii pozytywne, to że córka „tylko” złamała rękę, a mogło to się skończyć gorzej, np. wstrząsem mózgu, a teraz już się nie skończy, bo bez sprzętu ochronnego na rolki nie wyjdzie. Innym plusem jest to, że wszystkie koleżanki, które naocznie przekonały się, jak ważne jest noszenie ochraniaczy i kasku raczej już nie powiedzą rodzicom: „Nikt tego nie nosi, po co”. Poza tym, to doświadczenie było dla mnie niczym zimny prysznic i skłoniło do opisanych dziś refleksji. Aha, i wiadomo: koleżanki mogą podpisywać się na gipsie, a to zawsze radocha. 😉

Komentarze: