Makdonaldyzacja współczesnego rodzica

.
Życie w rodzinie niczym w barze szybkiej obsługi: to się raczej nie uda i w pewnym momencie runie. Wbrew pozorom, które może nasuwać tytuł tekstu, ani słowa nie poświęcę w nim żywieniu, fast foodom ani barom szybkiej obsługi.

Nie, to aluzja do książki George Ritzera „Makdonaldyzacja społeczeństwa”, którym określa proces stopniowego upowszechniania się zasad działania znanych z barów z szybkiej obsługi również w innych dziedzinach życia. Wpadłam na pomysł, żeby przyjrzeć się w tym kontekście współczesnemu rodzicowi, również sobie, do czego i Was zachęcam. 🙂

Przewidywalność

W barach oferujących fast food wszystko jest przewidywalne. Gdziekolwiek na świecie nie zagościsz w lokalu McDonald’sa czy innej sieci szybkiej obsługi, możesz być pewien, że trafisz na tak samo urządzony lokal serwujący tak samo smakujące potrawy. Ma to dać klientowi poczucie bezpieczeństwa: nieważne w jakim zakątku świata, ważne, że w lokalu ich sieci, będziesz, możesz się tu czuć bezpiecznie, wiesz, czego możesz się spodziewać i nie musisz się nad niczym zastanawiać. W odniesieniu do barów nie widzę tu nic niepokojącego, ot element strategii, jednak jeżeli zaczyna dostrzegać się podobny mechanizm w rodzicielstwie, zaczyna się robić ponuro.

W rodzicielstwie coraz częściej szukamy prostych, szybkich i łatwych instrukcji i przepisów na obsługę dziecka. Chcemy, by każdego dnia były przewidywalne: grzeczne, milusińskie, smaczne i ładnie podane, budziły się codziennie z dobrym humorem i trwały w nim aż do wieczora, nie złościły się i nie płakały, reagowały zgodnie z naszymi oczekiwaniami, odpowiadały nam pełnymi zdaniami wyczerpująco relacjonując miniony dzień itd. 

Kalkulacyjność

W barach szybkiej obsługi większość cech: cena, jakość i czas potrzebny na wykonanie usługi, muszą być przeliczalne, jak to się mówi: kwantytatywne. Ilość staje się równoważna jakości, dobre jest to, co dostajemy w dużej ilości i szybko. 

W rodzicielstwie również patrzymy na rozwój naszych dzieci poprzez pryzmat ilości: miesięcy, w jakich dziecko usiądzie, pójdzie, kiedy powie, ile słów, ile razy mam ci powtarzać, żebyś posprzątał w pokoju, ile pieniędzy wydawałam na to, żebyś miał w pokoju ładny wystrój, a ty mi się nie odwdzięczasz.  Liczy się szybkość i sprawność obsługi i żeby klient rodzic był zadowolony. Liczy się to, co da się przeliczyć. Pieniądze, centymetry, kilogramy, lajki, oceny, osiągi. Najlepiej, tak zresztą jak w barze szybkiej obsługi: dużo, dobrze, smacznie, szybko i tanio – z jak najmniejszym zaangażowaniem emocjonalnym. 

Efektywność

Kolejną pożądaną cechą w barach szybkiej obsługi jest efektywność, czyli optymalna – szybka – metoda przejścia z jednego punktu do następnego, np. McDrive, czy od okienka zamówienia do okienka obsługi – zorganizowane tak, żeby skrócić czas oczekiwania i dyskomfortu. Celem jest, by konsument był jak najbardziej zadowolony i żeby odczuwał jak najmniej niezadowolenia.

W rodzicielstwie również: z niecierpliwością czekamy aż dziecko przejdzie do następnęgo etapu: z leżenia do siedzenia, z siedzenia do chodzenia, mówienia, grania na instrumencie, najlepiej w promocji: podwójnie, potrójnie. Po co ma się uczyć gry na jednym instrumencie, jak może od razu na dwóch? Po co chodzić na balet skoro może też na karate i dżudo? Najlepiej, by dziecko mogło – niczym w promocji – przeżyć życie za dwóch:jedno za siebie, drugie za rodzica, w ramach naszych niespełnionych planów i marzeń. Jedno dziecko, jedna cena, a można mieć więcej – dlaczego nie skorzystać i nie wziąć, za małą dopłatą, podwójnej porcji frytek?

Rodzicielstwo również ma dawać dobre efekty: dzieci mają wyglądać dobrze (im lepiej, tym więcej lajków na social media), zachowywać się dobrze, odczuwać dobre emocje i dobrze myśleć. Gdy pojawiają się kryzysy, problemy, złe emocje, trzeba szybko znaleźć sposób na wyeliminowanie ich, najlepiej przez odwrócenie od nich uwagi, zamiast stanięcie z nim odważnie twarzą w twarz.

Szybkość i sprawność

W barach szybkiej obsługi kanapka czy sałatka nie jest robiona spontanicznie, intuicyjnie, od serca, lecz taśmowo i mechanicznie, zgodnie ze ściśle zaprojektowaną recepturą, której trzeba się trzymać. Choć oczywiście zaprojektowana w smaku na najpyszniejszą i „spełniającą oczekiwania” klienta i „odpowiadającą na jego potrzeby”.

Dużo mówimy, piszemy, czytamy o tym, jak ważna jest relacja z dzieckiem, ilość poświęcanego mu czasu, tymczasem jesteśmy trochę jak ta pani za kasą baru szybkiej obsługi, która owszem: uśmiecha się do nas serdecznie i obsługuje najlepiej jak potrafi, ale nie zamierza zamienić z nami więcej słów i wejść w głębszy kontakt – oczekuje, że szybko zwolnimy miejsce dla następnego klienta.

My, rodzice, całkiem podobnie, kilka minut rozmowy i już zaraz lecimy do swoich spraw. Mamy coraz większy problem z byciem w kontakcie z drugim człowiekiem. Nie tym znanym z frazy wykrzykiwanej na koniec rozmowy telefonicznej lub wymiany wiadomości „Jesteśmy w kontakcie!” lecz tym prawdziwym, dosłownym, długim i pełnym kontakcie. Kiedy spędziłeś z dzieckiem ostatnio godzinę w szczerym niezakłócanym  n i c z y m kontakcie? Bardzo rzadko mi się to udaje.

Ujednolicenie, standaryzacja

W barze szybkiej obsługi, niezależnie od tego, w jakim kraju i kontynencie jest zlokalizowany, frytki, burger i sałatka będą smakować tak samo, bo będą przygotowane według ściśle określonych receptur.
W rodzicielstwie również, zwłaszcza z naciskiem na wygląd matek, które jak najszybciej po porodzie mają „odzyskać” swoją sylwetkę. Kultura popularna promuje unifikację i jeden tzw. ideał piękna: szczupłe, wysportowane sylwetki, płaskie brzuchy, zadbane lica, pośladki i uda pozbawione cellulitu i innych skaz, proste i białe zęby, niczym jednakowe frytki i hamburgery. 😉

 

Obserwatorzy życia społecznego alarmują: makdonaldyzacja poprzez ujednolicenie, standaryzacje, przewidywalność oraz wygodę powoduje, że jesteśmy coraz mniej myślący, kreatywni i czujni. Przebywanie, a raczej iluzja przebywania w bezpiecznym znanym i prostym środowisku, powoduje, że rozleniwiamy się intelektualnie i emocjonalnie, a bezpieczeństwo, które odczuwamy jest tylko pozorne. Bo w przypadku każdej nieoczekiwanej zmiany, gubimy się i wściekamy, tak bardzo przyzwyczajeni do wygody. Tak dzieje się na przykład, gdy nasz nastolatek (ale też np. 2-3-latek) zaczyna przechodzić bunt. To nie tak miało wyglądać, że dziecko złości się i krzyczy, że mnie nienawidzi i woli spędzać czas z rówieśnikami! Zgłaszam reklamację! Chyba, że zrekompensujecie mi to zaraz daniem gratis składającym się z trzech porcji szybkich rad jak poradzić sobie z niegrzecznym dzieckiem (lub mężem).

Życie w rodzinie niczym w barze szybkiej obsługi: to się nie może udać i w pewnym momencie runie.

Żebyście nie mieli wątpliwości: w tym tekście nie tylko wymądrzam się i udzielam reprymendy „współczesnemu rodzicow”, sama również czasem makdonaldyzuję swoje rodzinne życie. Basta. Koniec z fast-family-life. 🙂

Komentarze: